Tczewski basen służy mieszkańcom miasta i powiatu od 1973 r. W ostatnich latach niepokój budziły pojawiające się w nim przecieki wody. „Łatano” je na bieżąco.
Fitness i basen w jednym...
Podczas sesji Rady Miejskiej Tczewa w grudniu ub. roku Grzegorz Żemajtis, dyrektor Tczewskiego Centrum Sportu i Rekreacji mógł poczuć ulgę. Radni „przyklepali” 700 tys. zł na remont niecki basenu. Niemniej, obok starań dyrektora TCSiR, trzeba było wcześniej zdroworozsądkowych argumentów radnej Grażyny Antczak, by przekonać włodarzy, że to priorytetowe zadanie remontowe. Tak też to rozumiała redakcja „Gazety Tczewskiej”, która jako pierwsza poruszyła ten temat w mediach. Bo basen mamy tylko jeden. Miasto nie może sobie pozwolić na jego zamknięcie w trakcie roku szkolnego z powodu awarii, której można było zapobiec. A takie ryzyko istniało. Jak powiedział jeden z samorządowców: - W razie katastrofy mielibyśmy połączenie fitnessu z basenem...
Od jesieni w płytszej wodzie
- Kompleksowy remont będzie polegał na wymianie płytek w ścianach i dnie basenu wraz z ponownym uszczelnieniem całej niecki - mówi Antoni Kowalski, kierownik ds. technicznych w TCSiR. - Wypłycimy basen do 180 cm - w najgłębszym miejscu. Dostosujemy nieckę do przyszłej modernizacji stacji uzdatniania wody, czyli wprowadzimy dodatkowe rury, które umożliwią wpływanie wody od strony dna. Zmienimy system przelewów, stosując przelewy na wysokości poziomu posadzki. Nie będzie więc obecnej 60-centymetrowej strefy, która wymaga stałej pielęgnacji, czyszczenia, mycia itd. Mamy środki na remont. Zleciliśmy już wykonanie prac projektowych (termin w umowie - do 20 kwietnia br.). Potem ogłosimy przetarg. Liczymy, że uda się wyłonić wykonawcę w pierwszym podejściu. Wówczas w pierwszych dniach czerwca byłoby możliwe podpisanie umowy i przeprowadzenie remontu w przerwie wakacyjnej, by na początku września znowu otworzyć pływalnię.
60 ton do holowania
TCSiR to nie tylko basen, „balon”, korty, ale też i przystań. Są z tym związane dodatkowe koszty eksploatacyjne, o których często mieszkańcy nie wiedzą.
- Od kilku lat przybywa nam obiektów – informuje Antoni Kowalski. - Mamy przystań, wcześniej była hala namiotowa, a w ub. roku doszło pełnowymiarowe boisko o sztucznej nawierzchni. Np. przystań rodzi stałe koszty związane z dozorem, jak i bieżącą eksploatacją. Pomosty drewniane mają ok. 130 m długości. Oprócz tego mamy pięć pływających pomostów betonowych, każdy 12-metrowej długości, o łącznej wadze ok. 60 t. Dostosowują się one do poziomu wody w rzece, aby można było w każdej chwili przybijać łódkami, kajakami. Te betonowe pomosty są umocowane na specjalnych prowadnicach, umożliwiających ich eksploatację tylko do pewnego stanu wody (do ok. 6 m). Jeżeli zbliża się wysoki stan wody, niestety, przepisy zmuszają nas do odholowania tych pomostów w bezpieczne miejsce.
Nie czekając na wysokie stany wody wiosną, jesienią są odholowywane do portu Przedsiębiorstwa Budownictwa Wodnego w Tczewie. Dzięki temu zimą nie są narażone na możliwość zniszczenia przez krę.
- Mamy podpisaną umowę z PBW - dodaje A. Kowalski. - Przynajmniej dwa razy do roku musimy prowadzić akcję - odholowania i przyholowania. To dość duży koszt, ok. 10 tys. zł (jedno holowanie), bo w myśl założeń umowy gwarancyjnej musimy ściągać specjalistów nadzorujących te prace. Musi być holownik i muszą być ludzie mający uprawnienia do tego rodzaju prac. Dochodzą jeszcze koszty miesięcznych opłat za przechowywanie pomostów - netto 3 tys. zł miesięcznie.
Barierki nie mogą być zdemontowane
Obserwując coraz wyższy poziom wody w Wiśle, mieszkańcy pytają czy przystani grozi zalanie. Samemu budynkowi przystani nie. Wszak stawiając obiekt, wcześniej podniesiono poziom ulicy i zamontowano zasuwy zwrotne w kanalizacji deszczowej. No, chyba że będzie powódź tysiąclecia.
Betonowe pomosty cumują bezpieczne w porcie, a co z drewnianymi?
- Według naszych ubiegłorocznych obserwacji, samo podniesienie się poziomu wody powyżej pomostów i zalanie barierek nie było groźne – wyjaśnia A. Kowalski. - Kiedy nie ma dodatkowego naporu, np. płynących wyrwanych drzew - a tego się baliśmy – nie ma problemu. Barierki – w sumie ok. 300 m - na pomostach nie są konstrukcyjnie przewidziane do demontażu. Stanowią jedną całość. Demontaż, czyli de facto pocięcie na fragmenty, to utrata gwarancji. Druga ważna sprawa – bezpieczeństwo. Przepisy zabraniają, aby pomost na rzece był bez zabezpieczenia barierkami i to na odpowiedniej wysokości.








Napisz komentarz
Komentarze