Przeciw sytuacji, w której prokuratorzy (coraz częściej zwani prokurwatorami) wyręczają sądy i że władze naszego (?) państwa to akceptują. Bo wystarczy, żeby prokurator postawił zarzut oparty na prowokacji „służb”, żeby burmistrz Helu (zresztą nie tylko on) znalazł się za kratkami, a następnie wraz z rodziną – żeby głodował. Bo wystarczy, żeby Julke dał prokuraturze kopię (czy autentyczną, tego nikt nie ustalał) nagrania rozmowy z Karnowskim, żeby Tusk pozbył się (pokrętną drogą, ale na jedno wychodzi) Karnowskiego z PO.
Sopot (a wraz z nim wystarczająco wielu obywateli RP) wypowiedział się poprzez referendum przeciwko dwulicowości tych, którzy zawłaszczyli sobie prawo władania nami. Unia Europejska bierze składki od nas, a następnie zwraca je nam z naddatkiem. A za te dodane nam euro żąda żebyśmy zlikwidowali przemysł stoczniowy i zagłodzili nie tylko stoczniowców, ale i wszystkich, którzy kooperują ze stoczniami, żebyśmy zlikwidowali nasze rybołówstwo itd.
Taż to, gdy się daje i nieuprawnienie żąda czegoś w zamian, to jest korupcja. A, że ma ona miejsce na wysokim szczeblu, to oznacza to tylko to, że z tej wysokości może spływać niżej.
I spływa. Unia daje dotacje, którymi dysponują polskie władze. Aby zachować pozory, część tych dotacji ma charakter bezpośredni, np. w rolnictwie na hektar.
A przekazywanie obywatelom większości dotacji zależy w dużym stopniu od widzi mi się urzędników warszawskich i innych centralistycznych, tj. wojewódzkich, powiatowych, a nawet gminnych (tam też są centraliści). Przykładem niech będzie dotowanie niskonakładowych czasopism. Dotacjodawca nie mówi, oczywiście, że daje i wymaga żeby o nim i o jego kumplach nie pisać źle. Ale który redaktor odważy się na to, który redaktoro-cenzor dla praktycznej realizacji prawdy, że „bez wolności wypowiedzi nie ma wolności”, zdecyduje się na utratę dotacji w przyszłym roku, więc na likwidacje pisma?
Redaktoro-cenzorzy, a mówiąc prościej – tchórze, mówią o sobie, że są rozsądni. W moim słowniku polszczyzny tchórzostwo i rozsądek są rodzeństwem.
Mówiąc o zawłaszczaniu władzy przez tzw. elity polityczne, myślę o wprowadzeniu przez nie tzw. progu wyborczego eliminującego mniejsze ugrupowania z wpływu na bieg spraw w państwie, oraz o wprowadzeniu horrendalnie wysokich liczb wstępnego poparcia dla inicjatyw obywatelskich. To był swoisty zamach stanu. A do tego POPiS, sztucznie rozdzielony na dwie partie, chce jednomandatowych okręgów wyborczych, co zaowocuje w Polsce wprowadzeniem dwupartyjnego systemu władzy. Uzasadnienie tego pomysłu: bo tak jest w USA, jest kpiną z rozsądku obywateli, którzy w znakomitej większości są przeciw małpowaniu zbrodniczych (wojny daleko od USA), ludobójczych (strzelanie do Indian uzbrojonych tylko w łuki) Stanów.
Obecna sytuacja w Polsce jest taka: 60 procent osób uprawnionych do głosowania, z tego prawa nie korzysta. Politolożkowie i politolożki uważają, że to się zmieni, gdy będzie można głosować przez telefon, listownie, przy pomocy internetu. Nawet 1 procent wyborców, gdy podsłuchiwanie jest praktycznie legalne, nie posłucha politolożków.
Głosowanie jest tajne. Komisja wyborcza nie może ujawnić (nawet gdyby to wiedziała) kto na kogo głosował. Równocześnie wiedza o tym czy ktoś w ogóle głosował, jest dla członków komisji łatwo dostępna. Członkowie komisji mogą powiedzieć np. mojemu szefowi, zwolennikowi partii ABC, czy ja w ogóle głosowałem, czy nie. Jeżeli nie głosowałem, to to znaczy, że nie glosowałem także na partię ABC. I mam w pracy przechlapane.
Znakomita większość obywateli, szczególnie po lekcji lat 2005-2007, nie wierzy w uczciwość władz w jakimkolwiek zakresie. Chyba najwyżej dla 20 procentów wyborców któraś partia jest wiarygodna. Wystarczy, że w Sejmie powstanie koalicja wiarygodna dla – powiedzmy – 11 procent wyborców, żeby mogła ona rządzić – trząść Polską.
To trzęsienie Polską jest dla obywateli dosłowne, gdy ustalanie kolejności na wszystkich listach kandydatów w wyborach dokonywane jest przez ogólnopolskie kierownictwa partii z pominięciem zdania kierownictw regionalnych i lokalnych. Skutkiem jest (tak uważam) 80-procentowa emigracja wewnętrzna i malejąca z wyborów na wybory frekwencja wyborcza.
Obłudą jest namawianie obywateli przez polityków do głosowania, bo frekwencja wyborcza nic nie znaczy. Wystarczy, że pójdzie od wyborów, powiedzmy 1000 osób, żeby na podstawie takich „wyborów” móc obsadzić 460 miejsc w Sejmie i 100 w Senacie, a także wybrać Prezydenta RP. Sumuję: dzisiejsza Polska nie jest państwem demokratycznym. Jest państwem partiokratycznym.
Trzeba przyśpieszać nadejście dnia zapłaty.
Sprawa sopocka szeroko widziana
SOPOT. Sopocian zapytano „Czy jest Pan(i) za odwołaniem Jacka Karnowskiego prezydenta miasta Sopotu przed upływem kadencji?”. Odpowiedzieli w referendum 17 maja 2009 roku, że są przeciw temu. Ulica mówi, że Sopot wypowiedział się za Karnowskim. A ja, że Sopot, próbka Polski, wypowiedział się w tym referendum także powielekroć przeciw.
- 02.02.2010 00:00 (aktualizacja 21.08.2023 11:57)

Reklama





Napisz komentarz
Komentarze