Wraz z Pawłem Arendtem udaliśmy się na miejsce zdarzenia. To tu 8 stycznia 2013 r. zginął bezdomny potrącony przez auto. Od tego czasu nie zmieniło się nic. Podczas 10-minutowego pobytu pod wiaduktami naliczyliśmy kilkanaście samochodów ciężarowych. Kilka z nich zwolniło do „zera”, ledwo mieszcząc się pod torowiskiem (wysokość wiaduktu to 3,9 metra). Inne tylko śmignęły nam przed oczami, mimo ograniczenia prędkości do 30 km/h. Tymczasem chodnik w niektórych miejscach ma nie więcej jak metr szerokości.
- Gdybym nie złapał za rower i nie przytulił się do ściany, prawdopodobnie już bym nie żył – mówi tczewianin. – Dwa auta pędziły nie bacząc czy ktoś przechodzi chodnikiem. Od uderzenia dzieliło mnie kilka centymetrów. Gdyby przyczepa jednego z nich wpadła w lekki poślizg, nic by ze mnie nie zostało. Miałem w oczach śmierć.
Gdy dzwonimy do przedstawicieli Miejskiego Zarządu Dróg w Tczewie oraz Pomorskiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej instytucje przerzucają się odpowiedzialnością. Ostatecznie padło na MZD.
- Zastanowimy się co można zrobić, by poprawić w tym miejscu bezpieczeństwo – zapewnia Edmund Woyda, szef Miejskiego Zarządu Dróg. (...)
Cały tekst przeczytasz w papierowym wydaniu Gazety Tczewskiej!







Napisz komentarz
Komentarze