Sprawą morderstwa dokonanego przez dwóch członków SS zainteresował się tczewianin zamieszkały w Niemczech Tomasz Rajkowski, historyk – amator, który dotarł do akt śledztwa prowadzonego przez niemiecką prokuraturę, w tym zeznań trzech świadków - Franciszka Chabowskiego, Benedykta Góralczyka oraz Marii Pawłowskiej.
SS-man żąda konia
W czasie okupacji we wsi Rombark (gm. Pelplin) znajdowało się duże gospodarstwo rolne należące do zamożnej rodziny Voss. Voss nie mieszkali na stałe w swoim majątku. Jego zarządcą był niejaki Dinkelacker, członek SS. Któregoś czerwcowego dnia 1941 r. Dinkelacker zażądał od syna gospodarzy z pobliskich Bielawek, Jana Chabowskiego, aby oddał mu swojego konia. Polak odmówił, zapewne nie zdając sobie sprawy jakie konsekwencje wywoła ta decyzja.
- Prawdopodobnie około 19 czerwca Dinkelacker ponownie zażądał od Jana, aby w dzień wolny od pracy wziął swojego konia, zaprzągł do wozu i udał się do lasu, aby zwieźć drzewo – mówi Tomasz Rajkowski. - Jan, owszem, zaprzągł zwierzę do wozu, ale zamiast do lasu pojechał do oddalonego o około 15 km Starogardu. Zdenerwowany Dinkelacker dzień później pobił Jana i jego brata Franciszka.
Padają strzały...
Koło północy, 23 czerwca, Dinkelacker przyszedł do mieszkającego w posiadłości rodziny Voss robotnika rolnego Benedykta Góralczyka, stróża nocnego, mówiąc, że ma przyjść do świniarni. Na miejscu Góralczyk zastał w towarzystwie Dinkelackera jego kolegę, również członka SS, o nazwisku Carski. Obaj mieli na sobie czarne mundury tej formacji. Zapewne byli w dobrych humorach. Dzień wcześniej III Rzesza zaatakowała Związek Radziecki i z frontu dochodziły informacje o pierwszych sukcesach Wehrmachtu. Dinkelacker kazał zaprząc konie do bryczki, po czym polecił zawieść się do Chabowskich. Po dojechaniu na posesję Dinkelacker wysiadł z dorożki jako pierwszy i udał się bezpośrednio do drzwi, waląc w nie pięściami. Carski z kolei podszedł do zaciemnionego okna domu. Drzwi otworzył ojciec obu braci Tomasz Chabowski i obaj SS-mani bez zaproszenia przekroczyli próg mieszkania.
- Z zeznań Franciszka Chabowskiego wiadomo, że po wejściu Dinkelacker zapytał gdzie są obaj synowie – wyjaśnia Tomasz Rajkowski. - Po odpowiedzi ojca, że śpią, zażądał aby ich wezwać. W małej izbie stało sześć osób: matka, ojciec, Franciszek i Jan Chabowscy oraz obaj SS-mani. Obaj trzymali w dłoni pistolety, a Carski stał w drzwiach zabezpieczając wyjście. Dinkelacker polecił ubrać się Franciszkowi i pójść z nimi. Ojciec rodziny kategorycznie nie wyraził zgody i stanął w obronie syna. Niemalże w tym samym momencie Dinkelacker podniósł swój pistolet, z którego oddał strzał. Kula ugodziła Tomasza Chabowskiego w pierś. Upadł nieżywy na ziemię. Jego żona Weronika zaczęła płakać, a Jan zdążył tylko zrobić zaledwie jeden krok w kierunku ojca, kiedy w jego kierunku padł kolejny strzał.
Wykorzystując nieuwagę morderców Franciszek wyskoczył przez okno i pobiegł w kierunku pola zboża, znajdującego się tuż za domem. Uciekając z mieszkania usłyszał dwa kolejne strzały, które oddano w jego kierunku. Kątem oka ujrzał jak obaj SS-mani obrócili się i wychodzili z mieszkania.
Nie powiedzieli nawet słowa
Benedykt Góralczyk zeznał później, że po tym jak usłyszał w krótkich odstępach oddane dwa strzały, we wnętrzu domu rozległ się głośny i rozpaczliwy krzyk.
- W tym samym momencie zauważyłem jak obaj SS-mani opuszczali budynek mieszkalny, a za nimi wybiegła krzycząca pani Chabowska – mówił prokuratorom Góralczyk. - Do wyjścia byłem skierowany bokiem dlatego nie widziałem dokładnie dalej zaistniałej sytuacji, padł jednak kolejny strzał, obróciłem się i ujrzałem upadającą na ziemię panią Chabowską. Niestety, nie zauważyłem, który z SS-manów oddał strzał, jednak miałem takie wrażenie, jakby to był Dinkelacker, który w tym momencie znajdował się bliżej pani Chabowskiej. Po wszystkim obaj wsiedli do dorożki i tak jakby nic się nie stało kazali zawieść się do posesji Voss w Rombarku. W czasie podroży powrotnej SS-mani nie zamienili ani jednego słowa na temat dokonanego przez nich mordu.
Prosto w serce
Jeszcze tego samego dnia na teren posesji Chabowskich zajechała ciężarówka, z której wysiedli SS-mani, a chwilę później drugi samochód z policjantami.
- Między nimi znajdował się znany mi policjant Narczyk - zeznał Franciszek Chabowski. - Zaczęto wołać, abym wyszedł z mojego ukrycia, co też uczyniłem. Znajdujący się na posesji SS-mani aresztowali mnie i pobili, po czym usiłowali mnie rozstrzelać, czemu stanowczo sprzeciwił się policjant Narczyk. Narczyk wprowadził mnie do mieszkania. Na podwórzu leżała zastrzelona mama, która - jak zauważyłem - otrzymała strzał prosto w serce. Po przekroczeniu domu i progu pokoju zauważyłem zabitego ojca, któremu podobnie jak mamie strzelono w serce. Mój brat Jan leżał również na podłodze nieruchomo, stękając z bólu błagał o pomoc. Policjanci polecili mi sprowadzić lekarza, pobiegłem do sąsiadów, państwa Pawłowskich. Józef Pawłowski na moją prośbę udał się do Pelplina, aby go sprowadzić. Lekarz przybył na miejsce mordu i po założeniu opatrunku brat został zawieziony do szpitala w Starogardzie, gdzie o zmierzchu zmarł.
Kilka dni później władze okupacyjne wydały zezwolenie na pogrzeb i pochowanie zamordowanych. Maria Pawłowska zeznała 26 lat później:
- Po upływie około dwóch dni widziałam przez okno, jak mój mąż na konnym wozie wiózł ciała zamordowanych Chabowskich. Dokładnie widziałam na wozie ciała pani Chabowskiej, pana Chabowskiego i ich syna Jana. Mój mąż zawiózł ich zwłoki do kostnicy w Pelplinie, gdzie pochowano ich na miejscowym cmentarzu.
Przeznaczenie losu
Zaledwie dwa lata później jedyny ocalały syn z rodziny Chabowskich, Franciszek, otrzymuje powołanie do znienawidzonej niemieckiej armii, gdzie służy na terenach Francji i Włoch. We Włoszech ucieka z Wehrmachtu i dostaje się do 2. Korpusu Polskiego, gdzie walczy aż do zakończenia wojny, biorąc czynny udział w walkach o wyzwolenie włoskich miast. W 1947 r. Franciszek Chabowski powrócił do Polski, gdzie spotkały go represje stalinowskich władz. W domu czekały na jego powrót dwie siostry, Wanda i Salomea. Na ścianach mieszkania jeszcze przez wiele lat były widoczne ślady krwi.
- Pierwsze zeznania w tej sprawie spisano w tczewskim sądzie już w 1947 r., jednakże działania polskiego systemu sprawiedliwości były tak wolne, że akta i zeznania zostały przekazane Niemcom z prośbą o ściganie winnych dopiero 20 lat później – wyjaśnia Tomasz Rajkowski. - Tłumaczenia polskich dokumentów w tej sprawie dokonywano w Niemczech systematycznie w latach 1969-1971. Trzeba jeszcze wspomnieć, że najkrótszy okres od spisania zeznania do dokonania tłumaczenia dokumentu w Niemczech trwał prawie 2 lata. Niewątpliwie wadą polskiego systemu sprawiedliwości było przekazywanie niemieckiej prokuraturze nie przetłumaczonych dokumentów. Porównując oryginalne dokumenty z aktami niemieckiej prokuratury widać różnice, które powodowały niejednokrotnie zniekształcenie zeznań polskich świadków.
Obaj mordercy, Carski oraz Dinkelacker nigdy nie zostali ukarani za swoje przestępstwo. Carski został wysłany na front wschodni, gdzie zginął. Miejsca pobytu Dinkelackera nie ustalono. Osoby, które go znały, zeznały, że zaginął w końcowej fazie zawirowań wojennych.
Dochodzenie niemieckiej prokuratury w połowie lat 70. XX wieku zostało umorzone na wskutek śmierci oraz przypuszczalnej śmierci sprawców wydarzenia.
Reklama
Zostały tylko ślady krwi. Rozstrzelali rodzinę za to, że nie oddali im... konia
BIELAWKI. Historia rodziny Chabowskich z miejscowości Bielawki (gm. Pelplin) ukazuje jak niewiele warte było ludzkie życie. Banalny spór o konia zakończył się śmiercią trzech osób. Sprawcy zbrodni nigdy nie zostali ukarani.
- 17.01.2011 00:00 (aktualizacja 05.08.2023 18:18)

Reklama








Napisz komentarz
Komentarze