Czy tak samo myślą żyjący uczestnicy tamtych wydarzeń? W miejscowości Czatkowy (gm. Tczew) mieszka Dioniza Lipińska. Ma 90 lat, ale to co przeżyła wtedy, w 1943 r. na Wołyniu, pamięta jakby to było wczoraj. Bo jak zapomnieć wydłubywane oczy, obcinane uszy i piersi, odrąbywane głowy.
Dioniza Lipińska od 1945 r. mieszka w Czatkowach. Jej prawdziwie rodzinne strony są jednak na Wołyniu. Babcia Dyzia (tak mówią najbliżsi) ma 90 lat i doskonałą pamięć. Może dlatego, że takich rzeczy nie da się zapomnieć.
Wołyń
Na wspomnienie tamtych wydarzeń pani Dioniza wzdryga się instynktownie. Widać, że po 70 latach rana jeszcze się nie zagoiła. Po chwili westchnień staruszka uspokaja się i zaczyna mówić.
- Boże, to było tak dawno, a ja wszystko pamiętam. Miałam 20 lat, męża i byłam w ciąży. Wieś, w której mieszkaliśmy, nazywała się Huta Stepańska i należała do gminy Stepań w powiecie kostopolskim na Wołyniu. Wraz z przyległymi futorami i uroczyskami, jako gromada liczyła chyba ze 170 gospodarstw, co dawało 750 mieszkańców. Była to największa polska wieś w okolicy, położona wśród lasów i błotnistych łąk. Mięliśmy tam 30-hektarowe gospodarstwo. We wsi była szkoła, kościół, mleczarnia, dwa młyny, kilka sklepów. Wokół Huty Stepańskiej rozrzucone były polskie osiedla (nad rzekami Horyń i Styr) otoczone pierścieniem zwartych ukraińskich wiosek. Do wojny żadnych zatargów narodowościowych nie było. We wsi Ukraińcy nie mieszkali, ale do naszej szkoły uczęszczało kilkanaścioro ukraińskich dzieci z pobliskich futorów. Często zdarzało się, że Ukraińcy pracowali u Polaków, czy to w domu, czy w polu.
Po wybuchu wojny
1 listopada 1939 r. ziemie te włączono do Związku Radzieckiego. Już 10 lutego 1940 r. przeżyliśmy w Hucie wielki wstrząs, kiedy to w nocy deportowano na Syberię wiele polskich rodzin. Potem następowały kolejne wywózki. W końcu na liście znalazła się i moja rodzina. Na szczęście wybuchła wojna niemiecko-sowiecka i nas wywieźć nie zdążyli. Kiedy wkroczyli Niemcy, od razu pojawiły się ukraińskie bojówki, a nowej niemieckiej władzy chętnie pomagać zaczęli ukraińscy nacjonaliści. W Hucie zjawiła się ukraińska policja.
Niedługo potem spędzili Polaków przed posterunek policji na wiec i jakiś ukraiński działacz, podniesionym głosem, prawie krzycząc, odczytał zebranym po ukraińsku deklarację „prezydenta” Bandery o proklamowaniu „Samostijnoj Ukrainy”. Polakom zapowiedział bezwzględną konieczność podporządkowania się nowym władzom ukraińskim. W ten sposób, obiecując niepodległą Ukrainę, hitlerowcy postanowili wykorzystać Ukraińców przeciwko Żydom i Polakom. Pojawiły się hasła: „Śmierć Lachom” i „Ukraina dla Ukraińców”. Wkrótce bojówki miejscowych watażków zaczęły mordować Polaków.
Terror i śmierć
- Po wymordowaniu Żydów, przyszła kolej na nas – babcia Dyzia zanosi się, jakby chciała szlochać. - Zaczęły do nas docierać wiadomości o mordach dokonywanych w pobliskim powiecie sarneńskim i naszym kostopolskim. Pierwszą ofiarą z Huty Stepańskiej był mój kuzyn Edward Grabowski, który zaledwie kilka miesięcy wcześniej ożenił się. Niedługo potem w sąsiedniej wsi Wyrka, ojca pięciorga dzieci, Jana Zielińskiego podstępnie zwabiono do wsi Werbcze, pod pretekstem zamiany prosiaka na siano i po drodze, w lesie napadnięto. Pobitego i związanego drutem kolczastym spalono w ognisku. A w niedalekiej kolonii Zahułek wymordowano 10-osobową rodzinę, w tym troje dzieci.
W lutym 1943 r. głośno było o mordzie w Butejkach, ukraińskiej wsi oddalonej 8 km od Huty, gdzie w folwarku należącym do rodziny Chamców z Warszawy, mieszkał Edmunt Bratkowski z rodziną, który był tam zarządcą. Księgowym w tym majątku był młody chłopak, Edward Kalus. Edek miał w naszej wsi narzeczoną Genię. Byli zaręczeni od roku i wkrótce mieli się pobrać. Wracając w niedzielę, 7 lutego, z odwiedzin rodzinnych, Edek zabrał ze sobą do Butejek Genię, aby przedstawić ją rodzinie rządcy. I tej właśnie nocy grupa miejscowych nacjonalistów napadła na dworek. Ukraińcy spędzili wszystkich domowników i gości do salonu. Tam powiązali im ręce i nogi drutem kolczastym, po czym przynieśli z drewutni olbrzymi pień do rąbania drewna i, przy świetle kilku lamp naftowych, po kolei odrąbali wszystkim głowy. Odrąbali głowy!!! Zarządcy, jego żonie w ciąży, matce żony, dwojgu ich dzieci w wieku 8 i 4 lat oraz Geni i Edkowi. Pogrzeb Edka i Geni odbył się 9 lutego we wtorek w Hucie Stepańskiej. Przybył tłum wystraszonych ludzi. Ksiądz wygłosił patriotyczne kazanie i wezwał do organizowania samoobrony. Ciała Geni i Edka w otwartych trumnach spoczywały na katafalku pośrodku kościoła, a ich zmasakrowane głowy, umocowane bandażami do korpusów, wydawały się krzyczeć z rozpaczy.
- A to był dopiero początek – ciągnie zapłakana staruszka. - Potem wymordowali Polaków w kolonii Parośle, w gminie Antonówka - zginęło chyba ze 200 osób, zabitych siekierami, widłami i bagnetami. Odrąbywali głowy, ręce i nogi, wydłubywali oczy i ćwiartowali. Nie wystarczyło im tylko zabić.
Ucieczka
Tu pani Dioniza chciała zakończyć tę makabryczną opowieść. Była wzburzona i zmęczona wspomnieniami tych potworności. Poprosiłem jeszcze o kilka słów o losie jej rodziny, bo dotychczas mówiła głównie o innych. Kiedy po dłuższej przerwie wróciliśmy do rozmowy, rozpoczęła od okrutnej metafory.
- Był czas żniw 1943 r. Pamiętam dorodne złote kłosy na polach.
A Ukraińcy zbierali ludzkie żniwo.
Pamiętam wieczór 16 lipca 1943 r. Tego dnia Ukraińcy napadli na Hutę Stepańską. Dzwon bił na trwogę, paliła się sąsiednia wioska Lady i w Hucie już paliły się domy na obrzeżu. Ludzie biegali przerażeni, kobiety z dziećmi schroniły się w budynku szkoły. Wśród nich byłam i ja. Dochodziły wiadomości, że w pierwszym ataku zginęło kilkadziesiąt osób, w następnych setki. Musieliśmy uciekać ze wsi. Ludzie kryli się wśród bagien, w zbożach, w krzakach, uciekali do lasu - byle dalej ode wsi. W tej panice rodzina się pogubiła. I wtedy Ukraińcy dopadli moje siostry: Zofię zakłuli widłami, ale przeżyła, Czesławę zabili bagnetami, a jej siedmiomiesięcznego synka pchnęli bagnetem w kark. Dzięki Bogu dziecko też przeżyło. Ja z resztą rodziny dostałam się do miasta Sarny. Tam doczekaliśmy 1945 r., kiedy to musieliśmy wybierać: czy przyjąć obywatelstwo radzieckie, czy ewakuować się do Polski. Oczywiście wybraliśmy Polskę.
Jestem tylko człowiekiem
- A co z przebaczeniem? – spytałem z lękiem po tym co usłyszałem.
- Sama nie wiem. Jeszcze teraz zdarza się, że zrywam się w nocy i chodzę od okna do okna wypatrywać czy idą mordować. Wtedy na pewno nie myślę o wybaczeniu. Ale stało się coś, co mnie przemogło. Kilka lat temu odważyłam się pojechać w te strony. Bardzo się bałam. A oni tam, Ukraińcy przywitali nas chlebem i solą. Od tej pory wierzę, że kiedyś się pojednamy. Tak po ludzku. Ale ja tego nie dożyję. Póki co, niech im Pan Bóg wybaczy. Ja jestem tylko człowiekiem.
Krwawa niedziela
Krwawa niedziela na Wołyniu – 11 lipca 1943 r., punkt kulminacyjny rzezi wołyńskiej, akcja masowej eksterminacji ludności polskiej na Wołyniu przez Organizację Ukraińskich Nacjonalistów Stepana Bandery (OUN-B) oraz Ukraińską Powstańczą Armię (UPA). Tego dnia zaatakowano w 99 miejscowościach, głównie w powiatach włodzimierskim i horochowskim. Oprawcy działali w wyspecjalizowanych grupach – jedne pododdziały otaczały wieś kordonem, inne zajmowały miejscowość, gromadziły ofiary w jednym miejscu i dokonywały masakry. Oczyszczaniem terenu z niedobitków oraz grabieżą zajmowali się ukraińscy chłopi. Oddziały UPA po dokonaniu masakry w jednym miejscu, szybko udawały się do następnej osady. W kilku przypadkach egzekucji dokonano na wiernych zebranych na mszy św. w kościele, np. w Chrymowie zamordowano ok. 150 osób, w Porycku 200, w Kisielinie 90 Polaków.








Napisz komentarz
Komentarze