Niestety, to nie odpowiednie kompetencje do rządzenia miastem były podstawowym wymogiem przy wyborze nowego włodarza grodu Sambora.
Z parowozowni do magistratu
Realizując politykę tzw. „walki klasowej”, w wyniku której stanowisko utracił Dionizy Cichocki, oraz „awansów społecznych” władze komunistyczne szukały kandydata o „odpowiednim” pochodzeniu społecznym. Wybór jednak nie był łatwy, o czym świadczy fakt, iż przeciągał się on w czasie. Z tego powodu od lipca do września 1949 r. miastem rządził wiceburmistrz Tczewa Franciszek Krawiecki, doświadczony samorządowiec. Ostatecznie, 16 września 1949 r., nowym włodarzem grodu Sambora został praktycznie nikomu nieznany Józef Kulwicki.
Nowy burmistrz był z zawodu maszynistą w parowozowni w Zajączkowie, gdzie pracował jeszcze przed II wojną światową. Pomimo iż należał on do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej (PZPR), nie odgrywał znaczącej roli w aparacie partyjnym. Jego wybór na ten urząd, jako osoby nie posiadającej żadnego doświadczenia w pracy organizacyjnej, był niewątpliwie zaskoczeniem dla mieszkańców Tczewa. Jednak Józef Kulwicki poprzez swoje robotnicze pochodzenie i wykonywany zawód doskonale wpisywał się w politykę tzw. „awansów społecznych”, tak propagowaną przez ówczesne władze (np. mniej więcej w tym samym czasie wójtem jednej z gmin powiatu tczewskiego została osoba, która jeszcze kilka miesięcy wcześniej była analfabetą). Jego brak kompetencji i zaplecza politycznego były zapewne dla władz powiatowych PZPR gwarancją, że będzie on zupełnie zależny od woli partii, która wywindowała go na to stanowisko. Było to dla komunistów ważne, szczególnie w kontekście spodziewanej reformy samorządowej, która m.in. likwidowała urząd burmistrza i Zarządy Miejskie, a ich uprawnienia przenoszono na Miejskie Rady Narodowe (MRN).
Paraliż decyzyjny
Najprawdopodobniej uważano, że silny włodarz miasta może przeszkodzić w sprawnym przebiegu tego procesu. Sam Józef Kulwicki zapewne zdawał sobie sprawę z charakteru wyznaczonej mu roli.
Jego ponad 10-miesięczne urzędowanie w fotelu burmistrza Tczewa należy, jak się wydaje, oceniać jednoznacznie negatywnie. W kierowanym przez niego Zarządzie Miejskim panował swojego rodzaju paraliż decyzyjny. Było to szczególnie widoczne w kwestii prowadzenia w grodzie Sambora prac remontowych i budowlanych, które miałyby na celu rozwiązanie coraz bardziej dotkliwego problemu „głodu” mieszkaniowego. Jak czytamy w jednym ze sprawozdań Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie z kwietnia 1950 r.: „Jeśli chodzi o plany odbudowy i rozbudowy na terenie miasta, to mimo nakreślonych zadań pracy, gospodarka ta postępuje bardzo powoli. Przyczyną powyższego jest brak materiału budowlanego, którego nabycie również napotyka na poważne trudności. Gospodarka Zarządu Miejskiego w Tczewie jest niezbyt postępowa, pomimo że na cel rozbudowy miasta przeznaczone są duże sumy kredytów”. Wskazywano także na pewne niezdecydowanie w rozporządzaniu otrzymanymi na ten cel funduszami przez władze miejskie. Wyjście z tej sytuacji wymagało dobrego organizatora pokroju np. byłego burmistrza Dionizego Cichockiego. Józef Kulwicki do takich osób, niestety, nie należał. Jego pozycja w grodzie Sambora była bardzo słaba. Nie wszedł on nawet formalnie do kierownictwa lokalnych struktur PZPR. Władza w mieście coraz wyraźniej przechodziła w ręce przewodniczącego MRN w Tczewie Stanisława Mitruta.
(Rzekome) nadużycia finansowe
Swoje urzędowanie w fotelu burmistrza Tczewa Józef Kulwicki zakończył w czerwcu 1950 r. wraz z likwidacją tej funkcji. W tym samym czasie, 30 czerwca 1950 r., został wybrany na przewodniczącego Prezydium MRN w Tczewie. I tym razem był on jednak, jak się wydaje, wyłącznie figurantem, który nie miał realnego wpływu na sprawowanie władzy. Swojego nowego stanowiska nie piastował zbyt długo. Już w 1951 r. opuścił fotel przewodniczącego, powracając najprawdopodobniej do pracy w parowozowni w Zajączkowie. Nie dany był mu jednak wówczas powrót do normalnego życia.
Co najmniej od października 1951 r. Sekcja IV Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego w Tczewie prowadziła sprawę pod kryptonimem „Zryw”, która dotyczyła rzekomych nadużyć finansowych w Prezydium tczewskiego MRN w okresie rządów Józefa Kulwickiego. Byłemu przewodniczącemu zarzucano przede wszystkim, iż proceder ten odbywał się za jego wiedza i aprobatą (w tej sprawie zarzuty stawiano również dwóm innym pracownikom MRN w Tczewie). Funkcjonariusze UB planowali nawet aresztowanie Józefa Kuliwckiego, aczkolwiek na obecnym etapie badań nie jesteśmy w stanie ustalić, czy ostatecznie do tego doszło. Najprawdopodobniej sprawa zakończyła się bez większych dla niego konsekwencji. Przez kolejne lata, aż do emerytury, pracował na parowozowni w Zajączkowie, nie włączając się już w politykę.








Napisz komentarz
Komentarze