Patryk Wałdoch jechał w terenie zabudowanym 46 km/h na zwykłej damce, o 16 km przekraczając dozwoloną prędkość. Sfotografował go fotoradar, a miejscowa Straż Miejska nałożyła mandat w wysokości 50 zł. Patryk tłumaczył, że nie wiedział, z jaką prędkością jechał, ponieważ nie ma licznika, a poza tym na trasie, którą się poruszał, nie ma znaku o ograniczeniu prędkości. Sprawa rowerzysty z Kościerzyny trafiła do miejscowego Sądu Rejonowego. Ten z uwagi na brak znamion wykroczenia odmówił wszczęcia postępowania, ale kościerska Straż Miejska odwołała się od tej decyzji do Sądu Okręgowego w Gdańsku, który przychylił się do wniosku strażników.
- Wystąpiliśmy do Stowarzyszenia „Miasta dla rowerów” z prośbą o ekspertyzę w tej sprawie - mówi Marek Bury, prezes Stowarzyszenia UKS „Rowerowy Tczew”. - 100 proc. rowerzystów uważa karanie Patryka Wałdocha za coś absurdalnego, natomiast zdania prawników są podzielone.
Kierujący rowerem oczywiście ma obowiązek stosować się do przepisów ruchu drogowego, natomiast powstaje jednak wątpliwość, w jakim zakresie kierujący rowerem może stosować się do znaków ograniczających prędkość i ponosić odpowiedzialność za ewentualne przekraczanie dopuszczalnej prędkości.
- Wątpliwość ta wynika zarówno z możliwości oceny kierującego rowerem, z jaką rzeczywistą prędkością się porusza, jak i technicznych możliwości osiągania przez rower wysokich prędkości - wyjaśnia w zamówionej ekspertyzie Marcin Hyła, prezes Stowarzyszenia „Miasta dla rowerów”. - Rower nie musi być wyposażony w prędkościomierz, a prędkości, które rowerzysta może rozwijać, są ograniczone siłą jego mięśni.
Rozprawa sądowa w sprawie Patryka odbędzie się w najbliższy piątek, 8 marca, w Sądzie Rejonowym w Kościerzynie.
- Zamierzamy tam być podczas rozprawy. Decyzja będzie miała charakter precedensowy - podkreśla Marek Bury.







Napisz komentarz
Komentarze