13 sierpnia ok. 150-osobowa grupa pątników z Diecezji Pelplińskiej dotarła na Jasną Górę. Tam po krótkim odpoczynku i mszy św. koncelebrowanej przez bp Piotra Krupę wyruszyła w drogę powrotną do Tczewa. Większość zdecydowała się na podróż pociągiem. Wszystkim towarzyszył dobry humor. - Nie każdy może dostąpić łaski dotarcia pieszo do Częstochowy – mówili pielgrzymi.
Pociąg zamiast autobusu to zdaniem pielgrzymów większy komfort podróżowania. Niemniej plecaki zawiózł im parafialny autobus, który towarzyszył grupie podczas pielgrzymkowego pochodu.
Tłumy pątników
Gdy grupa z Diecezji Pelplińskiej, po przebyciu blisko 450 km, przekroczyła granicę Częstochowy, trafiła do strumienia pielgrzymów z całej Polski.
- Dołączyliśmy do pątników z pięciu diecezji można się było zgubić tłumie – przyznaje Jacek Cherek. - Czuliśmy się bardzo zadowoleni. Tyle dni tam szliśmy... Gdy dotarliśmy do drogowskazu z napisem Częstochowa, zrobiliśmy sobie przy nim zdjęcie. O godz. 17.45 wyruszyliśmy pociągiem w drogę powrotną. W Tczewie byliśmy w niedzielę o godz. 4.00.
Adam Stępień podkreśla, że nie było łatwo. Jednemu z pielgrzymów marsz tak mocno dał się we znaki, że musiał dwa dni jechać autobusem. Był mocno osłabiony, a bóle nóg były nie do zniesienia. Na szczęście nie poddał się i z powrotem dołączył do grupy.
Jacek opowiedział nam o intencji, którą złożył. Szedł na Jasną Górę, aby podziękować Bogu za 40-lecie małżeństwa rodziców. Ogólną intencją było wsparcie modlitwy papieskiej, a hasłem pątników z powiatu tczewskiego było „Niesiemy pomoc Ojcu Świętemu”.
Wędrówka, noclegi i... rapowanie
Aby dotrzeć do Częstochowy trzeba było niemałych wyrzeczeń. Często na trasie pomagały instrumenty, gitara, bębenki, a nawet rapowanie. W grupie znalazł się jeden beatboxer, który rapował, wydając przy tym „miksujące dźwięki” i co bardziej wartkie okrzyki pielgrzymkowe. Czasem wystarczały jednak tylko zawołania - „Pielgrzymka tczewska hip hip hura!”. Pomagał też tzw. taniec belgijski. Zawsze można też było pośpiewać i poklaskać.
- Na trasie nocowaliśmy w domach, szkołach lub w stodołach – mówi Adam Stępień. - W domach przyjmowano nas najczęściej na trasie pomiędzy Tczewem a Toruniem, potem różnie z tym było. Ludzie, u których chcieliśmy się zatrzymać przeważnie byli serdeczne nastawieni. Czasami tylko bywali nieco zdystansowani. Gdy zdarzył się w Polsce wypadek (w grupę pielgrzymów uderzył samochód i jedna osoba zmarła - przyp. red.) dało się to odczuć...
Niełatwy los bagażowych
Dzień pielgrzyma zaczynał się zwykle... pobudką dla czwórki bagażowych, którzy od ok. godz. 3.00 przenosili wszystkie bagaże (było ich ze 3 tony!). Do tej grupy należał Adam Stępień. Czasem pomagali też inni.
- W Samszycach trzeba było bardzo wcześnie wstać – opowiada Jacek. - Do godz. 5.00 musieliśmy zebrać wszystkich uczestników. To nie takie proste, bo spali nieraz po kilku okolicznych wsiach!
Gdy wszystko było przygotowane, a plecaki w autobusie, grupa wyruszała ok. godz. 6.00. Wówczas pokonywano od 30 do 40 km. Gdy kilometrów do przejścia było mniej marsz stawał się luźniejszy i zarządzano... więcej przerw. Z rana były niekiedy msze święte lub modlitwa. Pielgrzymi korzystali z obecności czterech księży, którzy nietypowo (bo w marszu) udzielali sakramentu pokuty.
Bez deszczu
- Przeważnie szliśmy asfaltową trasą, drogami gminnymi bądź powiatowymi – dodaje Adam. - Ze względów bezpieczeństwa nie korzystalismy z ruchliwych szlaków. Zwykle najdłuższą częścią marszu była ta poranna. Zawsze kilkanaście metrów przed grupa i za nią podążali porządkowi, czyli osoby przeszkolone do kierowania ruchem i obeznane z przepisami. Nad naszym bezpieczeństwem czuwała też grupa medyczna. Wbrew pozorom ja z kolegami wcale przez te dwa tygodnie nie schudliśmy. Nawet przytyliśmy 1,5 kg! Kiedyś jeden z mieszkańców napełnił mi menażkę daniem, którego do końca etapu nie mogłem zjeść...
Pielgrzymi cieszyli się, że mimo iż wyruszyli w pochmurną pogodę, to przez całą trasę mieli bezdeszczową i ciepłą aurę.
- Podczas pielgrzymki tylko raz padało – relacjonuje Jacek Cherek. - Muszę przyznać, że mieliśmy dużo szczęścia.
Na trasie pielgrzymów odwiedził m. in. ks. Antonii Bączkowski, rektor pelplińskiego seminarium. Pojawił się też dyr. Radia Głos ks. Ireneusz Smagliński, który nagrywał rozmowy z pątnikami.
Reklama
Pielgrzymi z Diecezji Pelplińskiej na Jasnej Górze
Z POMORZA DO CZĘSTOCHOWY. Aby dotrzeć do Częstochowy trzeba było niemałych wyrzeczeń. Na trasie pomagały instrumenty, gitara, bębenki, a nawet rapowanie. W grupie znalazł się jeden beatboxer, który rapował, wydając przy tym „miksujące dźwięki” i co bardziej wartkie okrzyki pielgrzymkowe. Pomagał też tzw. taniec belgijski. Zawsze można też było pośpiewać i poklaskać.
- 16.08.2011 00:00 (aktualizacja 01.04.2023 12:40)

Reklama















Napisz komentarz
Komentarze