Trudną sytuację w firmie opisaliśmy jako pierwsi („Przed Świętami zostali bez pieniędzy”, „GT” nr 51, z dn. 23.12.2010 r.). Na konta ponad 70 pracowników nie wpłynęły pieniądze za listopad i grudzień. To efekt sporu między syndykiem masy upadłościowej a Stocznią Tczew S.A.
Kto ma wypłacić pensje?
Przypomnijmy. 30 lipca 2010 r. Stocznia Tczew S.A. (spółka celowa powołana przez Zremb Chojnice S.A.) podpisała z syndykiem masy upadłościowej umowę przedwstępną nabycia zorganizowanej części przedsiębiorstwa będącej w upadłości Stoczni Tczew sp. z o.o. Ustalono, że finalna umowa sprzedaży będzie podpisana najpóźniej do 30 kwietnia 2011 r. Stocznia Tczew S.A. przez trzy miesiące miała płacić pracownikom pensje, jednak 28 października zrezygnowała z zakupu przedsiębiorstwa. Dodajmy, że największe udziały w firmie należą do gminy miejskiej Tczew (56,7 proc.). Od sierpnia zakład nie produkuje.
Zdaniem Magdaleny Smółki, syndyka masy upadłościowej, umowa z 30 lipca jest nadal ważna, dlatego obecnymi pracodawcami stoczniowców jest Stocznia Tczew S.A. Jej prezes, Jan Gąsowski, uważa z kolei, że w dniu 22 listopada jednostronnym protokołem przekazano majątek i akta pracownicze syndykowi, do którego należy wypłata wynagrodzeń.
Zasiłki do zwrotu
Sami stoczniowcy również uważają, że ich obecnym pracodawcą jest Stocznia Tczew S.A.
- Ale nie jesteśmy prawnikami i chcemy więc, aby rozstrzygnął to sąd, bo na dzień dzisiejszy nikt do nas się nie przyznaje – mówi jeden ze stoczniowców.
Wszyscy pracownicy podpisali się pod, złożonym w Wydziale Pracy Sądu Rejonowego w Starogardzie Gdańskim, pozwem o wypłatę przez Stocznię Tczew S.A. zaległych za listopad i grudzień wynagrodzeń. Ale problem pracowników stoczni nie dotyczy tylko niewypłaconych pensji. Nie mogą zwolnić się z pracy, by poszukać nowej, przejść na emeryturę, ani zarejestrować się jako osoba bezrobotna w Powiatowym Urzędzie Pracy.
- Wszystko przez to, że nie mamy od kogo otrzymać potrzebnych do tego świadectw pracy – mówi nasz informator. - Poinformowaliśmy już o tym Inspekcję Pracy. Nie mamy już nadziei, pokończyły się nam zaskórniaki. Na sporze między syndykiem a Stocznią Tczew S.A. tracą nasze rodziny. To były wyjątkowo smutne święta.
Przed Bożym Narodzeniem pracownicy otrzymali zasiłki z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej. Jednak będą musieli je zwrócić, gdyż nie przysługują one osobom formalnie zatrudnionym. Trudną sytuacją w stoczni zainteresowała się Państwowa Inspekcja Pracy.
- Obecnie prowadzone jest w tej sprawie przez inspektora z naszego oddziału w Malborku postępowanie kontrolne – wyjaśnia Jolanta Zedlewska, rzecznik prasowy Okręgowego Inspektoratu Pracy w Gdańsku. - Na razie wykonano tylko czynności wstępne. Nie wiemy jeszcze, jak długo kontrola może potrwać. Dużo zależy od współpracy z pracodawcą. Kontrola będzie dotyczyć przestrzegania przepisów prawa pracy, BHP oraz legalności zatrudnienia.
Pracownicy w próżni
Po naszej publikacji sytuacją w zakładzie zaniepokojeni są także miejscy radni.
- Ci pracownicy są w próżni – stwierdziła na sesji Rady Miejskiej radna Gertruda Pierzynowska. - Nie mogą zgłosić się jako bezrobotni, nie mogą żądać świadczeń z gwarantowanego funduszu...
- Sytuacja jest nieciekawa – przyznał prezydent Tczewa Mirosław Pobłocki. - Rozmawiałem ze związkiem zawodowym działającym w stoczni. Powiedzieli takie dziwne zdanie: nawet nie wiedzą, czy mają przychodzić do pracy, bo nie ma nikogo z zarządu, kto mógłby im to powiedzieć. Pani syndyk, przedstawiając swoje pomysły dotycząca rozwiązania tej sytuacji stwierdziła m. in., że jest gotowa przejąć finansowanie wypłat dla pracowników w ramach zaliczek, które były już wpłacone na poczet sprzedaży stoczni, a potem po prostu występować na drogę sądową o zwrot tych środków. Druga droga to „postraszenie” nabywcy na zasadzie „poinformujemy o wszystkim giełdę papierów wartościowych i zobaczymy co będzie”. To jest o tyle skuteczna metoda, że spółka matka (czyli Zremb Chojnice S.A. – dop. red.) jest emitowana na giełdzie i zależy jej na odpowiedniej wartości spółki.
Zdaniem prezydenta, spółka z Chojnic może przeżywać kłopoty finansowe, dlatego próbuje wycofać się całkowicie z kupna przedsiębiorstwa lub przynajmniej pozbyć się balastu w postaci załogi.
- Albo stworzyć taką sytuację, w której załoga stwierdzi, że już nie ma na co czekać i sama się zwolni – dodał Mirosław Pobłocki.
Syndyk też liczy na sąd
W ostatni poniedziałek, 17 stycznia, prezydent Tczewa spotkał się z syndykiem Stoczni Tczew Sp. z o.o. Magdaleną Smółką.
- Wysłuchałem informacji o bieżącej sytuacji w stoczni – tłumaczy Mirosław Pobłocki. - Pani syndyk oczekuje na postanowienie sądu w związku ze złożonymi przez pracowników stoczni pozwami i liczy na to, że sąd zasądzając wypłatę wynagrodzeń jednocześnie wskaże, kto jest aktualnym pracodawcą stoczniowców.
Prezydent dodaje, że stoczniowcy nadal mogą liczyć na pomoc w postaci zasiłków z MOPS.
- Są one zwrotne, ale będziemy dochodzić ich zwrotu dopiero wówczas, gdy pracownicy firmy otrzymają swoje wynagrodzenia – zaznacza Mirosław Pobłocki.
O komentarz do złożonych przez pracowników pozwów poprosiliśmy zarząd Stoczni Tczew S.A. Niestety, do momentu oddania tego numeru do druku nie otrzymaliśmy stanowiska spółki.
Stoczniowcy idą do sądu. Pracownicy tczewskiej stoczni drugi miesiąc bez wypłat
TCZEW. Czy Sąd Rejonowy w Starogardzie Gd. rozstrzygnie, kto - syndyk lub Stocznia Tczew S.A. - ma wypłacić pracownikom stoczni zaległe wynagrodzenia? Chcą tego sami pracownicy zakładu. Wszyscy podpisali się pod złożonym w minionym tygodniu pozwem.
- 19.01.2011 11:10 (aktualizacja 01.04.2023 08:39)

Reklama







Napisz komentarz
Komentarze