niedziela, 14 grudnia 2025 02:22
Reklama

Gerard Bębenek – świadek historii

Na fasadzie gmachu Miejskiej Komendy Policji przy Nowych Ogrodach 27 w Gdańsku, w którym przed wojną mieściła się siedziba Generalnego Komisarza Rzeczypospolitej w Wolnym Mieście Gdańsku odsłonięto dwie tablice pamiątkowe. Pierwsza jest kopią tablicy odsłoniętej podczas Zjazdu Ligi Morskiej i Kolonialnej 1 czerwca 1935 r. w Wolnym Mieście. Druga przypomina dawne funkcje budynku.
Gerard Bębenek – świadek historii
(cz. 1)
Przedsięwzięcie zainicjowało i zrealizowało – przy współpracy władz miejskich i wojewódzkich, wielu stowarzyszeń – Stowarzyszenie „Nasz Gdańsk” na czele z prezesem doc. dr. inż. Andrzejem Januszajtisem.
Kilka dni przed odsłonięciem tablic spotkaliśmy się z panem Gerardem Bębenkiem. Urodzony i wychowany w Wolnym Mieście Gdańsku, syn byłego pracownika Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku, jest jednym z nielicznych żyjących świadków historii tego okresu. Opowiedział dzieje swoje i swojej rodziny, które wpisują się w historię Gdańska, Pomorza, Polski.

Oto jego relacja.

Zaglądałem do taty do pracy. Nie przeszkadzałem, siedziałem i patrzyłem

- Przed wojną mieszkaliśmy – ojciec, Alojzy, mama, Agnieszka, z domu Tysarczyk, młodsza o dziesięć lat ode mnie siostra, Brygida i ja - w skupisku Polonii Gdańskiej w kolonii domków przy kościele św. Stanisława we Wrzeszczu. Ojciec był pracownikiem  biura paszportowego Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku przy ul. Neugarten 27. Budynek graniczył z więzieniem i z policją. Bezpośrednim przełożonym ojca był płk. Sobociński. Dziś w tym gmachu mieści się siedziba Komendy Miejskiej Policji, a ulica nosi nazwę Nowe Ogrody. Ojciec był także prezesem podoficerów rezerwy, w naszym mieszkaniu odbywały się niektóre zebrania, działała ich sekcja rowerowa, wyjeżdżali na szkolenia wojskowe, miedzy innymi do Orłowa. Mama się nami opiekowała, prowadziła dom, mieliśmy pomoc domową. Mama działała w organizacjach charytatywnych przy kościele św. Stanisława, tata też należał do rady kościelnej. Pamiętam bardzo ubogą, wielodzietną, polską rodzinę państwa Chmielewskich, którym rodzice stale pomagali. Dzierżawiliśmy od Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku ładne czteropokojowe mieszkanie. W domkach tych mieszkali Polacy pracujący w różnych polskich instytucjach działających na terenie Wolnego Miasta Gdańska – na kolei, na Poczcie Polskiej i in.  Domy te stoją do dziś. Nieopodal znajdował się Klub Sportowy „Gedania” - boiska do piłki nożnej, bieżnia, skocznie i in. dla lekkiej atletyki i gimnastyki, strzelnica oraz „Bratniak” – bursa dla polskich studentów Technische Hohshule. Uczyłem się w Gimnazjum Polskim im. Józefa Piłsudskiego Macierzy Szkolnej. Dojeżdżałem pociągiem ciągniętym przez parową lokomotywę. Ostatnia stacja była pod samą moją szkołą, tylko się po schodkach wchodziło i było się w budynku. Moim wychowawcą był prof. Wojtaszewski, który wykładał język angielski, matematyki uczył mnie prof. Wełniak, język polski miał z nami przez pierwsze trzy lata prof. Władysław Pniewski. Często wracając ze szkoły zaglądałem do taty do pracy. Nie przeszkadzałem, siedziałem i patrzyłem. Wszyscy nasi nauczyciele zostali w czasie wojny zamordowani w obozie koncentracyjnym Sztutthof.

Grali na werblach i trzeba było podnieść rękę na znak „heil Hitler”

- Prześladowania ludności polskiej w Wolnym Mieście Gdańsku zaczęły się mocno nasilać w 1936 roku. Nie wolno nam było nosić do szkoły mundurów, chodziliśmy w garniturach, żeby nas nie rozpoznano. Poruszaliśmy się po ulicach – jeżeli tylko można było - nie pojedynczo, ale grupami, bo coraz częściej zdarzały się wypadki, że napadano na nas. Pamiętam raz, gdy szedłem sam, nadciągnęła młodzieżowa falanga szturmowa SA, grali na werblach i wtedy trzeba było stanąć i podnieść rękę na znak „heil Hitler”. Ja oczywiście tego nie zrobiłem, zaczęło się popychanie. Dostałem po głowie, ale jakoś szczęśliwie uciekłem i dotarłem do domu. Takie wydarzenia zdarzały się coraz częściej im bliżej był 1 września 1939 roku. W niektórych lokalach były napisy po niemiecku „Dla psów i Polaków wstęp wzbroniony”.
- 26 sierpnia 1939 roku ojciec wywiózł nas – mamę, siostrę i mnie – do mojej babci ze strony mamy, Katarzyny Tysarczyk, do Polski -  do Skarszew na Kociewiu. Nota bene potomkowie Tysarczyków do dziś spotykamy się co cztery lata, rodzina się rozrosła, większość mieszka w Pogódkach i Więckowych. Tego samego dnia ojciec powrócił na posterunek do Komisariatu Generalnego RP w Wolnym Mieście Gdańsku, gdzie już wtedy pełniło się 24 godzinne dyżury. Dwa dni przed wybuchem wojny ojciec wywiózł – samochodem z szoferem - ostatni raport płk. Sobocińskiego do majora Sucharskiego. Musiał przedtem złożyć, przysięgę że przesyłka nie dostanie się w ręce niemieckie. Co było w raporcie, ojciec nie wiedział,  zawartość zalakowano. Polecenie wykonał szczęśliwie, nikt ich nie zaczepił. I wrócił do pracy.  

Niemcy przerzucili przez płot broń żeby sprowokować aresztowanie

- W nocy - z 31 sierpnia na 1 września 1939 roku ojciec - wraz z innymi pracownikami -poniszczyli wszystkie szyfry, zdemontowali pewne urządzenia, żeby nic nie dostało się w ręce wroga. Wszelkie połączenia – telefoniczne i telegraficzne – zostały przerwane. Tej nocy nikt w urzędzie nie spał. W biurze było radio, pracownicy słyszeli przemówienie Hitlera. Wiadomo było, że wybuchła wojna. O świcie rozległy się wystrzały pancernika Schleswiga-Holsteina na Westerplatte. Ojca - wraz z innymi urzędnikami - aresztowano o 5 rano 1 września 1939 roku. Najpierw przyszedł oficer niemiecki, zapukał do drzwi i bardzo grzecznie poprosił, żeby urzędnicy otworzyli drzwi, zebrali w hallu i wyszli na zewnątrz. Powiedział, że nikomu się nic złego nie stanie. Wtedy ten oficer niemiecki odszedł i – jak ojciec mi opowiadał – zapytał czy w biurze jest broń. Oni nie mieli żadnej broni. Wcześniej, przed wybuchem wojny, owszem, broń w Komisariacie Generalnym RP była, ale została wywieziona częściowo na Pocztę Polską, a częściowo na Westerplatte.
- Wkrótce później się okazało, że jakąś broń Niemcy przerzucili przez płot od strony policji żeby sprowokować aresztowanie. I wtedy przyszedł ten sam niemiecki oficer i powiedział: „Wybaczcie moi panowie, ale ze względu na to, że jednak broń się znalazła, ja już nie będę was przejmował”. I za chwilę wpadli funkcjonariusze SS, ordynarnie potraktowali pracowników i zawieźli ich do Victoria-Schule do Gdańska. Ojca pokopali, z przodu wybili mu dwa zęby. Cała grupa wraz z tatą była tam przez sześć, czy siedem dni. Bodajże piątego dnia ich pobytu przyjechał przedstawiciel z Berlina z Ministerstwa Spraw Zagranicznych, przeprosił ich, powiedział, że stała się pomyłka, mieli przecież immunitet, broniło ich prawo międzynarodowe. Powiedział, że zostaną przewiezieni na Litwę i tak się stało. Z Litwy pojechali do Wilna i stamtąd już każdy szedł w swoją stronę.

Powiedziałem: „Przepraszam, jestem Polakiem, jestem w Polsce”

- Gdy wojna wybuchła miałem szesnaście lat. Tata po powrocie ze Skarszew, gdzie nas zostawił u babci, zdążył jeszcze zadzwonić do nas z biura Komisariatu Generalnego RP i powiedzieć, żebyśmy koniecznie 31 sierpnia ze Skarszew wyjechali do Torunia, matka miała w Toruniu koleżankę i tam się zatrzymali. Zgodnie z jego zaleceniem - ostatnim pociągiem - udaliśmy się przez Starogard Gdański, Tczew, Pelplin - do Torunia. Jak się wkrótce okazało – na nasze szczęście. W Skarszewach było bardzo wielu Niemców. Zaraz po przyjeździe do babci przyszedł do nas z sąsiedztwa Niemiec, wiedział, że jestem z Gdańska i chciał rozmawiać po niemiecku. Znałem dobrze język niemiecki, bo to było konieczne, ale powiedziałem: „Przepraszam, jestem Polakiem, jestem w Polsce, nie będę z panem po niemiecku rozmawiać”. On się zmieszał i wyszedł. Okazało się, że potem jak weszli Niemcy on został burmistrzem Skarszew. Jak już nas nie było przyszedł do babci i pytał o mnie, prawdopodobnie zostałbym aresztowany i zginąłbym jak wielu innych Polaków wtedy zginęło.
- W Toruniu przebywaliśmy trzy dni, przeżyliśmy bombardowanie i mama się zdecydowała na wyjazd do Warszawy. W Warszawie byliśmy dwa dni, w dzień i w nocy bombardowania, mama otrzymała jeszcze zapomogę pieniężną w Ministerstwie Spraw Zagranicznych i wyjechaliśmy do Lublina. Tam też znaleźliśmy się w piekle bombardowań. Z Lublina wyjechaliśmy w kierunku na Kowel, Łuck do Równego. Co chwila bombardowania, pociąg stawał, uciekaliśmy w kartofliska i krzaki, chowaliśmy się. Szczęście, że pociągi, którymi jechaliśmy, zawsze docierały do celu. Zatrzymaliśmy się kilkanaście kilometrów od granicy radzieckiej. Nie wiedzieliśmy wtedy, że nastąpi agresja radziecka na Polskę.  W Równem przeżyliśmy wkroczenie wojsk radzieckich, byliśmy świadkami aresztowania żołnierzy i policjantów polskich, widzieliśmy jak ich wywożono. Pakowali ich do wagonów bydlęcych i wywozili w głąb Rosji.  

Ciąg dalszy tułaczki – Białystok, znowu Skarszewy, Wysin, Liniewo, Siedlce, Niemojki, Myszkowice


- Po upływie około dwóch tygodni pobytu w Równem dowiedzieliśmy się, że jakiś pociąg  pojedzie przez Pińsk, Baranowicze do Białegostoku. W ten pociąg wsiedliśmy – oczywiście był towarowy, słoma leżała na podłodze. W Białymstoku zaopiekował się nami kierownik pociągu pan Sykut, bardzo przyzwoity człowiek, widział, ze jesteśmy wygnańcami, zaproponował mieszkanie w swoim domu. U niego przeżyliśmy kilka tygodni. Nie wiedzieliśmy wtedy ani my ani tata, że jesteśmy tak blisko siebie.
- Pewnego dnia nasz wybawca kierownik pociągu przyszedł i powiedział: „Moi kochani, ja nie chcę was martwić, ale dowiedziałem się, że osoby wysiedlone z zachodu będą wywożone w głąb Związku Radzieckiego. Radzę wam, jeżeli możecie, wracajcie w swoje strony”. Jechał akurat pociąg na tę nowa granicę miedzy Niemcami a radzieckimi żołnierzami, wsiedliśmy. Wysadzono nas z pociągu w miejscowości Łapy. Pamiętam – musieliśmy iść przez las jakiś, chaszcze, to było w nocy, bo myśmy przedzierali się przez zielona granicę. Trafiliśmy na posterunek niemiecki, oni nas bardzo serdecznie przyjęli, znaliśmy język niemiecki i zapytali dokąd chcemy jechać. Umówiliśmy się przed wybuchem wojny z moim ojcem, że jeżeli się rozstaniemy, punkt zborny zawsze będzie w Skarszewach w domu u mojej babci przy ulicy Dworcowej.
- Wsiedliśmy do pociągu, jechaliśmy przez Warszawę, to był koniec października, dnia nie pamiętam, dotarliśmy w końcu do Skarszew, pamiętam, po południu, zmęczeni. Mama od razu urządziła pranie.  Tam potkaliśmy mego ojca, który przybył kilka dni przed nami, ukrywał się u babci, siedział chyba gdzieś w piwnicy. Z ojcem zdążyliśmy zamienić dosłownie parę słów. Położyliśmy się do łóżęk i mocno zasnęliśmy. Rano o godzinie piątej niemiecki oficer zapukał do drzwi i powiedział, że natychmiast wszyscy Polacy z całej ulicy Dworcowej zostaną wysiedleni. I podjechały autobusy, zapakowali nas – mamę, ojca, siostrę i mnie - i wraz innymi, w sumie kilkaset osób - wywieźli do wioski Wysin miedzy Skarszewami a Kościerzyną. Stamtąd Niemcy wcześniej wysiedlili rodziny polskie i myśmy zamieszkali w stodole, niektórzy  nocowali w budynkach mieszkalnych. Babcię w jej mieszkaniu w Skarszewach Niemcy zostawili, bo miała wtedy osiemdziesiąt kilka lat. Później się okazało, że jak babcia widziała, że nas wywożą, dostała wylewu i sparaliżowało ją. Dziadek już wtedy nie żył. Zajął się babcią i zabrał do siebie do Starogardu Gdańskiego dalszy kuzyn.
- Po trzech dniach Niemcy zawieźli nas autobusami do Liniewa, tam była stacja kolejowa i wpakowali nas do pociągu, do przedwojennych wagonów trzeciej klasy. Pociąg przepełniony, zamknięto nas, powiedział nam dozorujący niemiecki żołnierz, że nie wolno okna otwierać, bo będą strzelać.  Duszno, straszna rzecz, nie można się było do ubikacji dostać. Załatwialiśmy się gdzie staliśmy. Ruszyć się nie było jak i w tych warunkach kobieta urodziła dziecko. Tak jechaliśmy dwie albo trzy doby i zatrzymaliśmy się w Siedlcach. Pozwolili nam otworzyć okna, pojawili się ludzie z Czerwonego Krzyża i podawali nam gorącą herbatę.
Staliśmy około godziny. I ruszyliśmy zatrzymując się w miejscowości Niemojki, kilka stacji za Siedlcami, przed samym Bugiem. Tam podwody już były przygotowane, zawieźli nas do bardzo biednej wsi Myszkowice w gminie Łysów.

Do hrabiego Humnickiego chodziliśmy – dosłownie – na żebry

- Z nami razem do Myszkowic dotarł kierownik szkoły ze Skarszew z żoną i wnuczką, Konrad Putynkowski. Zakwaterowali nas razem w jednej izbie – naszą czwórkę i ich trójkę - u ubogiego gospodarza. Podłoga wyłożono słomą. Był listopad 1939 roku. Spędziliśmy tam Boże Narodzenie i Wielkanoc 1940 roku. To byli dobrzy ludzie, ale sami prawie nic nie mieli i wszyscy dosłownie głodowaliśmy. Ojciec, pan Putynkowski i ja często chodziliśmy piechotą przez pola do wioski Ruskowo, w której był kościół. Przy tej wiosce była duża posiadłość hrabiego Humnickiego, którego Niemcy nie wysiedlili. I do niego chodziliśmy – dosłownie – na żebry. Hrabia pisał na przykład dla nas kwitek na litr mleka, które dostawaliśmy i nieśliśmy do domu. Bezinteresownie dawał.  Pamiętam dostaliśmy kiedyś od niego kwitek na drzewo z lasu, przy okazji wywieźliśmy tego drzewa tyle, że pobudowaliśmy sobie ubikację za stodołą, bo tam nie było nawet sławojki. Matka chodząc za potrzebą za stodołę, dostała zapalenia nerek. Nie było mowy o nauce, nie działała tam żadna szkoła. We wsi Ruskowy znalazł się - wysiedlony ze Skarszew - piekarz, Listewnik, otworzył tam piekarnię. Piekł chleb, wszedł prawdopodobnie w kontakt z administracją majątku Humnickiego i mąkę zdobywał. W piekarni odbywały się spotkania wysiedlonych. Ludzie mówili, że na święto Najświętszej Maryi Panny będzie wolność, bo Amerykanie wylądują, w co oczywiście naiwnie wierzyliśmy.  Matka sprzedała wszystkie kosztowności – wisiorki, kolczyki, łącznie z obrączkami rodziców. P
- Po Wielkanocy, gdy się okazało, że Niemcy poszerzają coraz bardziej front w Europie, przenieśliśmy się do Ruskowa żeby być bliżej kościoła. Tam wspaniałe nabożeństwo odprawiał wikary ksiądz Piotr, miał piękny głos! Tak wspaniale śpiewał prefację w kościele, albo nieszpory, że nawet Żydzi do kościoła przychodzili żeby go usłyszeć. Jak stary proboszcz odprawiał mszę kościół był prawie pusty. Księdza Piotra Niemcy później rozstrzelali, chodziły słuchy, że miał kontakt z partyzantką.

Zostać i umrzeć z głodu albo dokądś iść

- I tak dotrwaliśmy do września 1940 roku. Wtedy sytuacja była taka, że nie było co jeść, więc mieliśmy do wyboru, albo zostać i umrzeć z głodu albo dokądś iść. I wtedy ojciec pojechał do Warszawy, jakiś znajomy polecił mu pracę w majątku w Krzesku koło Siedlec. Najpierw na ten teren weszły wojska sowieckie, ale później się wycofały, właściciela majątku sowieci zabrali, już nie wrócił, zginął. Gospodarstwo zostało, administrował nim Polak, który podlegał pod urząd pośrednictwa niemieckiego, którego dyrektorem był Niemiec. Inne okoliczne gospodarstwa także prowadzili Polacy i ich obowiązkiem było odstawiać płody dla Niemców. Ojciec dostał w majątku w Krzesku posadę księgowego. Najpierw pojechał sam, później przysłał po nas furmankę i w tym majątku we czwórkę zamieszkaliśmy. Dalej nie chodziłem do szkoły, bo nie było gdzie i tak było do końca wojny. Później ojca przenieśli do drugiego majątku koło Sokołowa Podlaskiego. Mama bardzo aktywnie pomagała Żydom. Zawsze się wystawiało na noc na zewnętrzne parapety okienne żywność. Żydzi przychodzili z lasu, gdzie mieszkali w ziemiankach i brali te paczki. Za pomoc Żydom groziła kara śmierci, więc myśmy się  bali. Pamiętam zawsze wieczorem mama przygotowywała dla Żydów skibki chleba z masłem, ser, co było jeszcze i wystawiała.

NASZ GDAŃSK


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

weronika 30.11.2015 11:50
Aby uczynić nasze życie w harmonii z całego istnienia poprzez kształcenie się, aby uzyskać większą wiedzę o najnowsze metody. Miejmy poprawić swoje umiejętności dydaktyczne. Preply jest tutaj, proszę dołączyć Oferty pracy nauczyciel jezyka japońskiego w Gdańsku http://preply.com/pl/gdansk/oferty-pracy-dla-nauczycieli-języka-niemieckiego

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.
bnyakn 01.04.2012 08:03
uLHKMJ <a href="http://klrbnptojpto.com/">klrbnptojpto</a>, [url=http://nabxzgxtayqf.com/]nabxzgxtayqf[/url], [link=http://lpiinkylmcbd.com/]lpiinkylmcbd[/link], http://aokueoicdrrh.com/

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.
bnyakn 01.04.2012 08:03
uLHKMJ <a href="http://klrbnptojpto.com/">klrbnptojpto</a>, [url=http://nabxzgxtayqf.com/]nabxzgxtayqf[/url], [link=http://lpiinkylmcbd.com/]lpiinkylmcbd[/link], http://aokueoicdrrh.com/

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.
bnyakn 01.04.2012 08:03
uLHKMJ <a href="http://klrbnptojpto.com/">klrbnptojpto</a>, [url=http://nabxzgxtayqf.com/]nabxzgxtayqf[/url], [link=http://lpiinkylmcbd.com/]lpiinkylmcbd[/link], http://aokueoicdrrh.com/

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.
bnyakn 01.04.2012 08:03
uLHKMJ <a href="http://klrbnptojpto.com/">klrbnptojpto</a>, [url=http://nabxzgxtayqf.com/]nabxzgxtayqf[/url], [link=http://lpiinkylmcbd.com/]lpiinkylmcbd[/link], http://aokueoicdrrh.com/

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.
Reklama
Reklama
Reklama
zachmurzenie umiarkowane

Temperatura: 7°C Miasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1021 hPa
Wiatr: 28 km/h

Reklama
Reklama
Ostatnie komentarze
Reklama