Nic dziwnego - lepiej niż Artura Barcisia znamy przecież Tadeusza Norka i Czerpacha. Ten niewysoki, choć charakterystyczny aktor wcielił się jednak w setki innych ról, często wybitnych, choć przez „niedzielnych” telewidzów zupełnie niedocenionych. Ale może to i dobrze, ponieważ kto wie, jak wołaliby za nim na ulicy przechodnie, gdyby wiedzieli, że na swoim koncie ma m.in. kreację Hitlera.
Popularny aktor gościł w zeszłym tygodniu w „Ogrodach Sztuk”. Na spotkanie zaprosiło mieszkańców Towarzystwo Kulturalne „Brama” oraz Samorząd Miejski.
Jak dobrze mieć kolegów...
O aktorstwie, scenicznych wpadkach oraz o własnym życiu opowiedział tczewskiej publiczności bohater wieczoru.
- Chciałbym was zabrać do teatru, za kulisy. Chciałbym wam opowiedzieć o życiu aktora, o tym jakie jest ono śmieszne i straszne zarazem. Ale najpierw proszę was, abyście poćwiczyli ze mną dykcję. Aktor, aby rozgrzać mięśnie twarzy, wielokrotnie powtarza jakieś trudne zdanie. Jedno z najtrudniejszych wiąże się z Tczewem: „Pocztmistrz z Tczewa”. Proszę bardzo, próbujemy!
Rozgrzani widzowie wysłuchali kilku „prawd” na temat sceny i aktorstwa. Szarobury i dołujący świat teatru w opowieściach Barcisia nabrał nagle barw. Bo kto by np. pomyślał jak dowcipni potrafią być pracujący przy spektaklach pomocnicy?
- Tragiczna scena, umarła matka bohatera - nakreśla obraz aktor. - Bohater otwiera trumnę, a tam „świerszczyki” albo kartka z napisem „pocałuj mnie w d…”. I jak tu zachować powagę?! Inny przykład - scena, kiedy bohater ma wstać z łóżka, założyć kapcie i iść do łazienki. Możecie być absolutnie pewni, że podczas któregoś z kolei przedstawienia „życzliwi” koledzy przybiją te kapcie gwoździami do sceny. I wtedy aktor leci jak długi na deski, publiczność nie wie o co chodzi, a za sceną wielki ubaw!
Wybił się ponad poziomy
Możecie w to wierzyć lub nie, ale Artur Barciś był kiedyś mały (- Naprawdę! Teraz to ja jestem już ho ho!). Z powodu wzrostu spotykało go w szkole wiele przykrości.
- Byłem najmniejszy w klasie i z tego powodu bardzo biedny. Pewnego razu zapisałem się jednak do chóru szkolnego, w którym zostałem solistą. I nagle zrozumiałem, że scena jest najcudowniejszym miejscem w tej szkole! Nie dość, że nie byłem już najmniejszy (mogłem patrzeć na wszystkich z góry, ha!), to jeszcze kiedy kończyłem mówić wiersz albo śpiewać piosenkę, to wszyscy moi prześladowcy, ci sami którzy popychali mnie na korytarzach, bili mi brawo! Postanowiłem więc, że zostanę aktorem…
W liceum, gdzie nikt go już nie bił, zaczął odnosić pierwsze aktorsko-recytatorskie sukcesy.
- Wygrałem nawet ogólnopolski konkurs recytatorski! Szkoła była ze mnie dumna. Po ukończeniu liceum wystarczyło tylko dostać się do szkoły aktorskiej. I tu pojawił się problem: do krakowskiej uczelni nawet nie próbowałem startować, ponieważ słyszałem od znajomego, że przyjmują tam dopiero od 1,75 m wzwyż. Aby dostać się do Warszawy trzeba było najpierw odbębnić jakieś kursy przygotowawcze albo odbyć prywatne lekcje z aktorami - bez szans. Ale dowiedziałem się, że Państwowa Wyższa Szkoła Filmowa, Telewizyjna i Teatralna w Łodzi będzie przyjmowała nienormalnych. Nietypowych znaczy się - nie pięknych i wysokich, ale takich, którzy mają osobowość. Szkoła szukała więc charakterystycznych aktorów. Uznałem, że jestem bardzo charakterystyczny. Okazało się, że za bardzo…
Pomimo kilku problemów z aparycją, Arturowi Barcisiowi udało się - za młodu popychadło, dziś gwiazda. Morał dodajcie sobie sami. Kurtyna!
Reklama
Życie aktora jest śmieszne i straszne zarazem
TCZEW. - Nazywam się Artur Barciś - przywitał się z tczewską publicznością aktor. - Mówię o tym nie bez powodu. Od dobrych kilku lat, jak idę ulicą, to za plecami słyszę zupełnie inne nazwiska.
- 06.10.2008 00:06 (aktualizacja 01.04.2023 11:09)

Reklama





Napisz komentarz
Komentarze