sobota, 13 grudnia 2025 17:48
Reklama

Zollowie. Opowieść Rodzinna

Portret najbardziej znanej prawniczej rodziny, świat wielkiej polityki oraz historia XIX- wiecznej i współczesnej Polski w tle. Dużo miejsca zajmują rodzinne anegdoty i barwne portrety członków rodziny. Dowiemy się m.in. jak Lenin pomógł wykupić jego ojca z rąk UB, dlaczego jego pradziadek nosił na szyi długi język.
Zollowie. Opowieść Rodzinna
Wywiad z Andrzej Zollem

Co pana skłoniło do napisania książki o swojej rodzinie? Jakie ona ma dla pana znaczenie?
Jest to istotne wydarzenie w moim życiu, nieco niespodziewane, ponieważ jeszcze kilka lata temu nie planowałem napisania tego typu książki, bardziej myślałem o eseju, który opisywałby moje życie po 1989 roku, działalność publiczną – byłem świadkiem wielu wydarzeń; nie myślałem o opowieści rodzinnej Na początku dosyć sceptycznie podchodziłem do pomysłu spisania wspomnień ponieważ to byłoby dla mnie zupełnie nowe doświadczenie. Z czasem jednak pisanie bardzo mnie wciągnęło. To było dla mnie odejście od suchej, prawniczej problematyki, którą na co dzień się zajmuję, pewien wręcz relaks, zabawa. Jestem bardzo zadowolony z napisania tej książki.

Zdaje się, że nie jest pan pierwszym Zollem, który napisał książkę o swojej rodzinie.
Faktycznie został już wydany, w opracowaniu pani Ireny Homoli-Skąpskiej, pamiętnik mojego dziadka, niestety tylko tom pierwszy. Tom drugi, czyli notatki, do tej pory się nie ukazały, choć także są bardzo interesujące, mają one jednak inny charakter. Jeśli przeczyta się wspomnienia mojego dziadka, można zauważyć, że informacji o naszej rodzinie jest w nich bardzo niewiele. W większości książka ta poświęcona jest opisowi działalności publicznej dziadka – to samo tyczy się jego zapisków, które przedstawiają jego pracę naukową. Napisana przez mnie książka jest chyba pierwszą próbą opisu naszej rodziny, wszystkich jej członków, przy użyciu pewnego klucza. Piszę w o Zollach, nie biorąc pod uwagę dalszych pokoleń, stąd dzieci żeńskich członkiń naszego rodu nie są bohaterami tej historii.

Zaczyna pan swoją historię od momentu, kiedy Zollowie przybywają do Polski – było to mniej więcej dwieście lat temu. Co ich przygnało w te rejony, jak pan sądzi?
Być może widzieli tutaj szansę ułożenia sobie życia na nowo, stosunkowo łatwiejszej kariery; w Europie Zachodniej panowały wtedy bardzo niespokojne czasy. Dla mnie nieprawdopodobnym fenomenem było to, że, wywodząc się z rodzin zaborczych, tak szybko się spolonizowali. W tym samym praktycznie pokoleniu stali się członkami polskiego narodu. Przykładowo syn Zolla, który przyjechał do Polski, był Niemcem. Ożenił się z Węgierką, z pochodzenia Niemką. Ich syn walczył w postaniu listopadowym, czuł się Polakiem, mimo, że nie spotkał się w domu z polskim patriotyzmem. Choć nie ma na to żadnych dowodów, myślę, że w pierwszym okresie, zaraz po przybyciu do Polski, język niemiecki był językiem, którym posługiwali się na co dzień. Inaczej już było w następnym pokoleniu.

 Charakterystyczną rzeczą u Zollów jest nadawanie tych samych imion.
Dziadek skarżył się we wspomnieniach na to, że jest to niewygodny zwyczaj, ale mimo to nadał swojemu pierworodnemu synowi imię Fryderyk. Potem uczynił tak również mój ojciec, ja, a następnie mój syn. Ta tradycja nadal u nas funkcjonuje – mam nadzieje, że dalej będzie, ponieważ przywiązaliśmy się do niej, choć wprowadziła swego czasu pewien zamęt, gdy pracowałem nad naszym drzewem genealogicznym.

Myślał pan przez jakiś czas, aby zostać lekarzem, jednak ostatecznie wybrał pan prawo. Dlaczego?
Zaniedbałem w szkole przedmioty przyrodnicze, nie miałem więc szans, aby dostać się na medycynę; byłem realistą. Inaczej rzecz miała się z historią i geografią, z których miałem dobre oceny. Poza tym czytałem dosyć dużo literatury historycznej, interesowałem się polityką, stąd wybrałem studia prawnicze. Mimo wszystko stawiałem je na drugim miejscu, ponieważ wcześniej chciałem zostać lekarzem – to był mój pierwszy wybór. W prawie brakuje mi bardzo jednej rzeczy – możliwości weryfikacji tego, co się robi. Lekarz albo pomoże, albo nie i wtedy wie, czy dobrze postąpił. Natomiast przygotowując ustawy, projekty, nie wiem czy są one dobre, czy mam rację, pisząc daną tezę, jeśli chodzi na przykład o doktrynę prawa karnego. To są normatywne nauki, w których nie istnieje kryterium prawdy czy fałszu, lecz kryterium obowiązywania lub nieobowiązywania autorytetu.

Jak pan wspomina lata kariery zawodowej po roku ‘89?
Uważam, że jednym z najbardziej ważnych momentów mojej działalności było pełnienie funkcji zastępcy przewodniczącego w Państwowej Komisji Wyborczej. Została ona utworzona, jako właściwie pierwszy organ państwowy po obradach Okrągłego Stołu i wedle klucza okrągłostołowego. Udało nam się wtedy wprowadzić pewne zasady wyborcze, które do dzisiaj obowiązują, choć wtedy były tylko pewnymi dyrektywami państwowej komisji wyborczej. Wcześniej nie było prawa wyborczego w ścisłym tego słowa znaczeniu. Ordynacja wyborcza była wysoce niedemokratyczna; cały czas istniało niebezpieczeństwo sfałszowania wyborów. Musieliśmy działać tak, aby zabezpieczyć ich uczciwość. To były rzeczywiście pionierskie rzeczy. Uważam, że wybory stały się wielkim sukcesem polskiej demokracji. To, że od dwudziestu kilku lat nie pojawiły się zarzuty nieuczciwości wyników wyborów, stanowi olbrzymie osiągnięcie. Jestem dumny z tego, że mogłem w tym uczestniczyć. Później była również Komisja Kodyfikacyjna do spraw reformy prawa karnego, w której działalność rozpocząłem w październiku ’89, następnie zostałem wybrany na sędziego Trybunału Konstytucyjnego, w dalszym ciągu byłem członkiem Państwowej Komisji Wyborczej, a także zostałem Rzecznikiem Praw Obywatelskich. Tych zajęć było dużo, jednak cieszyłem się, że mogę uczestniczyć w tworzeniu czegoś nowego. Działalność w Trybunale Konstytucyjnym była nieprawdopodobna w tym pierwszym okresie. Mieliśmy tylko jeden przepis w konstytucji, na którym mogliśmy się oprzeć – to była konstytucja z ‘52 roku, a więc stalinowska. W grudniu ‘89 wprowadzono przepis, że Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, realizującym zasady sprawiedliwości społecznej – na tym właściwie bazowaliśmy, budując porządek prawny w Polsce. Według niego weryfikowaliśmy wchodzące w życie prawo.

Czy rodzina przeczytała już pańską książkę?
Jeszcze nie, jednak wynika to z tego, że nie pokazałem im maszynopisu. Na razie przeglądała ją tylko moja siostra oraz żona. Liczę na to, że jednak Zollowie zajrzą do wydanej książki. Od kilku lat robimy zjazdy rodzinne – w tym roku odbędzie się on w lipcu – będą mieli o czym rozmawiać.

Na koniec nie mogę nie zapytać pana o to, dlaczego Zollowie nie wchodzą do wody 29 czerwca?
W naszej rodzinie istnieje taki przesąd – kiedyś usłyszałem o nim od ojca. Ten zakaz motywowany jest tym, że właśnie 29 czerwca dwóch Zollów się utopiło. Badając stare, niemieckie akta, które dostałem od swoich krewnych, dowiedziałem się, że faktycznie w połowie XVI wieku, dwóch naszych przodków – ojciec i syn –  zginęło tego samego dnia. Ta tragedia widocznie tak mocno zakorzeniła się w pamięci potomnych, że była przekazywana z pokolenia na pokolenie, aż do dzisiaj.

Rozmawiał Marcin Baniak

Andrzej Zoll, profesor UJ, były Rzecznik Praw Obywatelskich, barwnie opowiada historię swojej  niezwykłej rodziny. Jego przodkowie przybyli z początkiem XIX w. z Wirtembergii  i szybko spolonizowali się.  
 W bogato ilustrowanej pięknymi zdjęciami książce,  znajdziemy opis burzliwych dziejów rodu, znakomitych urzędów, jakie pełnili przedstawiciele kolejnych pokoleń i nieocenionego wkładu w rozwój polskiego prawa.

Dużo miejsca zajmują rodzinne anegdoty i  barwne portrety członków rodziny. Dowiemy się m.in. dlaczego profesor  Andrzej Zoll ma słabość do dobrego wina, jak Lenin pomógł wykupić jego ojca z rąk UB, dlaczego jego pradziadek nosił na szyi długi język.

Linia ”profesorska” rodziny Zollów od niemal półtora wieku wnosi wkład w rozwój myśli prawniczej. W sposób szczególny związana jest z polską nauką, służbą publiczną i obywatelską. Począwszy od Fryderyka Zolla "starszego", znanego w Europie badacza i znawcy prawa rzymskiego, którego rozprawy do dziś są cytowane w pracach z zakresu prawa rzymskiego poprzez Fryderyk Zolla "młodszego" - dziadka Andrzeja Zolla, rektora UJ od 1912 roku ,współtwórcy krakowskiej szkoły prawa cywilnego, a kończąc na Fryderyku Zollu "najmłodszym" (syn profesora), który  również kontynuuje tradycję rodzinną.

Andrzej Zoll - urodził się 27maja 1942 w Sieniawie. Żonaty, ma syna i dwóch wnuków. Profesor prawa karnego Uniwersytetu Jagiellońskiego, gdzie ukończył Wydział Prawa i Administracji. W roku 1968 uzyskał stopień doktora prawa. W 1988 roku został profesorem nadzwyczajnym, a w 1991 roku profesorem zwyczajnym.
Jest członkiem Europejskiej Akademii Nauki i Sztuki w Salzburgu. Uczestniczył w obradach "okrągłego stołu" jako ekspert "Solidarności". W latach 1989-1993 był sędzią trybunału Konstytucyjnego. W 1990 r. został szefem Państwowej Komisji Wyborczej, kierował nią w trakcie pierwszych wyborów prezydenckich i dwukrotnie podczas wyborów parlamentarnych. Od roku 1993 przez cztery lata pełnił funkcję prezesa Trybunału Konstytucyjnego. W 1998 r. został przewodniczącym Rady Legislacyjnej przy premierze. W czerwcu 2000 roku został powołany na stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich IV kadencji. Zoll jest autorem ponad 250 prac z zakresu prawa karnego, prawa konstytucyjnego i filozofii prawa. Współtworzył również polski kodeks karny z 1997 roku. Doktor honoris causa Uniwersytetu w Moguncji, Uniwersytetu w Wilnie i Akademii Medycznej we Wrocławiu.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
słaba mżawka

Temperatura: 5°C Miasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1020 hPa
Wiatr: 19 km/h

Reklama
Reklama
Ostatnie komentarze
Reklama