środa, 24 kwietnia 2024 10:27
Reklama

Niezwykłe przygody kucharza z Tczewa. O tych wojażach było głośno w National Geographic

KOCIEWIE Piraci, skarby, morskie przygody i kucharz z Tczewa. Co łączy te cztery rzeczy? Osoba Leszka Lipskiego, na co dzień kucharza Restauracji Piaskowa. Pływał na jednostce szukającej zatopionych wraków oraz ukrytych kosztowności. Innym razem ścigał piratów. Zwiedził świat wzdłuż i wszerz. Na kilka dni przed Wielkanocą opowiada Gazecie Tczewskiej jak wygląda świętowanie na jednostce pełnej międzynarodowego towarzystwa.
Niezwykłe przygody kucharza z Tczewa. O tych wojażach było głośno w National Geographic

Autor: źródło: tczewska.pl

- Kiedy zaczęła się ta przygoda na morzu?

- Na statkach zacząłem pływać krótko po skończeniu szkoły gastronomicznej, jeszcze w latach 70. Na początku zaciągnąłem się do Polskich Linii Oceanicznych, w których pływałem prawie 20 lat. Niestety linie upadły i z ponad 170 statków handlowych zostało kilka. Nie czekając, poszedłem do pracy zagranicą. Po latach stwierdziłem, że wiek już nie ten i pół roku na morzu to dla mnie za dużo. Osiedliłem się na lądzie. Pracuję w Tczewie, na miejscu, kilka przystanków od domu. W sumie pływałem ok. 30 lat. Zwiedziłem świat wzdłuż i wszerz. Byłem na każdym kontynencie. Praca kucharza wyglądała tak: latałem w różne części świata, w portach wchodziłem na pokład i przez sześć miesięcy pracowałem od godz. 7 do godz. 19. Każdego dnia. Nie miałem ani jednego dnia wolnego. Dopiero, gdy w drzwiach stanął mój zmiennik, mogłem odwiesić fartuch i zejść z pokładu. Potem po ok. 6 miesiącach znowu wracałem i tak przez 30 lat. Najtrudniejsze były święta, kiedy wiedziałem, że nie spotkam się z rodziną - żoną i dziećmi.

- Jak takie święta wyglądają na morzu?

- To ciekawe doświadczenie, zwłaszcza, gdy ma się międzynarodową załogę. Na statku handlowym, na którym ja pływałem, było pięć narodowości: Polacy, Niemcy, Francuzi, Amerykanie i wyspiarze, czyli mieszkańcy Oceanii. Każdy ze swoimi zwyczajami i kuchnią. Jakoś tak wyszło, że przeze mnie święta były bardziej Polskie. Przygotowywaliśmy się do nich znacznie wcześniej. Rózgi bzowe i bazie wkładaliśmy do chłodni. Mleko czy mięso kupowaliśmy na bieżąco w portach, ale flaki do kiełbasy były brane od nas i mrożone. Wśród załogi zawsze znalazła się taka złota rączka, która np. potrafiła zrobić z beczki wędzarnię, w której sam wędziłem kiełbasę czy szynkę. Byłem masarzem, cukiernikiem, piekarzem i kucharzem w jednym. Wszystko robiliśmy sami. Na stole była biała kiełbasa, babki, makowce, jajka na wiele sposobów, żurek na wcześniej przygotowanym zakwasie. O dziwo, wszyscy jedli nasze świąteczne jedzenie i nikt nie narzekał. Dla Niemców najważniejszy jest Wielki Piątek. Wtedy zasiadają do stołów i biesiadują. Ile razy im natłumaczyłem, że dopiero w sobotę, po południu mogę im coś wydać, bo to na święta... Post też obchodziliśmy każdy na swój sposób. Na wielkanocne śniadanie było wszystko gotowe: patery z wędlinami, ciastami, jajkami, misy z żurkiem. Do stołu zasiadaliśmy wszyscy ubrani w stroje galowe. (...)


Podziel się
Oceń

pochmurnie

Temperatura: 7°CMiasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1010 hPa
Wiatr: 13 km/h

Reklama