„Flotylla” czterech motorowych jachtów oraz hamburki Giełżyńskiego wypłynęła miesiąc temu z Oświęcimia – miejsca, w którym zaczyna się żeglowna Wisła. Rejs zakończył się w miniony piątek w Gdańsku. Dzień wcześniej, w czwartek, podróżnicy zatrzymali się w Tczewie.
Brakowało tylko łódki
Skąd wziął się pomysł na powtórzenie wyprawy Wojciecha Giełżyńskiego z 1980 r.? Łukaszowi Krajewskiemu – twórcy pierwszej od ponad 30 lat regularnej żeglugi na Wiśle – wpadła do rąk książka pt. „Moja prywatna Vistuliada”, pełna celnych obserwacji życia nad Wisłą, osobistych przemyśleń, rozmów ze spotkanymi ludźmi, opisów mijanych miast i krajobrazów.
- Pojechałem do Wojtka po prawa do publikacji fragmentów jego książki – wspominał Krajewski. – Po rozmowie zrodził się pomysł powtórki jego rejsu hamburką.
Aby plany przybrały realny obrót brakowało tylko… samej łodzi. Hamburka, czyli tradycyjna łódź wiosłowa, praktycznie znikła z polskich akwenów. Jednak podróżnikom sprzyjało szczęście – udało się znaleźć dość zniszczony egzemplarz, który wyremontowano na przystani Warszawskiego Towarzystwa Wioślarskiego, najstarszego klubu sportowego w Polsce, który w tym roku obchodzi swoje 130 urodziny. Giełżyński był członkiem klubu i w jego barwach zdobywał medale mistrzostw kraju.
10 cm mniej dzięki wiosłowaniu
Dlaczego Wojciech Giełżyński, pomimo ósmego krzyżyka na karku, zdecydował się na niemały wysiłek pokonania Wisły?
- Szybko zbliżam się do „80”, ale doszedłem do wniosku, że właściwie to dlaczego nie pokazać swoim rówieśnikom, którzy siedzą przy kominku i kwękają, że mogliby zająć się sportem. Przepłynąłem już 900 km i czuję się świetnie. Już mi ubyło 10 cm w pasie.
Giełżyński zdecydowaną większość trasy pokonał sam – tylko kilkakrotnie był holowany ze względu na przeciwny wiatr oraz stojącą wodę na Zalewie Włocławskim. Co ciekawe, reportażyście udało się po 28 latach dotrzeć do bohaterów swojej książki. Zapiski z tegorocznego rejsu zostaną wykorzystane w przygotowywanej książce pod roboczym tytułem „Moja powtórna Vistuliada”, która ukaże się prawdopodobnie na początku grudnia. Wojciech Giełżyński przepłynął nie tylko Wisłę, ale również Nil, Dunaj, Irawadi, Mekong oraz Ganges. Ta ostatnia, jest tak samo ważna dla Hindusów, jak dla nas Wisła.
- Gdybyśmy byli w tej chwili w Benares – świętym mieście Hindusów – to by nas było tutaj nie kilkudziesięciu, ale pół miliona - opowiadał. - Tyle osób przychodzi wieczorem nad rzekę, modlą się całą noc, czekając na pierwszy promyk Słońca. Gdy się pojawi, wszyscy wchodzą do Gangesu, a takiego widoku nawet w Tczewie nie zaznacie.
Samochody zastąpiły rowery
Wojciech Giełżyński podkreśla, że od jego ostatniego rejsu po Wiśle, wiele się zmieniło.
- Jak płynąłem 28 lat temu nad brzegiem stało tysiące wędkarzy, a za każdym widniał rower. Teraz też jest ich tysiące, ale za nimi stoją samochody... To synteza tego, co się w Polsce zmieniło.
Znacznie poprawiła się czystość wody, a co za tym idzie – ilość ryb. Przyczyną są nie tylko unijne euro przeznaczane na budowę oczyszczalni, ale także częściowy upadek przemysłu Górnego Śląska, zatruwającego rzekę.
- Kiedy kiedyś płynąłem to białe piórka wioseł zanurzone na 5 cm w wodzie robiły się szarobure, a teraz są prawie białe – zaznaczył Giełżyński.
- Kąpaliśmy się praktycznie na każdym odcinku rzeki, z małymi wyjątkami w pobliżu wielkich miast, np. Warszawy, która połowę swoich ścieków bez jakiegokolwiek oczyszczenia zrzuca do wody – dodał Łukasz Krajewski.
Na Wiśle „korków” nie ma i nie będzie
Wisła nie zmieniła się w jednym aspekcie – wciąż pozostaje martwa pod względem ekonomicznym. Obaj podróżnicy zgodnie przyznali, że podczas rejsu – z wyjątkiem barek z piaskiem – nie mijał ich żaden statek z jakimkolwiek ładunkiem.
- Nie wiem po co istnieją dyrekcje dróg wodnych, bo przecież ich nie ma i chyba prędko nie będzie – powiedział Wojciech Giełżyński. - Wisłę trzeba wykorzystać pod względem turystycznym. Gdy Holendrzy lub Niemcy przyjeżdżają nad Wisłę to zachwycają się dzikimi i zarośniętymi brzegami, dziwiąc się, że one jeszcze mogą istnieć.
Za rządów Edwarda Gierka pojawił się plan stworzenia z Wisły drogi wodnej z prawdziwego zdarzenia, jaką jest Odra. Barki wyładowane węglem miały być transportowane rzeką do wielkich elektrowni, m. in. w Kozienicach i Połańcu. Efekt?
- Nie dopłynęła do nich ani jedna barka – podkreślił Krajewski. – Nie czarujmy się, bo takiego ruchu komercyjnego na Wiśle, jaki jest na Odrze, nigdy nie będzie. Trzeba promować ruch turystyczny, dlatego powstała Żegluga Wiślana.
Ewenement na skalę kraju
Obaj goście nie szczędzili pochwał idei powrotu Tczewa nad Wisłę.
- Jestem zaszokowany bulwarem, przystanią, liczbą spacerujących nad Wisłą – przyznał Wojciech Giełżyński. - Takiej przystani, nawet porównywalnej, nie ma nigdzie, także w Warszawie. To ogromne osiągnięcie w mieście takiej wielkości. Jestem zdumiony rozmachem działań.
- Tego typu przystani nie ma w żadnym miejscu nad Wisłą – dodał Łukasz Krajewski. – To, co się dzieje w Tczewie nad rzeką, to ewenement na skalę ogólnopolską. Obiecuję, że podczas rejsów za każdym razem będziemy się w Tczewie zatrzymywać, pokazywać ludziom jakie wspaniałe zmiany tutaj zachodzą.
Ostatnia dzika rzeka Europy
Każdy zainteresowany rejsem po Wiśle powinien zajrzeć na stronę www.zeglugawislana.pl. Podano na niej terminy rejsów, cennik oraz różne praktyczne informacje. Nie brakuje także opisów nadwiślańskiej przyrody, zdjęć oraz historii terenów nad rzeką.
Hamburką przez polski Ganges
TCZEW. Po 908 km „Vistuliada” dobiła do wiślanego brzegu w Tczewie. Po 28 latach od wydania „Mojej prywatnej Vistuliady” reportażysta Wojciech Giełżyński ponownie wsiadł do niewielkiej wiosłowej łódki, by przepłynąć królową polskich rzek – Wisłę. Tym razem jego hamburce towarzyszą jachty Żeglugi Wiślanej.
- 15.07.2008 00:17 (aktualizacja 18.08.2023 22:18)

Reklama







Napisz komentarz
Komentarze