W poprzednim numerze szeroko opisywaliśmy kulis tragicznej śmierci 26 – letniego Krzysztofa Schumachera. Niewinny upadek na oblodzony chodnik skończył się dla starogardzianina tragicznie. Zaledwie kilka dni po upadku stwierdzono martwicę mięśni nogi, a następnie sepsę wywołaną paciorkowcem. Mężczyzna zmarł siedem dni po wspomnianym upadku, a rodzina pyta czy lekarze dołożyli wszelkich starań, by uratować życie Krzysztofa.
Nikt się mną nie zajął
Wracamy do wydarzeń z 10 stycznia, gdy chłopak znajdował się w Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku. Jak twierdzą lekarze próby powstrzymania objawów sepsy nie powiodły się. Stan chorego pogarszał się z godziny na godzinę. O godz. 17 brat Krzysztofa usłyszał od lekarzy, że trzeba przygotować się na najgorsze.
- Nie byłem w stanie już więcej dzwonić do szpitala – tłumaczy Marcin Schumacher, brat zmarłego. –Najbardziej przeżywała to nasza mama. Dla niej to był ogromny cios. Było z nią do tego stopnia źle, że zaczęliśmy martwić się o jej zdrowie. Żona zawiozła mamę do jednej z przychodni. Liczyliśmy, że dostanie chociaż leki na uspokojenie, który na chwile poprawią jej stan.
Było ok. godz. 20. W kolejce do lekarza, który tego dnia miał mieć dyżur, czekało kilka osób.
- Mama poszła od razu do gabinetu zabiegowego licząc na pomoc – opowiada Marcin Schumacher. – W tym czasie żona próbowała się dowiedzieć, kiedy będzie lekarz, kiedy w końcu ktoś do niej przyjdzie.
- Nie wiem co się ze mną działo, zupełnie nie panowałam nas sobą – przypomina Teresa Schumacher. – Myślałam nawet, że jedziemy do Gdańska, do syna. Byłam załamana. Tymczasem z tego co sobie przypominam, bardzo długo nikt do mnie nie przychodził. Kiedy w końcu lekarz przyjechała, pierwszy pacjent wszedł do gabinetu. Synowa weszła razem z nim i opowiedziała całą historię. Na to lekarz, kazała wyjść i czekać na swoją kolej.
Dalej z relacji kobiety wynika, że doszło do kłótni pomiędzy synową Teresy Schumacher, a lekarką. Nawet pacjenci w kolejce wstawili się za załamaną kobietą.
- Nie otrzymałam żadnej pomocy – mówi Teresa Schumacher. – Nie wiem dokładnie ile byłyśmy w przychodni, ale na pewno trwało to długo. W końcu pojechaliśmy do szpitala. Po kilku chwilach dostałam leki. W tym czasie syn już nie żył.
Lekarz już nie pracuje
Co na to kierownictwo przychodni? Rodzina zmarłego natychmiast złożyła skargę na personel, który w poniedziałkowy wieczór 10 stycznia pracował w przychodni. Do kierownik placówki wysłaliśmy kilka pytań z prośbą o wyjaśnienie bulwersującego zajścia. Oficjalnej odpowiedzi niestety nie uzyskaliśmy. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że lekarz, która podczas dyżuru zbyła Teresą Schumacher nie pracuje już w przychodni. Konsekwencje najprawdopodobniej zostaną wyciągnięte także wobec pielęgniarki, która tego dnia pracowała w recepcji. Czy do takiej sytuacji w ogóle musiało dojść? Rodzina nie może do dziś uwierzyć w to, że lekarz tak potraktował kobietę.
- Mamy tylko nadzieje, że ten przykład uczuli lekarzy na ludzkie potrzeby i cierpienie – mówi Marcin Schumacher. – Jak ktoś nie lubi swojej pracy i nie czuje powołania to powinien ją zmienić. Tym bardziej jak jest lekarzem.
Bez sumienia i potrzebnej interwencji? - starogardzianka skarży się na znieczulicę w przychodni. "Nikt się mną nie zajął"
STAROGARD GD. Załamana i zrozpaczona w obliczu śmierci syna kobieta przyjeżdża do jednej ze starogardzkich przychodni. Lekarz zamiast zająć się roztrzęsioną pacjentką i podać lek na uspokojenie odsyła ją na koniec kolejki i każe czekać. Pani doktor straciła już pracę, ku przestrodze innym. Ale czy do takich sytuacji musi w ogóle dochodzić?
- 31.01.2011 00:00 (aktualizacja 01.04.2023 12:37)

Reklama






Napisz komentarz
Komentarze