Przypomnijmy, że wszyscy pracownicy stoczni – w liczbie 72 – pozwali o wypłatę zaległych pensji zarówno syndyka masy upadłościowej, jak i Stocznię Tczew S.A. (która chciała zakupić zakład), licząc, że sąd ustali kto w końcu jest ich rzeczywistym pracodawcą.
Apelacja oddalona
Wyrok w sprawie 7 stoczniowców zapadł 5 września 2011 r. przed Wydziałem Pracy Sądu Rejonowego w Malborku. Sędzina Irena Grochola zadecydowała, że spółką, która musi wypłacić wynagrodzenia, jest Stocznia Tczew S.A. w likwidacji z siedzibą w Chojnicach. Na rzecz pracowników zasądzono sumy od kilkunastu do ponad 25 tys. zł, wraz z odsetkami. Powództwo wobec syndyka zostało oddalone. Zdaniem sądu z umowy przedwstępnej nabycia zorganizowanej części przedsiębiorstwa, zawartej między syndykiem a spółką z Chojnic, jasno wynika, że wszystkie sprawy pracownicze przejęła Stocznia Tczew S.A., wbrew twierdzeniom jej przedstawicieli, iż było to tylko współużytkowanie pracowników (jak podkreśliła sędzina, taki termin w kodeksie pracy nie występuje). Wyrok nie był prawomocny, więc Jan Gąsowski, likwidator Stoczni Tczew S.A., skorzystał z prawa do odwołania. 9 marca jego apelacją zajął się Sąd Okręgowy w Gdańsku.
- Sprawa sprowadzała się do zagadnienia, który z wymienionych wyżej podmiotów był pracodawcą zobowiązanym wobec pracowników - wyjaśnia nam rzecznik sądu Tomasz Adamski. - Sąd po rozpoznaniu sprawy oddalił apelację.
Pracownicy tczewskiego przedsiębiorstwa liczą teraz, że sąd w Malborku odwiesi sprawy pozostałych osób (już zbierają podpisy pod stosownym pismem), a kolejne wyroki – na bazie już prawomocnego orzeczenia – będą zapadały zdecydowanie szybciej niż ten pierwszy.
Miał obowiązek, ale...
W ostatni wtorek, 20 marca, w Sądzie Rejonowym w Tczewie zapadł wyrok w procesie likwidatora Stoczni Tczew S.A. Jana Gąsowskiego, obwinionego przez Państwową Inspekcję Pracy. Gąsowski został uniewinniony od zarzutu nie wypłacenia stoczniowcom pensji oraz za nie opłacenia składek na ubezpieczenie społeczne. Sąd uznał, że obwiniony, jako prezes zarządu pracodawcy stoczniowców, miał obowiązek wypłacić wynagrodzenie.
- Jednakże należy podkreślić, że odpowiedzialność za to wykroczenie można przypisać tylko temu sprawcy, z którego winy doszło do niewypłacenia należnych pracownikom świadczeń pieniężnych - wyjaśnił w uzasadnieniu wyroku sędzia Marcin Matusiak. - Aby przyjąć zawinienie tego sprawcy należy przyjąć, że nie istniała przyczyna, która należycie usprawiedliwiałaby nie wypłacenie należnych pracownikom świadczeń. Przyczyną taką był w niniejszej sprawie brak dochodów po stronie pracodawcy, nie pozwalający na wypłacenie wynagrodzeń. Obwiniony nie może za to odpowiadać, ponieważ objął swoje stanowisko dopiero 19 października 2010 r. O obiektywnym braku możliwości wypłacenia świadczeń świadczy fakt, że za okres do października 2010 r. Stocznia Tczew S.A. zanotowała stratę w wysokości ok. 500 tys. zł.
Sąd natomiast uznał Jana Gąsowskiego za winnego nie zawiadomienia inspektora pracy o zmianie miejsca prowadzenia działalności, skazując go na grzywnę w wysokości 2 tys. zł. Likwidator stoczni nie pojawił się na odczytaniu wyroku, który nie jest prawomocny.
Pracownicy stoczni przyznali nam po rozprawie, że wyrokiem są niemile zaskoczeni. Obawiają się, że nawet gdy sąd w Malborku zasądzi im zaległe pensje, spółka nie będzie miała skąd wziąć na to pieniędzy.
- Chyba już nigdy nie odzyskamy naszych pieniędzy - powiedział jeden ze stoczniowców.
Likwidator winny i... niewinny. Zapadły dwa wyroki związane z pracownikami stoczni
TCZEW. Sąd Okręgowy w Gdańsku podtrzymał wyrok nakazujący wypłatę zaległych pensji byłym już pracownikom tczewskiej stoczni przez Stocznię Tczew S.A., z kolei Sąd Rejonowy w Tczewie uznał, że jej likwidator nie jest winny nie wypłacenia tych wynagrodzeń.
- 22.03.2012 00:00 (aktualizacja 22.08.2023 11:05)

Reklama








Napisz komentarz
Komentarze