W obu konkursach kapituła zapoznała się ze złożonymi zgłoszeniami. Do konkursu Rzemieślnik Roku zgłoszono 15 firm, w konkursie Nowoczesny Tczew z 10 zgłoszeń pięć nominowano do nagrody. Nagrody zwycięzcom wręczył prezydent Tczewa Mirosław Pobłocki - 22 czerwca podczas gali w sali widowiskowej Centrum Kultury i Sztuki w Tczewie, którą poprowadził dyrektor tejże placówki Krystian Nehrebecki.
Gościem specjalnym imprezy był znany globtroter Marek Kamiński, zdobywca dwóch biegunów, który m.in. podpisywał swoją książkę „Wyprawa”. Muzycznie imprezę okrasił kwartet miejscowych muzyków.
Klimatyczne miejsce
Tytuł Rzemieślnika Roku 2012 przypadł Katarzynie Kaszowicz – Osada.pl, prowadzącej Herbaciarnię w Tczewie przy ul. Kościelnej. W nagrodę otrzymała nowoczesny laptop. Lokal, mieszczący się na Starym Mieście, został doceniony przez klientów za klimat miejsca i konsekwencję w stylu prowadzenia usługi. Podkreślano szczególną atmosferę tworzoną przez niebanalny wystrój wnętrza. Herbaciarnia jest także sklepem, gdzie można kupić herbatę, czerpiąc z dużego jej wyboru i uzyskując fachową podpowiedź w sprawie smaków, właściwości i parzenia. Za największy atut uznaje się doskonałe warunki dla wspaniałej chwili relaksu, wynikające z połączenia filiżanki dobrej herbaty lub kawy, spokojnej atmosfery i przyjaznej obsługi.
Ponadto firma zyskała uznanie za wysokiej jakości własny wkład do wspólnej pracy władz miasta i jego mieszkańców w przywracanie dawnej świetności Starego Miasta w Tczewie.
Powrót do tradycji wypieku
Laureatem konkursu Nowoczesny Tczew 2012 została firma Przedsiębiorstwo Produkcyjno-Handlowe Art. Spożywczo-przemysłowych Józefa Wąsa, znana wszystkim pod nazwą Piekarnia Józef Wąs, mająca siedzibę w Tczewie przy ul. Czyżykowskiej. Nagrodą główną w konkursie było 7 tys. zł.
Firma doceniona została z tytułu poszerzania asortymentu produkcji, z uwzględnieniem jakości prozdrowotnej wyrobów piekarniczych – chleby pełnoziarniste, zmniejszanie udziału „polepszaczy”, powrót do zakwasu piekarniczego, przy jednoczesnym wprowadzaniu nowoczesnych rozwiązań technologicznych. W produkcji wyrobów stosuje się urządzenia wytwarzane przez liderów branży cukierniczo-piekarniczej.
Przywiązuje się dużą wagę do organizacji produkcji i dystrybucji oraz rozwijania systemu informacji wewnętrznej dla sprawnego zarządzania firmą. Wprowadzane są stale udogodnienia informatyczne w zakresie obsługi finansowej i socjalne, poprawiające warunki pracy. Przy stałym zatrudnieniu następuje wzrost efektywności i rentowności produkcji. W planowaniu produkcji zwraca się uwagę na gospodarowanie energią, m.in. wykorzystywanie energii odzyskanej.
Firma bierze udział w życiu społecznym miasta udzielając wsparcia szkołom, ośrodkom kultury, klubom sportowym i organizacjom pozarządowym.
Już dzisiaj firmy mogą pomyśleć o starcie w przyszłorocznej edycji konkursów. Natomiast trwa konkurs Mój biznesplan 2012, skierowany do uczniów szkół ponadgimnazjalnych. Jego rozstrzygnięcie nastąpi 30 listopada, a zgłoszenia przyjmowane są do 31 października br.
Nie opłynąłem świata, ale mam czyste sumienie
- Ta książka („Wyprawa” – dop. redakcja) jest o tyle fajna, że nie muszę jej promować – mówi Marek Kamiński w rozmowie poprowadzonej przez Krystiana Nehrebeckiego. - Sama się broni bez dodatkowych działań. Ludzie nawzajem sobie ją polecali. W tej chwili wyczerpuje się drugie wydanie. Na podstawie tej książki National Geografic zrobi cykl 20-minutowych filmów dokumentalnych, razem z TV P1 i być może Discovery Cannel. Pisałem ją z myślą o przedsiębiorcach, ponieważ różne wydawnictwa zwróciły się do mnie z taką prośbą, by na podstawie moich doświadczeń wyprawowych, ale też dlatego, że sam założyłem dużą firmę istniejącą do dziś (zatrudnia 120 osób, spółka akcyjna) napisać książkę dla biznesu. Taki był punkt wyjścia, ale potem powstała trochę inna książka.
- W rozdziale książki Pomosty przed wyprawą jest takie zdanie: „Scenariusz, planowanie, strategia, ale jeżeli możemy o czymś pomyśleć, możemy to także zrealizować” – czyta Krystian Nehrebecki. - Zgadzają się państwo z tym, bo wy przedsiębiorcy pomyśleliście i to zrealizowaliście. „Scenariusz to podstawa, czyli plan działania, jeżeli naprawdę tego chcę, mam mocne przekonanie, jeśli wierzę w swoją wizję, to mogę ją zrealizować. Tylko trzeba znaleźć drogę”. Państwo już ją znaleźliście. W rozdziale początkowe trudności jest zdanie: „Kiedy piętrzą się trudności, a cel jest bardzo odległy, wtedy bardzo łatwo zrezygnować. Sam się kilkakrotnie poddawałem”. Poproszę o konfesyjne wyznanie, bo postrzegany jest pan (Marek Kamiński) jako człowiek wyłącznie odnoszący sukcesy. Chciałbym porozmawiać o klęskach, o niepowodzeniach.
- To taka iluzja, że życie polega na osiąganiu sukcesów, a klęski są niepożądane – snuje Marek Kamiński. – Owszem, nikt nie chce ich ponosić. Mimo wszystko porażki są wpisane w nasze życie i są jego częścią. Myślę, że ważniejsza jest droga, to czego się uczymy... Lepsza jest porażka, z której jesteśmy w stanie czegoś się nauczyć, z której dowiadujemy się czegoś o życiu niż głupi sukces, pusty w środku, który często polega na tym, że idziemy po trupach, nie oglądając się na innych. Czy odnosimy przypadkowy sukces, który może być zarzewiem klęski, takiej już poważnej. Porażek w moim życiu było bardzo dużo. Pierwsza w wieku 5 lat. Złamałem rękę, dwa-trzy lata spędziłem w sanatoriach i szpitalach. Nie chciała się zrosnąć i rękę chciano amputować. Dla 5-latka – mój syn ma 4, córka 7 lat - to jest klęska. Kiedyś były inne czasy, bo rodzice pracowali, długi czas byłem sam, a inne dzieci mówiły, że nikt nie przyjdzie po nie. Ta klęska nauczyła mnie, by liczyć wyłącznie na siebie. By w każdej sytuacji dać sobie radę, że nie wolno się załamywać. Zacząłem czytać dużo książek, byłem w otoczeniu starszych osób. Ten czas, śmiem twierdzić, był jednym z filarów samotnej wyprawy na biegun południowy. Ta klęska dała mi odporność psychiczną, by dać sobie radę samemu przez 50 dni wyprawy. Inna klęska... Na studiach budowałem jacht. Nazwałem go Władzimir Wysocki. Był rok 1976/77. Kapitan SB zaprosił mnie na rozmowę na ul. Okopową w Gdańsku do ich siedziby. Powiedziałem mu, że nigdzie nie pójdę. Jak ma sprawę, to niech przyjdzie do klubu. A on straszył mnie telefonami. Powiedział, że jacht nigdy nie wypłynie z Polski. Zbudowaliśmy go. Można było nim opłynąć świat. Mieliśmy wszystkie dokumenty. Kapitan SB dotrzymał słowa. Przyjechał dźwigiem, wyciągnął go z wody. Na morze jacht wypłynął po zmianie ustroju. Były setki małych klęsk codziennych, ale ważne by sobie z nimi poradzić, zobaczyć dobre strony. Ludzie pytają mnie: czemu wtedy nie poszedłem do „bezpieki”? Hmn... Popłynąłbym jachtem dookoła świata, a dzisiaj musiałbym się zastanawiać co ten ubek napisał, jaką nam teczkę czy byłem jakimś TW. A tak nie muszę się zastanawiać. Nie opłynąłem świata, ale mam czyste sumienie.








Napisz komentarz
Komentarze