Ostatniego, 11 dnia, wyprawy pan Andrzej wyruszył o godz. 7. Było spokojnie, tylko momentami przeszkadzał mu południowo-wschodni wiatr. Upalnie. Minął Grudziądz, Nowe, Gniew. Przed Gniewem widzi nowy piękny most nad Wisłą. Wreszcie Tczew, pomost cumowniczy i witający go przyjaciele, znajomi. Są dzieci, młodzież, media.
Technika zawodzi, człowiek nie
- Jestem bardzo szczęśliwy, że dotarłem do Tczewa – mówi Andrzej Netkowski. – Jak zza skarpy zobaczyłem pomost cumowniczy, dopiero wtedy uwierzyłem, że jestem w domu. Ta wyprawa była dla mnie wielkim wydarzeniem i warto było to zrobić. Najtrudniejszym momentem na trasie był Dęblin i wysoka fala, a poza tym konieczność przeniesienia kajaka wraz z ekwipunkiem na trzeciej śluzie. Wszędzie spotykałem ludzi życzliwych, pomocnych. Tam – niestety - nie. Wiatr, upał, deszcz a nawet nawałnica to były warunki, z którymi ciężko było się zmagać. Niemniej do trudnych warunków byłem przygotowany – i powiem to bez cienia fałszywej skromności - na 100 proc. To co mnie zawiodło na całej linii, to ładowarka solarna, którą kupiłem. Chyba będę musiał interweniować u producenta. Stąd też u życzliwych ludzi w wielu miejscach byłem zmuszony ładować telefony. Dziękuję im za to.
Wiara, ludzie dodają sił
- Tak na gorąco powiem, że najpiękniejszy widok ujrzałem, dopływając do Tyńca – opowiada pan Andrzej.- Coś niesamowitego – klasztor benedyktynów. Jestem pod wrażeniem wszystkich nowych mostów nad Wisłą. Poza tym krajobrazy, które dane mi było oglądać. Nie miałem chwil zwątpienia... Jestem konsekwentny. Jak coś zaczynam, dążę do realizacji do samego końca. Owszem, miałem chwile słabości Mój kolega, Henryk, z który cały czas był ze mną w kontakcie, w każdej chwili był gotowy przyjechać po mnie w dowolnym momencie trasy. A takie trudne chwile, z deszczem, burzami, były... na początku wyprawy. Wiara, wsparcie ludzi, z którymi na bieżąco utrzymywałem kontakt, dodawało mi sił. Od początku wyprawy, ale też i momentu podjęcia decyzji o przepłynięciu Wisły, byłem przekonany, że dam radę. Fakt, że przeliczyłem się w założeniach, jak długo będę płynął. Ale Wisła nie wygląda na całej swej długości jak w Tczewie. Założyłem, że będę robił 13 km na godzinę. A okazało się, że są odcinki, gdzie płynie się 5-6 km na godzinę. Tak jak na Zalewie Włocławskim. 11 dni, 112 km najdłuższy odcinek, najkrótszy nie mniej niż 60 km. Może się mylę, ale nie wyczytałem, by ktoś to zrobił w lepszym tempie. Podobno para kajakarzy przepłynęła taki odcinek w 200 godzin. Muszę dokładnie policzyć, ale wydaje mi się, że w samym kajaku spędziłem coś 130 godzin. Muszę to zweryfikować, np. odliczyć czas postoju na konkretnym odcinku, np. gdy udawałem się na zakupy.
Zmęczony, ale i uradowany pan Andrzej składa podziękowania Jackowi Prętkowi, za pomoc w pośrednictwie ze sponsorem STBU Brokerzy z Sopotu, który sfinansował transport kajaka do Oświęcimia, oraz organizację powitania na pomoście, Maciejowi Myzykowi, właścicielowi Agrokajaki ze Swornegaci, za bardzo dobry sprzęt, odpowiedni do takiej wyprawy, Henrykowi Krusińskiemu, który podjął się przewiezienia kajaka i Mirosławowi Pobłockiemu, prezydentowi Tczewa, za przywitanie na mecie wyprawy.







Napisz komentarz
Komentarze