Premier Mateusz Morawiecki, spokojnie i klarownie, nakreślił, jak ta przyszłość powinna wyglądać. Unia będzie prosperować, jeśli pozostanie wspólnotą suwerennych, wolnych państw, które szanują nawzajem swoje korzenie, tradycje i sposób życia. Unia będzie działać i powiększać się, jeśli praworządność będzie oznaczała przede wszystkim poszanowanie traktatów i konstytucji poszczególnych państw. Wtedy damy wspólnie radę przeciwstawić się zagrożeniom zewnętrznym, przede wszystkim szantażom i agresji ze strony Putina czy rosnącej potędze gospodarczej Chin.
Nasz premier nakreślił też zły scenariusz. Unia rozpadnie się, jeśli jej elity będą nadal próbowały – bez pytania ludzi o zgodę - przekształcić wspólnotę wolnych państw w jedno superpaństwo, w którym każdy ma myśleć i mówić to samo. Prawdziwą stolicą takiego superpaństwa będzie, co oczywiste, Berlin. Europejczycy zgody na to nie dali.
Nie wiem, jakie będą dalsze odsłony polskiego sporu z Komisją Europejską. Wiem jednak, że coraz więcej państw rozumie jego prawdziwą istotę i że coraz więcej sił politycznych dostrzega, że kwestia praworządności to tylko bat na niepokorne kraje Europy Centralnej. Ze Strasburga dobiega wiele dobrych dla nas głosów. Wierzę, że w Madrycie, w Rzymie, w Paryżu i innych stolicach dzisiejsze przemówienie premiera zostanie głęboko przemyślane. I że – w krótszej lub dłuższej perspektywie – ten dzień przyniesie wiele korzyści Polsce i Unii Europejskiej.
I jeszcze słowo o wystąpieniach eurolewicy (występów „naszych” posłów pokroju Millera, Biedronia czy Sikorskiego nie komentuję, bo od dawna brak mi na to słów), szczególnie niemieckiej. Jeśli już macie czelność pouczać Polskę o tym, czym jest wolność i czym są wartości, to nie sięgajcie po analogie historyczne. My nie zrobiliśmy rozbiorów, nie rozpętaliśmy krwawych wojen i nie postawiliśmy obozów koncentracyjnych. Byliśmy i będziemy bronić wolności i szacunku dla innych. Także przed wami.
