Zanim jednak nastąpił wymarsz o godz. 7.00 odbyła się, pod przewodnictwem ks. infułata Stanisława Grunta, msza święta w intencji pątników.
By ubogacać wnętrze
Ks. dziekan Stanisław Cieniewicz podziękował uczestnikom za to, że zdecydowali się na tak znaczny wysiłek. Poprosił o pomoc w organizowaniu bezpiecznego marszu. Z kolei ks. Grunt podkreślił, że każda pielgrzymka powinna nieść ze sobą pewną ważną intencję i każda jest po to, by ubogacać swoje duchowe życie. Wierni docenili brawami słowa swoich pasterzy.
Mimo rannej godziny, która skłania do wyrzeczeń, kościół pełen był pielgrzymów i ich rodzin. Niektórzy mieli na sobie plecaki i czapki, mające chronić podczas spodziewanych na trasie upałów. Sądząc po ostatnich kaprysach pogody, aura podczas marszu, będzie zapewne wyjątkowo zmienna (raz ulewy, raz upały). Tym bardziej pielgrzymom należą się wyrazy uznania.
Zbiórka pod kościołem potrwała po mszy św. do ok. godz. 8.30. Pożegnania nieco się przeciągnęły. Trochę dalej od kościelnej bramy stał podstawiony autobus, który przez całą trasę będzie wiózł plecaki pątników.
Intencja w imieniu taty
Wiele osób niecierpliwie oczekiwało na wymarsz.
- W tym roku, niestety, idę tylko pięć dni do Torunia, ale mam za to dwie pielgrzymki za sobą: zeszłoroczną i tę z 2010 r. - powiedziała nam 18-letnia Ola. - Chyba złapałam tego bakcyla, bo pielgrzymowanie podoba mi się. Stało się tak trochę za namową moich koleżanek ze szkoły katolickiej. Dałam się przekonać. Teraz, gdy idę kolejny raz jest mi na pewno trochę łatwiej niż tym, którzy maszerują po raz pierwszy. Wiem jak się przygotować, co zabrać i co mnie czeka w trasie. Każdy jednak na swój sposób się przygotowuje. Zawsze idziemy w jakiejś intencji. Moja dotyczyła spraw zdrowotnych, ale na każdy dzień można mieć inną. Kiedy rok temu wybrałam jeden dzień za tatę, doświadczył mnie najcięższy dzień w całym marszu. Przez cały odcinek padało. Wszystko mnie bolała i ogólnie było bardzo ciężko. Wszyscy zresztą byli bardzo zmęczeni. W tym roku ponieważ zbliża się moja matura idę m.in. w intencji tego, by wszystko dobrze mi się ułożyło na tym ważnym egzaminie.
Dodawali otuchy i siły
Niektórzy po prostu martwili się o bliskich wyruszających w daleką i trudną trasę. Pani Bożena żegnała swoją rodzinę, harcerzy i znajomych. Sama uczestniczyła już w marszach na Jasną Górę pięć razy. W tym roku jednak jej uczestnictwo nie było możliwe z uwagi na pracę (opiekę nad dziećmi podczas kolonii w Ocyplu):
- Co roku żegnam wyruszających pątników – to dla mnie bardzo ważne. Najmilej wspominam pielgrzymkę z 2000 r., gdy szliśmy z wychowankami z tczewskiego Domu Dziecka. Aż raduje się serce. Jest w tym trochę pozytywnego uzależnienia – od trudu przeżyć duchowych i fizycznych. Pielgrzymka jest dla mnie odzwierciedleniem życia, bo są w niej radości, smutki i kryzysy. Wtedy gdy już nie możemy i chcemy się poddać, a jednak trwamy do wieczora, by następnego dnia podjąć nowy wysiłek. A ten fizyczny bywa spory. Są takie etapy, kiedy w ciągu dwóch dni do przejścia jest 40 km.
W tym roku do Częstochowy zmierzają kuzyni pani Bożeny. Pątnikiem jest także m. in. syn aktora Zbigniewa Zamachowskiego. Przed wymarszem nie ustawały rozmowy, w których pielgrzymi - ci dawni i ci, którzy akurat zamierzali wymaszerować - dzielili się doświadczeniami. Usłyszeliśmy jak jedna z pań cieszyła się, że jej syn już piąty raz maszeruje na Jasną Górę...









Napisz komentarz
Komentarze