- Jako pierwszy w dziejach ASP w Gdańsku zdobył pan tytuł „Najlepszy Student” w prestiżowym Konkursie o Nagrodę Czerwonej Róży.
- Uzyskałem dyplom w 1985 roku, zasady konkursu były podobne, jak teraz, nominacje wpływały od wszystkich uczelni Pomorza. Zdobyłem tę Nagrodę i otrzymałem roczne stypendium od ówczesnego Ministerstwa Kultury i Sztuki, nie, jak jest teraz, samochód osobowy. Wygrałem też w swojej uczelni konkurs na stanowisko asystenta i zaraz po wakacjach zacząłem pracować, do tego miałem stypendium, mogłem realizować ambicje i marzenia artystyczne. Malowałem, robiłem grafiki, zacząłem wystawiać w lutym, marcu następnego roku. W katalogu Biennale Sztuki Gdańskiej napisano, że pojawił się młody, zdolny Akermann i porównywano moje obrazy z obrazami Henryka Cześnika. Uwierzyłem w siebie, utwierdziłem się w przekonaniu, że idę we właściwym kierunku. Od tego momentu, jeżeli w ciągu dwóch miesięcy nie miałem wystawy, byłem chory, z entuzjazmem przyjmowałem wszystkie zaproszenia z różnych miejsc w Polsce, każdy pretekst do zaprezentowania się traktowałem jak wyzwanie.
- Był to okres nowej ekspresji.
- Ten kierunek zaczął wtedy wychodzić na światło dzienne, po wydarzeniach takich, jak „Arsenał ‘88” w Warszawie, którego jestem laureatem, otrzymałem statuetkę „Viktora” za grafikę, Festiwalu w Jarocinie. Twórczość z lat 80. i 90. była odbiciem marzeń pokolenia doświadczonego przełomem ustrojowym w Polsce, wprowadzeniem stanu wojennego i milczeniem środowisk artystycznych. Były to lata wielkich zmian społecznych, które łamały też wartości i wszelkie zjawiska kulturowe. Podziały na my i oni, niedomówienia w polskim życiu artystycznym lat 80. przełamywała młoda ekspresjonistyczna sztuka. Powstawały wtedy obrazy z Gorbaczowem, czy obrazy z cyklu „Komuchów” – samoczynnie, nie miały nic wspólnego z polityką, ładunek wyszedł od nas samych, znajdował odzwierciedlenie w malarstwie, rzeźbie i grafice.
- Gdzie uplasował by pan swoje ówczesne działania artystyczne?
- Należałem do tych, którzy byli zdania, że należy coś malarstwem, grafiką, inną formą, nie akademicką, powiedzieć i tak to zostało. Nowa ekspresja była dla mnie punktem wyjścia, formą buntu przeciw akademii, ale tego sformułowania staram się teraz unikać w rozmowach ze studentami. W latach 80. profesorowie nie byli zbyt otwarci na nowe działania, woleli, żeby każdy słuchacz, i dobrze, dopiero po uzyskaniu dyplomu zaczął robić, co chce. Myśmy byli niecierpliwi, ja miałem, kończąc studia, 28 lat, bo od razu po szkole średniej się nie dostałem na akademię, byłem dwa lata w wojsku. I w uczelni chciałem coś zmieniać, profesorowie nie poklepywali mnie po plecach, raczej słyszałem: „Stary, co ty robisz? Postudiuj formę, światło.” A myśmy mówili: „Nie! Ja chcę tę panią, narysować jak mi w sercu gra”.
- Żyje pan sztuką?
- Człowiek nie tylko żyje sztuką, chociaż w moich ideałach myślowych kiedyś miałem takie przeświadczenie, a sztuka jest szerokim pojęciem, obejmuje również życie z drugą osobą, w rodzinie, z przyjaciółmi, z kolegami. Skupiam na mojej rodzinie, pracy w uczelni i działalności artystycznej w pracowni. W wolnym czasie spotykam się w naszym domu w Tczewie z osobami, które nie mają nic wspólnego ze sztuką i sobie to bardzo cenię.
- Czy pana studenci mają szansę znaleźć swoje miejsce w zawodzie?
- Studenci ASP są trochę inni, ale wiele mają wspólnego ze swoimi koleżankami i kolegami z uniwersytetu, politechniki, łączą ich podobne ideały. Czy uda im się zrealizować marzenia? W dużej mierze zależy to od nich , od ich aktywności, czekają na nich nowe wyzwania. Z mojego rocznika o kilku zaledwie osobach można usłyszeć, to jest weryfikacja życia. Mówiąc górnolotnie wszyscy jesteśmy dziećmi tego samego Boga, Bóg może być niezadowolony, że nie przyjdziemy na niedzielną mszę, ale może też się zdenerwować, że marnujemy swój talent. Sprzedaję studentom dobre fluidy, daję im nadzieję, bo z natury jestem optymistą. Mówię: „Oprócz tego, że coś bierzecie, musicie sami coś dać.” To jest cała filozofia życia. W przyszłym roku na jesieni urządzimy w naszej auli potężną wystawę mojej pracowni, pokażemy przeszło sto linorytów kolorowych, będzie można zobaczyć potencjał studentów zajmujących się tą najprostszą techniką graficzną.
- Czuje się pan spełniony?
- Tak - i jako pedagog i jako artysta. Trwają dwie moje wystawy grafik na świecie – w Japonii i w Indiach. W Polsce wystawiam mniej, pełniąc drugą kadencję funkcję dziekana, nie przyjmuję każdej propozycji wystawy. Moje grafiki znajdują się w zbiorach kilku muzeów i będą o mnie świadczyć. Można zobaczyć moje prace w galeriach sprzedażnych, idą w miarę dobrze, nie narzekam. Jestem przekonany, że kiedyś dobrze wybrałem priorytety i się ich trzymam, chociaż były ścieżki, które mnie nieco poprowadziły na manowce, ale od 4 – 5 lat jestem na dobrej drodze i tego się trzymam. Pracuję tak, żeby nie powtórzyło się to, co zdarzyło się na jednym z konkursów, kiedy jurorka powiedziała „O Akermann, to już jest klasyk”. Trzeba zmieniać swoje myślenie, odpowiedzieć sobie na pytanie, co chce się wnieść do tej wielkiej dziedziny, jaką jest sztuka.
- Nad czym pan obecnie pracuje?
- Chcę przez okres około roku popracować nad nowym tematem, którym zajmuję się od sześciu miesięcy i wyjść z tym na zewnątrz.
- Czego można panu życzyć?
- Powiedziane jest „Odważni nie żyją wiecznie, ale ostrożni nie żyją wcale”. Odwagi, odwagi w podejmowaniu dobrych artystycznych i życiowych wyborów. A tak zawodowo, marzy mi się dobra wystawa w potężnej, prestiżowej galerii gdzieś w świecie np. w Nowym Jorku.
Zdjęcia: Z archiwum prof. Janusza Akermanna







Napisz komentarz
Komentarze