- Samorządowcy typują pana jako murowanego kandydata w przyszłorocznych wyborach na prezydenta Tczewa. Bierze pan pod uwagę taki scenariusz?
- Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Mogę dziś powiedzieć, że nie podjąłem decyzji, że na pewno nie wystartuję w wyborach na prezydenta Tczewa. Nie wykluczam takiej opcji, co nie oznacza, że jest to moje jedyne marzenie i nie myślę o niczym innym. Zaznaczam, że to nie zależy wyłącznie ode mnie. Gdybym miał wystartować, powinienem mieć poparcie szerokiej grupy mieszkańców.
- Pytanie co PiS-owi będzie się opłacać? Jak pisaliśmy w ubiegłym tygodniu, prawa strona może wystawić w wyborach nawet 4-5 kandydatów. Może być trudno o wystarczającą liczbę głosów.
- W tej chwili prawa strona jest bardzo szeroka. Lewej strony w Tczewie praktycznie nie ma, możemy przeciwstawić ewentualnie centrum czy stowarzyszenia, które nie mają charakteru partyjnego. Może okazać się, że wszystko rozegra się właśnie po prawej stronie sceny politycznej.
- Na razie ma pan na głowie inne zmartwienia. Czy to prawda, że szpital planuje zaciągnięcie kredytu na pokrycie bieżących zobowiązań?
- Nie chodzi o zaciągnięcie kredytu. Prezes szpitala zwrócił się do zarządu powiatu z prośbą o udzielenie gwarancji na rozszerzenie linii kredytowej. Szpital ma otwartą linię kredytową, która została wykorzystana. Gwarancja miałaby wyglądać w ten sposób, że powiat wpłaciłby na lokatę swoje środki w wysokości 1 mln zł, pod rozszerzenie linii kredytowej dla szpitala w tej samej wielkości. Formalnie decyzji jeszcze nie podjęliśmy. Wystąpiliśmy do Regionalnej Izby Obrachunkowej z pytaniem czy tego typu działanie jest dopuszczalne. Zamrożenie naszych środków na koncie banku będzie swego rodzaju gwarancją. (...)