Rozmowa z prof. dr hab. Longinem Pastusiakiem, politologiem, uczonym, politykiem, kandydatem do Parlamentu Europejskiego
- Czy społeczeństwo polskie jest przygotowane do wyborów do Parlamentu Europejskiego?
- Odnoszę wrażenie, że stopień wiedzy Polaków o Parlamencie Europejskim jest, niestety, dość skromny. Zresztą niedawne badania Centrum Badań Opinii Społecznej wskazują, ze zaledwie 14 procent. Polaków wie co to jest Parlament Europejski i mniej więcej orientuje się w jego kompetencjach. To może negatywnie odbić się na frekwencji wyborczej. Bo jeżeli człowiek nie wie co ten parlament może zrobić dla niego, regionu, kraju, to na wybory raczej nie pójdzie. Ignorancja ma negatywny wpływ na frekwencję wyborczą.
- Dość często rozmawia pan z ludźmi po prostu na ulicy?
- Tak. Jeżeli chodzi o mój styl kampanii wyborczej to on polega przede wszystkim na bezpośrednich kontaktach. Ludzie albo pamiętają mnie z programów telewizyjnych o prezydentach amerykańskich, o żonach amerykańskich prezydentów, o działaniach amerykańskich prezydentów w spawach polskich i innych audycji, albo czytali moje książki, a napisałem ich 76. Jestem rozpoznawalny. Jeżeli ktoś się przy mnie zatrzyma, podchodzę, witamy się, wręczam swoja ulotkę, mówię, że kandyduje do Parlamentu Europejskiego, odpowiadam na pytania. I muszę powiedzieć, że, generalnie rzecz biorąc, spotykam się z bardzo życzliwym przyjęciem.
- Przykłady konkretnych spotkań?
- Spotykam się czasami z przejawami wielkiej sympatii. Jedna z pań powiedziała kilka dni temu: „Marzyłam, żeby pana spotkać”. Pół godziny temu, nad Motławą, przechodziła pani, która uśmiechnęła się do mnie, podałam ulotkę, porozmawiałem. Usłyszałem: „Proszę pana ja w ogóle nie zamierzałam głosować, ale jak się dowiedziałam, ze pan kandyduje, pójdę 7 czerwca na wybory”. Tego typu odgłosy są dla mnie bardzo przyjemne. I muszę powiedzieć, że nigdy nie spotkałem się z aktem agresji, jakiejś niechęci, najwyżej ktoś podziękował i nie przyjął ulotki. Ja sobie cenie takie bezpośrednie kontakty i żałuję, że wielu kandydatów do Parlamentu Europejskiego bardzie polega na spotach, bilbordach, plakatach. Ja tych plakatów mam niewiele. Natomiast muszę powiedzieć, że ten styl kampanii jest bardzo wyczerpujący. Trzeba być od świtu do nocy w punktach, w których ludzie chodzą, mieć czas na rozmowy. Uważam, że taki styl jest skuteczny, bo ułatwia obywatelom podjęcie decyzji.
- Mówi się o panu, że jest pan człowiekiem pojednania.
- Przytoczyć można historię, kiedy to pojednałem Lecha Wałęsę i Aleksandra Kwaśniewskiego. Ich pierwszy uścisk dłoni uwiecznił na zdjęciu Włodzimierz Cimoszewicz. Ludzie mówią „Dobrze, to niech pan teraz pojedna premiera Donalda Tuska i prezydenta Lecha Kaczyńskiego”. Ale to dla mnie za trudne. To są sprawy między ludźmi, którzy nie wykazują dobrej woli. Gdyby mi się udało ich pojednać musiałbym dostać za to Nagrodę Nobla.
- Ma pan inne w tej dziedzinie sukcesy.
- Doprowadziłem do zażegnania napięcia pomiędzy Grzegorzem Napieralskim a Wojciechem Olejniczakiem. Ten brak zwartości, jedności, bardzo szkodzi Sojuszowi Lewicy Demokratycznej. Cieszyli się z tego przeciwnicy, prawica, ludzie lewicy byli tym bardzo rozgoryczeni. Był kongres SLD, Olejniczak przegrał wybory na przewodniczącego partii, wygrał Napieralski. Napieralski chciał zostać przewodniczącym Klubu Lewicy w Sejmie. Dochodziło na tym tle do pewnych napięć. I udało mi się doprowadzić do zgody. Nie ma w tej chwili miedzy nimi żadnych antagonizmów. Obaj są młodzi. Młodość ma swoje zalety, ale też i wady. Młody człowiek nie miał jeszcze szans zdobycia doświadczeń w polityce, jak człowiek dojrzały. A ponieważ jestem wiceprzewodniczącym SLD, uważałem za obowiązek doradzać młodszym kolegom żeby mówili – w miarę możliwości – jednym głosem. Aleksander Kwaśniewski zawsze powtarza: „Tyle jesteśmy warci na ile jesteśmy zwarci”.
- Czego brakuje na polskiej scenie politycznej?
- Uważam, że w polityce trzeba szukać dialogu, współpracy i kompromisu. Tego brakuje w polskiej kulturze politycznej. Ta kultura dopiero się u nas wykluwa. Dwadzieścia lat mamy demokracji w Polsce. Jak rozmawiam z cudzoziemcami, którzy krytycznie patrzą i komentują antagonizmy na szczytach władzy w Polsce tłumaczę: „Wy macie 400 lat demokracji, a kiedy moi rodacy mieli się uczyć demokracji? Przed rozbiorami Polska nie była demokracją rozbiory były dokonane przez autorytarne władze Prus, Rosji i Austro–Węgier. Polska odzyskała niepodległość po I wojnie światowej i miała demokratyczną konstytucję marcowa z 1021 roku, po czym w 1026 roku przyszedł Piłsudski i obalił te konstytucję, wprowadził system autorytarny. Hitler nie wkroczył do Polski żeby demokracje wprowadzać. Po wyzwoleniu Polski spod faszyzmu mieliśmy tzw. demokrację ludową, nie była to w nowoczesnym tego słowa znaczeniu demokracja. Więc ja się pytam, kiedy ludzie w Polsce mogli się wykazać postawami demokratycznymi?” Amerykanie mają takie powiedzenie: „Demokracja wyrasta jak trawa z korzeni”. Od dołu, w samorządach się ujawniają te postawy. A u nas – proszę zwrócić uwagę – demokracja została narzucona od góry w wyniku Okrągłego Stołu, a nie w wyniku postaw oddolnych. Można demokracje kształtować, ale to wymaga czasu. Dlatego mamy różne perypetie.
- Jak to wygląda w Polsce?
- W Polsce ta sama partia w tej samej sprawie przez cały czas ma rację. Oponenta traktuje się jak wroga. A z wrogiem się nie rozmawia. Z wrogiem się walczy. I to – niestety – szkodzi naszej demokracji, szkodzi wizerunkowi Polski. Ale nie znaczy, że nie można inaczej. Jak byłem marszałkiem Senatu w kadencji 2001 -2005 nie było żadnego skandalu w Senacie. Ale ja rozmawiałem – z Samoobroną, PiS, PO. Gdy opozycja coś przygotowywała – ja reprezentowałem SLD – zapraszałem ich do gabinetu marszałkowskiego, stawiałem kawę i mówiłem: „Słuchajcie, wiem, że przygotowujecie projekt ustawy w takiej a takiej sprawie. Jeżeli chcecie coś zyskać to w tych obszarach trzeba iść na kompromis z SLD.” Potem prosiłem przewodniczącego klubu senackiego SLD i mówiłem: „Rozmawiałem z opozycją, oni przygotowują projekt takiej ustawy. Uważam, że trzeba porozmawiać, zawrzeć kompromis.” Rzeczywiście dochodziło do rozmów. I na plenarnych posiedzeniach Senatu nie było już awantur personalnych, były różnice merytoryczne. Ale my płaciliśmy cenę za to, bo dziennikarze nie przychodzili na obrady Senatu, mówili, że są nudne debaty. Bo ich najbardziej interesowały konflikty, kto komu dokopie, czyje na wierzchu itd. Smutna refleksja, ale, niestety, prawdziwa. To widać i w tej kampanii wyborów do Parlamentu Europejskiego. Boleję, że dominują konflikty partyjne polskie, wewnętrzne sprawy polskie. Widoczne są spory wokół spotów, a nie mówi się o integracji europejskiej, o Parlamencie Europejskim.
- Jak teraz postrzegani są Polacy na świecie?
- Muszę powiedzieć, że świat widz nas jako społeczeństwo kłótliwe, które nie potrafi nawet swoich zwycięstw, sukcesów, wykorzystać, cieszyć się z nich. 4 czerwca przypadnie 20. rocznica wolnych wyborów, Okrągłego Stołu. To był wielki wkład Polaków w transformację systemową. Nigdy dotąd w historii żaden kraj, a tym bardziej grupa krajów, nie dokonał zmian ustroju politycznego, ekonomicznego i społecznego inną drogą niż krwawa rewolucja. Dokonaliśmy w Polsce zmian rewolucyjnych w drodze ewolucji. To niezaprzeczalny wkład Polaków. Okrągły Stół stał się polskim meblem narodowym. Skorzystali – Czesi, Węgrzy i n. Zamiast się cieszyć przed rocznicą robimy wielkie podziały, z ubolewaniem na to patrzę.
- Gdzie pan będzie 4 czerwca 2009 roku?
- Dostałem zaproszenia: na 2 czerwca od marszałka Sejmu i Senatu na uroczystości w Sejmie w Warszawie, na 4 czerwca od premiera do Krakowa. Ale – będę w Gdańsku, to mój okręg, czternaście lat reprezentowałem Pomorze, będę też i w Krakowie. Uważam, że błąd popełnił premier przenosząc, pochopnie, uroczystości z Gdańska do Krakowa po protestach, które były, rzeczywiście gwałtowne. Premier powinien po tych protestach siąść w gabinecie ze stoczniowcami. I spokojnie, nie w świetle kamer telewizyjnych, porozmawiać o ich problemach, dopiero potem podjąć decyzję. Tymczasem premier się zreflektował, przyjechał na pseudo telewizyjne rozmowy z jakimiś kadłubowymi związkami zawodowymi i był to jego show telewizyjny, nie rzeczowe rozmowy.
Reklama
Prof. Pastusiak: Przeciw ignorancji
NASZ ROZMOWA. - Błąd popełnił premier przenosząc, pochopnie, uroczystości z Gdańska do Krakowa - mówi prof. Longin Pastusiak. - Premier powinien po protestach siąść w gabinecie ze stoczniowcami. I spokojnie, nie w świetle kamer telewizyjnych, porozmawiać o ich problemach, dopiero potem podjąć decyzję. Tymczasem premier przyjechał na pseudo telewizyjne rozmowy z jakimiś kadłubowymi związkami zawodowymi i był to jego show telewizyjny, nie rzeczowe rozmowy.
- 02.06.2009 00:00 (aktualizacja 20.08.2023 18:23)

Reklama






Napisz komentarz
Komentarze