niedziela, 14 grudnia 2025 07:41
Reklama

Batalia o zaległe pensje trwa. Sprawa stoczniowców znowu przed obliczem Temidy

POMORZE. Przed Sądem Rejonowym w Tczewie rozpoczął się proces likwidatora Stoczni Tczew S.A., wytoczony przez Okręgową Inspekcję Pracy za nie płacenie pracownikom pensji. Pierwszej rozprawie przysłuchiwało się kilkunastu byłych już stoczniowców. Jednak w rzeczywistości wyrok w tej sprawie nie będzie miał dla nich większego znaczenia.
Batalia o zaległe pensje trwa. Sprawa stoczniowców znowu przed obliczem Temidy
Czy zostaną im wypłacone zaległe wynagrodzenia zależy przede wszystkim od procesu toczącego się przed Sądem Rejonowym w Malborku. Pierwszy wyrok dla siedmiu pracowników, którym sąd nakazał ich uiszczenie przez Stocznię Tczew S.A. w likwidacji, nie jest jeszcze na skutek apelacji prawomocny.

Obwiniony likwidator
Przypomnijmy, że inspektorzy Państwowej Inspekcji Pracy, na wniosek samych pracowników stoczni, skontrolowali zarówno Stocznię Tczew Sp. z o.o. w upadłości z siedzibą w Tczewie (zarządzaną przez syndyka) oraz Stocznię Tczew S.A. w likwidacji z siedzibą w Chojnicach (która miała kupić przedsiębiorstwo). Kontrole trwały od stycznia do kwietnia 2011 r.
- Obie kontrole dotyczyły kwestii niewypłaconego pracownikom wynagrodzenia za okres od listopada 2010 r. - wyjaśniała nam wówczas Jolanta Zedlewska, rzecznik prasowy Okręgowej Inspekcji Pracy w Gdańsku. - Na podstawie czynności dokonanych w trakcie kontroli, inspektorzy pracy ustalili, iż zobowiązaną do wypłacenia tychże należności jest Stocznia Tczew S. A. w likwidacji. Protokół, po rozpoznaniu zastrzeżeń złożonych przez pracodawcę,  podpisano 28 kwietnia, a 29 kwietnia skierowane zostało do spółki z Chojnic wystąpienie wnoszące o wypłacenie zaległych należności. Czynności kontrolne w Stoczni Tczew Sp. z o.o. w upadłości w Tczewie zakończyły się również w kwietniu, lecz inspektor pracy nie kierowała do syndyka żadnych środków prawnych.
Nie wypłacenie wynagrodzenia w okresie od listopada 2010 r. do marca 2011 r., nie uiszczenie składek na ubezpieczenie i fundusz pracy oraz nie powiadomienie o zmianie miejsca prowadzenia działalności przez spółkę z Chojnic ocenione zostało przez inspektora pracy jako wykroczenie, a obwiniono o to ówczesnego prezesa zarządu Stoczni Tczew S.A. – dzisiaj jej likwidatora – Jana Gąsowskiego.

Tragiczny stan spółki
Pierwsza rozprawa w tej sprawie odbyła się w ubiegłą środę, 11 stycznia, w Sądzie Rejonowym w Tczewie. Jan Gąsowski całkowicie nie przyznał się do zarzutów przedstawionych przez przedstawiciela Okręgowej Inspekcji Pracy w Gdańsku, twierdząc, że są one bezpodstawne i wysnute na podstawie błędnej oceny prawnej i faktycznej oraz z naruszeniem kodeksu pracy. W długiej mowie przedstawił szczegóły swoich decyzji podejmowanych na stanowisku prezesa zarządu Stoczni Tczew S.A., od 19 października 2010 r. Pracy podjął się na zlecenie Zrembu Chojnice, ponieważ zawodowo zajmuje się fuzjami przedsiębiorstw i problematyką restrukturyzacyjną. W tym dniu w kasie spółki było 20 tys. zł, a należności wynosiły 377 tys. zł. Zobowiązania płacowe i wobec ZUS wynosiły ponad 400 tys. zł.
- W spółce nie prowadziło się prawidłowej ewidencji księgowej, a prowadzona naruszała w sposób zasadniczy przepisy ustawy o rachunkowości – mówił przed sądem Jan Gąsowski. - Podjąłem działania zmierzające do znalezienia środków na wypłaty zaległych załodze pensji. W listopadzie udało mi się wziąć pożyczkę, dzięki której wypłaciłem wynagrodzenia za wrzesień i październik.
Jego zdaniem umowa przedwstępna nabycia stoczni przez spółkę celową chojnickiego Zrembu, zawarta z syndykiem masy upadłościowej 30 lipca 2010 r., w rzeczywistości była umową nieodpłatnego użyczenia z elementami darowizny (z 30 lipca 2010 r.).
- Spółka była w tragicznym stanie finansowym – stwierdził Jan Gąsowski. - Dokonałem w życiu kilkadziesiąt podobnych transakcji i po analizie przedwstępnej umowy sprzedaży stoczni uznałem ją za bubel prawny. Syndyk i sędzia komisarz nie odpowiadali na moje pisma i telefony. Pełnomocnik syndyka powiadomił mnie, że bez względu na to co sądzę i tak zmusi mnie do podpisania przyrzeczonej umowy.
Obwiniony zamówił opinię niezależnego audytora na temat podpisanej umowy – jego zdaniem „miażdżącą”. Stwierdził też, że mimo wydania majątku i załogi syndyk nadal prowadził na niej działalność gospodarczą.
- Tak wynika ze sprawozdania finansowego w KRS – dodał dzisiejszy likwidator stoczni. - Próbowałem ratować to przedsiębiorstwo. 28 października 2010 r. jako zarząd złożyliśmy oświadczenie o uchyleniu się od skutków prawnych oświadczenia woli pod wpływem błędu. 21 listopada 2010 r. protokołem jednostronnym majątek i wszystkie akta osobowe pracowników zostały zwrócone (po 11 wezwaniach syndyka do odbioru). Od tego momentu zaczyna się dramat załogi, która nie otrzymała wynagrodzeń.

„Zrobiłbym tak samo”
14 grudnia 2010 r. spółka zmieniła siedzibę z Tczewa na Chojnice. Od tego dnia rozpoczął się 30-dniowy termin na powiadomienie o tym inspekcji pracy, co – jak podkreślił Jan Gąsowski – zrobił 10 stycznia. 5 stycznia inspektorzy rozpoczęli kontrolę w miejscu poprzedniej siedziby spółki w Tczewie.
- Należy pogratulować nieumiejętności inspektorów PIP liczenia do 30 – powiedział Jan Gąsowski. - To skandaliczne naruszenie obowiązków PIP jako urzędu kontroli. Nigdy nie ulegało dla mnie wątpliwości, że załodze należy się wynagrodzenie za świadczoną pracę i gotowość do niej. W tle pozostaje kwestia, kto powinien to zrobić. OIP wnioskuje o ukaranie mnie jako likwidatora, którym jestem dopiero od 21 stycznia 2011 r. Nie rozumiem tego. W mojej ocenie sposób kontroli jest skandaliczny. Do inspekcji pracy nie należy ocenianie, kto jest pracodawcą stoczniowców.
Likwidator stoczni – jak stwierdził – nie miał nawet pojęcia, iż we wrześniu syndyk ponownie przejął majątek stoczni i załogę, po czym ją zwolnił. Dodał, że do przejęcia załogi w lipcu 2010 r. nigdy nie doszło w rozumieniu kodeksu pracy, a stosunek jej użyczenia ustał z końcem października 2010 r.
- Przecież zobowiązania pracownicze idą za załogą – mówił obwiniony. - Z dokumentami pracowników nie mam do czynienia od roku. W okresie październik – grudzień 2010 r. poprosiłem Marka Olczyka (drugiego członka zarządu Stoczni Tczew S.A. oraz jego prokurenta – dop. red.) o wyrejestrowanie pracowników z ZUS. Uznałem, że moje polecenie zostało wykonane, ale po kilku miesiącach okazało się, że tak nie jest, a ponadto składano za pracowników deklaracje ZUS tzw. zerowe, bez mojego upoważnienia. W okresie, kiedy ja byłem prezesem, nikogo nie zwolniłem.
Jan Gąsowski prosił sąd o uwolnienie od zarzutów.
- Gdybym otrzymał to zadanie raz jeszcze, to zrobiłbym wszystko tak samo – zaznaczył.
Sędzia Marcin Matusiak nie zdołał przesłuchać świadków, w tym m. in. syndyka masy upadłościowej Magdalenę Smółkę, członka zarządu Stoczni Tczew S.A. Marka Olczyka i Danutę Wruck, wiceprezesa zarządu Zremb Chojnice S.A. Kolejna rozprawa została wyznaczona na 24 lutego. Na sali było obecnych kilkunastu byłych już pracowników przedsiębiorstwa.

Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 7°C Miasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1021 hPa
Wiatr: 20 km/h

Reklama
Reklama
Ostatnie komentarze
Reklama