Drzwi na zawsze zamknięte
Większość przedstawionych poniżej budynków należy do prywatnych właścicieli. Ich historie często są podobne. Ktoś kupuje kamienicę z ambitnymi planami jej wyremontowania i sprzedania po korzystnej cenie mieszkań już o wyższym standardzie. Starych lokatorów „zachęca” do wyprowadzki utrudniając korzystanie z mediów i podnosząc drastycznie stawkę czynszu. Plany biorą nagle w łeb. Opustoszałym już budynkiem nie ma kto się zająć, kamienica niszczeje z dnia na dzień. Właściciela nie stać na generalny remont – ma teraz zupełnie inne problemy na głowie. Czeka na lepsze czasy. Pojawiają się wandale i bezdomni. Zaniepokojeni sąsiedzi alarmują służby. Informacja o niszczejącym budynku trafia do powiatowego inspektora nadzoru budowlanego. Ten wydaje decyzję o konieczności zabezpieczenia budynku. Właściciel pod groźbą kar raz na zawsze zamyka drzwi, w oknach z wybitymi szybami pojawiają się cegły. Budynek może już spokojnie dogorywać, bez pomocy złomiarzy. Bywa i tak, że właściciele nie remontują domów, bo lokatorzy nie płacą czynszów. Albo nieruchomość jest przedmiotem sprawy spadkowej i czeka na wyrok w zapętlonej sprawie. Strony postępowania nie potrafią się dogadać, a kamienica w tym czasie niszczeje.
Obrazy nędzy i rozpaczy
Sobieskiego 3 – kamienica z 1899 r. Z zewnątrz wygląda na zamieszkałą, ale pozory mylą. Drzwi zamknięte na amen, brak domofonu. Próżno pukać – nikt nam nie otworzy.
Sobieskiego 4 – dom z lat 90. XIX w. Podobna sytuacja jak z sąsiednim budynkiem. W oknach są jeszcze firanki, ale drzwi zablokowano na amen metalowymi prętami z kłódkami.
Obrońców Westerplatte 2 – piękna willa z 1906 r., należąca do Skarbu Państwa i prywatnych właścicieli. Stan agonalny. Budynek sąsiaduje przez ścianę z niedawno odnowionym za unijne pieniądze Domem Przedsiębiorcy – co za kontrast!
Wojska Polskiego 35 – koniec XIX wieku, należy do prywatnego przedsiębiorstwa. Od strony ulicy to całkiem ładny budynek. Ale z drugiej prawda o nim wychodzi na jaw – to rudera. I to w centrum miasta, w najbliższym sąsiedztwie Urzędu Miejskiego, Urzędu Gminy Tczew i ruchliwego ronda na Pl. Piłsudskiego. Dzisiaj służy nie jako budynek mieszkalny, ale jako gigantyczne rusztowanie na reklamy.
Ogrodowa 4 – dom z ok. 1880-90 r. Otwory w parterze zamurowane. Szyby na piętrze wybite, niektóre okna wyrwane wraz z framugami. Obraz nędzy i rozpaczy.
Zamkowa 26 – pochodząca z początku XX w. dawna oficyna zrewitalizowanego niedawno budynku przy tej ulicy. Obiekt od dawna opuszczony, grozi zawaleniem, o czym informuje stosowna tabliczka. Powinien zostać wyburzony, ale istnieje obawa, że wraz z nim stabilność utraci skarpa, do której przylega.
(...)
Gmina też ma problem
Symbolem nie użytkowanych tczewskich ruder jest (nie)sławna „Laleczka” – budynek przy ul. Jarosława Dąbrowskiego 5, nazwany tak od sklepu z zabawkami, którego szyld wciąż na nim wisi. Obiekt z lat. 30 XX wieku należy do osób prywatnych. Obecnie toczy się skomplikowany proces spadkowy. Kamienica stoi przy reprezentacyjnym deptaku miasta. Straszy zamurowanymi drzwiami i dawną sklepową witryną („Chcesz w zęby?” - odezwała się, jeszcze przed tym zabiegiem, do naszego reportera „dziura”). Problem „Laleczki” rozwiąże chyba tylko jej zburzenie i powstanie nowego obiektu.
Jeden z opuszczonych obiektów należy do gminy miejskiej. Mowa o domu przy ul. Chopina 12. Stylowa kamienica z lat 80. XIX wieku na parterze zamiast szyb ma dykty. Gdy w mieście toczyła się dyskusja o nowej lokalizacji dla wydziału ksiąg wieczystych tczewskiego sądu, budynek ten był przez chwilę rozważany jako potencjalne miejsce przeprowadzki.
- Planowaliśmy ten budynek albo zagospodarować, albo znaleźć na niego kupca, ale ma on nieuregulowany stan prawny – wyjaśnia prezydent Tczewa Mirosław Pobłocki. - Część budynku jest posadowiona na działce, która jest własnością prywatną i co do której przez długi czas toczyło się postępowanie spadkowe na rzecz osoby małoletniej.
(...)
Na granicy prawa
Część wymienionych obiektów leży w strefie ochrony konserwatorskiej. Stare Miasto jest obecnie poddawane procesowi rewitalizacji, na który z miejskiego budżetu zostanie wydanych kilkanaście milionów złotych. Kilka należących do gminy miejskiej kamienic zostało odrestaurowanych, jak na ul. Podmurnej, Chopina, czy Zamkowej. Oczywiście trudno wymagać od władz miasta, aby zajęły się również problemami prywatnych nieruchomości, nawet jeśli te ewidentnie oszpecają główne miejskie trakty. Ale czy samorząd ma prawne możliwości, aby wymóc na właścicielach zadbanie o te budynki?
- Niestety nie – odpowiada prezydent Pobłocki. - Takie możliwości, ograniczone co prawda, ma tylko powiatowy inspektor nadzoru budowlanego, który po sprawdzeniu, czy stan budynku zagraża bezpieczeństwu i życiu ludzi, może nakazać właścicielowi wykonanie niezbędnych prac zabezpieczających. Estetyka natomiast jest kwestią względną. Możemy powiedzieć właścicielowi, że jego budynek jest brzydki, a on odpowie, że wygląda tak, jak każdy inny. Działania są podejmowane w sytuacjach ekstremalnych, np. gdy stan techniczny budynku koliduje z ruchem pieszych. Obowiązuje ochrona własności prywatnej i nie mamy możliwości wejścia do nie naszego obiektu, nawet gdy wygląda on na ewidentnie opuszczony.
Takim ekstremalnym działaniem była sprawa byłej masarni przy ul. Jagiellońskiej. Mieszkańcy skarżyli się, że obiekt stał się celem wandali i libacji. Mówili wprost, że boją się o swoje bezpieczeństwo. Kilkoro radnych – działając na granicy prawa – zamurowali wszystkie, dotąd niezabezpieczone, wejścia do budynku. W 2010 r., podczas komorniczej licytacji, gmina miejska kupiła masarnię za ok. milion złotych. Oczywiście nie rozwiązało to problemu. Budynek nadal straszy, ale przynajmniej wiadomo, kto jest jego właścicielem.
(...)
Z problemem niszczejących kamienic musi sobie radzić wiele polskich miast. W Poznaniu rozważano projekt polegający na przejmowaniu na pewien czas obiektów, których stan techniczny zagrażał przechodniom, ich zabezpieczaniu i remontowaniu. W porozumieniu z właścicielem. Pieniądze miasto miałoby odzyskać z płaconych przez niego podatków.
- To też jest działanie na pograniczu prawa - ocenia prezydent Tczewa. - Jeżeli jest znany właściciel, to wchodząc na jego teren ryzykujemy postępowanie sądowe. Natomiast jeżeli tego właściciela na dobrą sprawę nie ma, tak jak w przypadku „Laleczki”, to wolałbym pójść w kierunku takim, jak w przykładzie masarni, czyli ustanowienia przez sąd kuratora obiektu. Ale takie sprawy też mogą się toczyć długo, bo wymagają postępowania sądowego. Obserwujemy to, co się dzieje w skali kraju. Niektóre samorządy działają na podstawie starych przepisów prawa, np. regulaminu zachowania czystości i porządku egzekwowanego przez Straż Miejską. Ale są to stare przepisy, dzisiaj już byśmy ich nie uchwalili. Wynika to z reakcji sądów, które chronią własność prywatną nawet, gdy ta idea działa w drugą stronę.
Więcej w „Gazecie Tczewskiej”,
która wraz z „Dziennikiem Pomorza”,
ukazuje się na terenie powiatu tczewskiego.
która wraz z „Dziennikiem Pomorza”,
ukazuje się na terenie powiatu tczewskiego.















Napisz komentarz
Komentarze