Rozmowa z E. Barylewską - Szymańską, kierownikiem i Wojciechem Szymańskim, kustoszem Oddziału Dom Uphagena Muzeum Historycznego Miasta Gdańska przy ul. Długiej 12 w Gdańsku
Przed 100 leciem Domu Uphagena.
- Od dłuższego czasu trwają przygotowania do jubileuszu 100-lecia otwarcia Muzeum Wnętrz Mieszczańskich w Domu Uphagena.
- E. B. Sz. Obchody trwać będą w okresie od 1 listopada 2011 roku do 30 października 2012 r. Wydaje nam się, że to bardzo ważne wydarzenie nie tylko w skali Gdańska. Dom Uphagena był drugim – po Muzeum Miejskim – muzeum w Gdańsku, ale – jest on również – najstarszym na obecnych ziemiach polskich Muzeum Wnętrz Mieszczańskich, o czym się zupełnie zapomina. To też jedno z najstarszych w Europie Północnej muzeów tego typu. 1 listopada 1011 roku, po zaledwie rocznych pracach konserwatorskich, Dom Uphagena udostępniono zwiedzającym jako Muzeum Wnętrz Mieszczańskich. Obiekt od razu stał się najpopularniejszym muzeum w Gdańsku i tak było aż do 1944 roku, kiedy zaczęto demontować i wywozić wyposażenie. Tak więc Dom Uphagena z okresu międzywojennego pozostawił w pamięci tych, którzy wtedy go zwiedzali, niezatarte wspomnienia.
- W czym tkwił fenomen Muzeum Wnętrz Mieszczańskich w Domu Uphagena w okresie międzywojennym?
- E. B. Sz. Przejście – od sieni, herbaciarni, do salonu, jadalni, sypialni a dalej poprzez kuchnię, spiżarnię – było podróżą w czasie, przeniesieniem się w zupełnie inną epokę, umożliwiało przyjrzenie się, jak się kiedyś w Gdańsku żyło. Na tle przebudowanego w XIX i początkach XX w. miasta to było coś niesamowitego. Do tej pory zaglądanie do okien sąsiadów, podpatrywanie, jak żyją, szalenie ludzi interesuje. Dzisiaj zwiedzający widzą wąską fasadę jednego z domów, wchodzą i są zdumieni, że będą musieli wędrować po piętnastu różnych wnętrzach, każde z nich pełniło inną funkcję. Duża część wystroju się zachowała, wszystko to wzbudza ogromne zainteresowanie. Zwiedzając, śledzimy dzieje Domu Uphagena, które obiekt przeżywał wraz z historią miasta – utworzony w 1911 roku, działał do 1944 roku, wtedy następuje ewakuacja wystroju i wyposażenia poza Gdańsk i długa przerwa. Rzeczywiście to, co zniszczyło miasto, jest także końcem Domu Uphagena. Ożył dopiero w 1998 roku, kiedy to ponownie został udostępniony do zwiedzania. Wnętrza nie zostały jednak nadal ukończone i wymagają dalszych prac.
- Bogaty i różnorodny jest program obchodów jubileuszowych.
- E. B. Sz. Wyszliśmy z założenia, że powinniśmy zaproponować program dla każdego. Dla naukowców – sesje i spotkania z udziałem historyków, historyków architektury, historyków sztuki, czy osób zajmujących się kulturą materialną i in. Ale też proponujemy koncerty, różne wystawy, począwszy od rysunków Andrzeja Taranka ukazujących gdańskie impresje często z miejsc, których zabudowa odeszła w zapomnienie, poprzez fotograficzne, w tym Macieja Kostuna „Ponad dachami Gdańska”. Aż do dużej, najważniejszej, wystawy: „Architektura i urbanistyka Wolnego Miasta Gdańska.” Oczywiście będą konkursy dla dzieci, mniejsze wystawy. A więc przez cały okres obchodów 100–lecia staramy się, aby sporo się działo, żeby skupiała się uwaga wokół Domu Uphagena.
- Skoncentrujmy się na przygotowywanej wystawie „Architektura i Urbanistyka Wolnego Miasta Gdańska”.
- E. B. Sz. Do tej pory badania i zainteresowanie, skupiały się na starszej części miasta oraz na odbudowie Głównego Miasta. Zapominało się, że w okresie międzywojennym na terenie Gdańska powstały nowe dzielnice, miały one zapewnić dobre warunki mieszkaniowe. Czasem umyka też uwadze to, że dzisiejsze, odbudowane historyczne centrum miasta wygląda zupełnie innej, niż w tamtym czasie. Istnieją ulice biegnące do Motławy, ale nie ma zabudowy bocznych ulic, nie jest to już tak ciasno zabudowane miasto, jak było to jeszcze do końca XIX i na początku XX wieku. Warunki mieszkaniowe w Gdańsku były aż do początku lat 20. XX wieku katastrofalne, to było jedno z najbardziej zaludnionych miast ówczesnych Niemiec. Z opisów sądząc, wyobrażamy sobie, jak ci ludzie gnieździli się w bardzo trudnych warunkach. W czasie pierwszej wojny światowej prawie nic się nie budowało. Po wojnie zmieniły się warunki polityczne. Niektóre obszary, które były niemieckie, po pierwszej wojnie światowej stały się polskimi, wiele osób wyemigrowało, część przeniosła się do Gdańska. Po wojnie zawierano też liczne małżeństwa.
- A więc różne przyczyny złożyły się na to, że w Gdańsku zwiększyła się liczba ludności.
- E. B. Sz. Tak. I nagle okazało się, że jest ogromny głód mieszkaniowy. Nie tylko w Gdańsku, podobnie było w innych miastach niemieckich, ale w Gdańsku brak mieszkań był szczególnie dotkliwy. Jedną z najpilniejszych spraw, jakie nowe państwo musiało rozwiązać – było zapewnienie ludziom mieszkań, stworzenie warunków godnego życia. Pojawiły się postulaty, aby nowe mieszkania były nasłonecznione, przewietrzone, miały kontakt z zielenią. Żeby rodzice mieli własną sypialnię, co było wtedy szczytem marzeń i żeby był jakiś pokój dziecięcy. Żeby funkcje były rozdzielone. Higieniści zwracali wielką uwagę na potrzebę wyposażania mieszkań w łazienki, wtedy była to sanitarna rewolucja.
Wtedy zaczęła się też moda na wbudowane meble kuchenne w bardzo małych mieszkankach, żeby jak najbardziej funkcjonalnie wykorzystać powierzchnię. Przykład brano z Frankfurtu. Spółdzielnie oddawały mieszkania z taką gotową, wyposażoną w szafki, półeczki, schowki itp., tak zwaną kuchnią frankfurcką. Jestem ciekawa, czy coś takiego w Gdańsku jeszcze się zachowało, czy ktoś coś takiego pamięta?
- Kto był inwestorem budownictwa w okresie Wolnego Miasta Gdańska?
- E. B. Sz. Po pierwszej wojnie światowej potrzeba budowy tanich mieszkań spowodowała powstanie dużej liczby spółdzielni i towarzystw budowlanych. Powstawały one na miejscu tu w Gdańsku, ale też niektóre były filiami niemieckich towarzystw działających na przykład w Berlinie. Chodziło też trochę o to, żeby finanse z Rzeszy częściowo transferować tutaj, co było zabronione, ale poprzez różnego rodzaju towarzystwa, spółdzielnie to się odbywało.
- W. Sz. Inwestorów prywatnych było w tym czasie bardzo niewielu. Budowali też mieszkania i sprzedawali – właściciele firm budowlanych. Ważne było, że miasto prowadziło bardzo świadomą politykę jeżeli chodzi o gospodarkę ziemią. Miasto miało własne grunty, ale też ziemię skupowało, żeby zapobiec spekulacji. Czyli – chodziło o to, żeby ziemia była tania wtedy można było tanio budować. Dlatego powstały wtedy te dosyć peryferyjne dzielnice mieszkaniowe – zabudowa Stogów, daleki Wrzeszcz, Suchanino. Stosunkowo daleko od centrum, ale, ponieważ ziemia była tania, mieszkania były niedrogie. Trwała dyskusja, czy budować domy wielopiętrowe, czy niskie jednorodzinne domki. Szło to dwutorowo, w zależności, kto był szefem urzędu budowlanego, kto, co bardziej preferował, zmieniały się relacje. Ale - starano się budować i jedno i drugie. Przy czym małe domy – jednorodzinne, czy dwurodzinne - były położone w stosunkowo dużych ogrodach. Bo chodziło też o to, żeby ludziom dać możliwość uprawy warzyw, owoców i w ten sposób ich wspomóc. Poza tym budowano również w ten sposób, że nawet w domu jednorodzinnym poddasze mogło być wykorzystane. Albo do tego, żeby rodzina je rozbudowywała, albo, co podkreślano, żeby rodzina, która ma ten dom, mogła wynająć pięterko komuś, kto płaciłby jej czynsz, żeby mogli troszkę zarobić. Czyli myślano, żeby rodzinie jakoś ulżyć. Bo mieszkali w wybudowanych domach przeważnie ludzie niezamożni, najróżniejszych zawodów: urzędnicy, nauczyciele, rzemieślnicy, robotnicy, w tym wielu pracowników stoczni. Powstawały też nieliczne branżowe mieszkaniowe spółdzielnie, na przykład skupiające urzędników.
- Czy myślano o ludziach najuboższych?
- E. B. Sz. - Była też akcja zapewniania mieszkań: osobom bezrobotnym, bo kryzys gospodarczy wywołał bezrobocie oraz dla ludzi wychodzących z więzienia. Ta grupa częściowo sobie sama budowała domy. Dostarczano im materiały, dawano budowlany nadzór, oni dawali wkład pracy własnej. Często były to domy drewniane, budownictwo na dzisiejsze warunki więcej niż skromne. Mieszkanie na ogół składało się z dwu izb: kuchni mieszkalnej i jakiejś izdebki obok. Do dziś pozostały relikty tego typu zabudowy na przykład przy ulicy Szklana Huta w Letnicy.
- Jak wyglądać będzie wystawa Architektura i Urbanistyka Wolnego Miasta Gdańska?
- W. Sz. Prezentacja składać się będzie z plansz, aby była lekka i łatwa do przenoszenia. Po pokazaniu w Gdańsku będzie gościła w: Niemczech, na Litwie, Łotwie, w Estonii. Na pewno na wystawie zapoznać się będzie można ze specyfiką ówczesnego budownictwa mieszkaniowego, z uwzględnieniem architektury modernistycznej, aż po ukazanie działalności urzędu budowlanego. Sporów różnego rodzaju, które się wtedy toczyły. Będą zdjęcia archiwalne i współczesne wybranych zachowanych obiektów oraz materiał projektowy. Projekty pochodzą z dwóch źródeł – z akt policji budowlanej, które przechowywane są w Archiwum Państwowym w Gdańsku oraz w jego oddziale w Gdyni, gdzie znajdują się materiały sopockie, a także z gazet. Większość dokumentacji niestety nie zachowała się. Ożywią wystawę elementy plastyczne – rzeźba, malarstwo z tego okresu. Planujemy pokazanie wnętrza z tego okresu – może fragmentu domu jednego z architektów gdańskich. Myślimy też o przygotowaniu kilku prezentacji multimedialnych, a nawet filmu, w dużej mierze efekt zależy od przyznanych środków finansowych. Współpracujemy z Gdańskim Towarzystwem Fotograficznym, którego członkowie wykonują dla nas dokumentację fotograficzną. Oni również przygotowują impresje fotograficzne na temat tej architektury i to też może być ciekawe, inne spojrzenie.
- Wolne Miasto Gdańsk granicami wybiegało daleko poza granice miasta Gdańska.
- E. B. Sz. Oczywiście nasza wystawa dotyczyć będzie architektury i urbanistyki z całego obszaru Wolnego Miasta Gdańska, a więc również obejmie to, co działo się w Stegnie, Nowym Dworze Gdańskim, Nowym Stawie, Piekle i in. Budownictwo z tego okresu w terenie jest bardzo mało znane. Ludzie nawet nie zdają sobie sprawy, że mieszkają w domach, że niedaleko jest szkoła, jakiś urząd, z tego okresu. Na przykład siedziba Urzędu Gminy w Nowym Stawie, supernowoczesna modernistyczna architektura z ekspresjonistycznymi elementami, bardzo ciekawa, powstała właśnie w okresie międzywojennym. Wystawa będzie miała przede wszystkim charakter edukacyjny.
- Mowa będzie nie tylko o budownictwie mieszkaniowym.
- W. Sz. Jest kilka innych, ważnych wątków w tym czasie, które decydowały o standardzie życia. Szkoły, które też miały być inne, niż te wcześniejsze, a więc z dużymi oknami, o jasnych salach, wyposażone w urządzenia sportowe i in. Kolejną sferą życia, o którą się troszczono, było zdrowie. Zagrożenie gruźlicą było ogromne, ważne więc było, żeby dzieci długo przebywały na świeżym powietrzu. Budowano letnie „szkoły” umożliwiające odbywanie nauki w lesie, wśród przyrody. Wolne Miasto Gdańsk postawiło również na rozwój szpitalnictwa, prewentoriów i sanatoriów.
- Czy pozostały jakieś obiekty służby zdrowia z tego okresu?
- W. Sz. Przykładem tego typu obiektu jest położony na obszarze dzisiejszego Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego, usytuowany wzdłuż ulicy Smoluchowskiego, nowoczesny gmach, kojarzy się nam dziś z latami 60. Został on niestety mocno przebudowany, mieści się tam oddział wewnętrzny. Gmach drugi na terenie tego samego szpitala, to dawna siedziba oddziału dziecięcego – z balkonami, z tarasem, gdzie dzieci leżakowały. Pozostał wtedy budynek – również mocno przebudowany – sanatorium w Zaskoczynie. Na naszych oczach sanatorium Fritza Hegera, dzieło jednego z najważniejszych architektów północnych Niemiec, położone przy ul. Polanki w Oliwie, zostało haniebnie przebudowane.
Mówię tu o terenie na zapleczu Szpitala Marynarki Wojennej, obok znajdują się dwa połączone ze sobą dwory, które kupił niedawno i remontuje prywatny inwestor. Niestety, na naszych oczach zniszczono ten obiekt, który był najważniejszym obiektem tego okresu w Gdańsku, znalazł on miejsce w wielu podręcznikach architektury. To jest to samo, jakby ktoś oblepił styropianem kościół Mariacki w Gdańsku. Dla tego okresu dawne sanatorium na Polankach było tak samo ważne, jak dla gotyku kościół Mariacki. Wielka szkoda!!!
- Żaden z tych budynków nie jest wpisany do rejestru zabytków?
- Na razie nie, więc obiekty te są niszczone, przebudowywane beż żadnej kontroli, zdane na pastwę losu.
- Być może wystawa sprowokuje władze do działania w celu ochrony zabudowy z lat 20 i 30.
- W. Sz. Mamy taką nadzieję. Ekspozycja niesie ponadto w sobie porównanie tego, co jest dzisiaj w sferze budownictwa i co działo się wtedy. Wyciągnąć można strasznie gorzkie wnioski. Dziś deweloper kupuje ziemię, buduje ciasno, stara się jak najmniej inwestować w zieleń osiedlową i infrastrukturę. Przykładem takiej wtłoczonej na niewielką działkę zabudowy są choćby budowane obecnie wieżowce we Wrzeszczu koło Manhattanu. Wówczas to gdańskie władze skupowały ziemię, żeby nie dopuścić do spekulacji. Bo spekulacja naturalnie była. Cały Sopot – dzięki spekulacji gruntów – został tak, a nie inaczej, zabudowany. Już wówczas krytykowano to w prasie.
- E. B. Sz. Kupując duży obszar urząd wyznaczał od razu ulice i nie było takiej sytuacji, że osiedla przylegały jedne do drugiego i nie miały komunikacji wewnętrznej, starano się świadomie kształtować miasto. To wszystko modelowo rozwiązywano. Plany i projekty z tego czasu były bardzo ciekawe. Nie wszystkie zostały zrealizowane. Starano się tworzyć przestrzenie, gdzie byłoby dużo zieleni wokół domów mieszkalnych, żeby ludzie mieli gdzie wypoczywać. Dyskusje, jakie prowadzono ówcześnie, widać to w gazetach, toczyły się jednak wokół sprawy najważniejszej – jak sprawić, żeby metr kwadratowy mieszkania był niedrogi, żeby rodzina miała tyle pokoi, ile potrzebuje, żeby stworzyć godziwe warunki, ale, żeby czynsz wynosił 40, a nawet mniej guldenów, żeby był dostosowany do zarobków, żeby był możliwy do zapłacenia. No i oczywiście, żeby ludzie te mieszkania na preferencyjnych warunkach mogli kupić. Spłata kredytu była tak obliczona, żeby ludzie mogli temu sprostać.
- Jakie kredyty zaciągali ludzie, żeby kupić takie mieszkanie?
- W. Sz. Pod hipotekę ludzie kredyty brali, potem spłacali hipotekę. To był cały system, w Gdańsku działały miejscowe banki, które udzielały kredytów pod hipotekę. Po jakimś czasie dom, mieszkanie, przechodziły na własność lokatorów. Nawet fundacje, które budowały mieszkania, takie, jak Fundacja Abbegów, też dążyły, aby ludzie spłacali kredyt i stawali się właścicielami. A równocześnie funkcjonował system małych mieszkań przejściowych. Na przykład rodzina brała mieszkanie dwupokojowe, bo na tyle ją było stać, ale z czasem, gdy miała więcej pieniędzy, oddawała to mieszkanie komuś innemu i przeprowadzała się do większego.
Oczywiście Gdańskowi nie udało się rozwiązać kwestii mieszkaniowej w takim stopniu, jak to było we Frankfurcie nad Menem, w Berlinie, czy w Hamburgu. Bo Gdańsk nie miał dostępu do pieniędzy z Rzeszy, był więc w gorszej sytuacji, niż inne miasta. Ale mimo wszystko się udało w Gdańsku w znacznej części zmniejszyć głód mieszkaniowy. Widać jak liczba oddawanych mieszkań z roku na rok rosła, wdrażano duże plany. To był absolutny priorytet, że ludzie muszą mieszkać. To była ogólnoeuropejskie tendencje, kwestie mieszkaniowe były wszędzie bardzo ważne. W przedwojennej gdańskiej prasie, pisano o „czerwonym Wiedniu”, że rządzili socjaldemokraci? Pisano, że miasto, które było jednym z najbogatszych, stało się po pierwszej wojnie światowej zubożałe. Monarchia upadła, nastał głód mieszkaniowy, starano się po wojnie szybko budować mieszkania. Także tam miasto wykupiło wtedy tereny, żeby budować nowe osiedla, dało ludziom nawet wodę za darmo. Za wodę w Wiedniu w tym czasie płacił tylko przemysł. I ustalono takie niskie czynsze, że ludzie mogli sobie pozwolić na dodatkowy pokój. Pisano w prasie też o sukcesach władz Frankfurtu nad Menem, gdzie powstawały wielkie osiedla, prezentowano sukcesy Berlina. Gdańskie władze czerpały z tych wzorów, robiono wszystko, żeby budownictwo jak najlepiej się rozwijało.
- W 1945 do wybudowanych w okresie międzywojennym domach wprowadzać się zaczęli nowi lokatorzy przybyli z Warszawy, Wielkopolski, Kresów Wschodnich. Zapewne nie wszyscy znają dzieje domów, w których od lat mieszkają.
- E. B. Sz. Przygotowujemy na wystawę mapkę, która pokaże zwiedzającym gdzie ta zabudowa się znajduje.
- W. Sz. Niestety dziś ta architektura niszczeje, brak nią zainteresowania, nie ma jeszcze całościowych programów – obecnie podejmuje się próby rewitalizacji dzielnic z lat 20. i 30. XX w. na przykład we Wrocławiu, Gdyni. W Gdańsku na razie tych działań się jeszcze nie podejmuje. Niestety architektura z okresu Wolnego Miasta miała pecha. W latach 60. i 70. XX w., kiedy rozwijała się wielka płyta, nastąpiła deprecjacja budownictwa z lat. 20. i 30., proste budynki z okresu międzywojennego zaczęły się źle kojarzyć z siermiężnym socjalizmem wielkich osiedli z betonu. Stało się tak, że część budynków z czasów Wolnego Miasta przebudowano, dolepiono do nich jakieś daszki, „upiększano” elewacje, a obecnie powszechnie ociepla się je od zewnątrz styropianem, co powoduje całkowite zatracenie walorów architektonicznych. Nie ceniło się architektury z tego okresu, uważano, że nie miała żadnej wartości. I do dziś mieszkańcy, a nierzadko nawet władze konserwatorskie również, niestety, nie szanują architektury z okresu międzywojennego. Nie zdają sobie sprawy, że ona też stanowi ważną część historii Gdańska i ma swoją wartość.
Więc tych obiektów w dobrym stanie w Gdańsku już prawie nie ma. Proszę spojrzeć na domy przy ulicy Beethovena na Suchaninie, zostały one kompletnie bez ładu i składu przebudowane. Modernizacja jest konieczna, ale prowadzona w kulturalny sposób, pod fachową kontrolą, dzieje się niestety zupełnie inaczej. Mimo że tak wiele złego się z tą architektura stało, trzeba ludzi edukować, próbować uratować to, co jeszcze pozostało. Taki cel ma przygotowywana wystawa.
- Na liście współorganizatorów wystawy jest Corps Baltica-Borussia Danzig zu Bielefeld.
- E. B. Sz. Organizacja ta, obecnie z siedzibą w Uniwersytecie w Bielefeld, skupia działaczy dwóch dawnych korporacji studenckich: Baltica i Borussie, które działały w Wyższej Szkole Technicznej w Gdańsku (po wojnie działa jako Politechnika Gdańska). Jeden z członków korporacji jest niezwykle aktywny, nawiązuje w naszym imieniu kontakty z dziećmi i wnukami dawnych architektów gdańskich, z których wielu było absolwentami gdańskiej uczelni technicznej, jeździ po Niemczech w poszukiwaniu pamiątek, zdjęć, projektów z okresu międzywojennego w Gdańsku. To, co uda się naszym partnerom zgromadzić również pokażemy na ekspozycji. Kilka rodzin architektów już zdeklarowało chęć przyjazdu na otwarcie wystawy – starają się powrócić do korzeni, dzięki nam będą mogli odtworzyć działalność swoich krewnych, poznać ich projekty, to dla nas szczególnie cenne.
Reklama
Zaglądanie do okien sąsiadów
GDAŃSK. Stara architektura Gdańska niszczeje, brak zainteresowania, nie ma jeszcze całościowych programów – obecnie podejmuje się próby rewitalizacji dzielnic z lat 20. i 30. XX w. na przykład we Wrocławiu, Gdyni. Niestety, architektura z okresu Wolnego Miasta miała pecha. W latach 60. i 70. XX w., kiedy rozwijała się wielka płyta, nastąpiła deprecjacja budownictwa z lat. 20. i 30., proste budynki z okresu międzywojennego zaczęły się źle kojarzyć z siermiężnym socjalizmem wielkich osiedli z betonu.
- 11.07.2011 00:00 (aktualizacja 15.08.2023 00:13)

Reklama









Napisz komentarz
Komentarze