Takie podróże zalicza się do życiowych i jest w tym dużo prawdy. Przygotowaniom towarzyszył niepokój, wszak wyprawa dotyczyła pobytu w dalekich miejscach zsyłek, cierpienia i śmierci wielu Polaków. ,,Nieludzka ziemia” tak w literaturze przedmiotu określa się często tereny deportacji i karnych zsyłek wielu Polaków w Rosji.
Można rzec śmiało, że miejsca te utworzyły największe więzienie w historii świata.
Z Gdańska do Archangielska
Należały do niego również olbrzymie obszary tajgi Obwodu Archangielskiego. Tu niepotrzebne były mury, kraty i druty. Na ucieczkę odważyło się niewielu. Bezkresne przestrzenie lasów i mokradeł, dzikie zwierzęta i silne mrozy były najskuteczniejszymi strażnikami.
W tę daleką podróż zostałem skierowany przez Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Wyruszyłem z Dominikiem Jagodzińskim, który miał za zadanie wykonanie dokumentacji filmowej z wydarzenia. Samolotami z Gdańska przez Warszawę i Sankt Petersburg dotarliśmy w godzinach wieczornych do Archangielska w Rosji w dniu 10 czerwca br. Na lotnisku oczekiwali już na nas przedstawiciele Polonii Archangielskiej: Albina Jegorowa – prezes Archangielskiej Regionalnej Organizacji ,,Polskie Stowarzyszenie Kulturalno – Oświatowe ,,Polonia’’ z siedzibą w Archangielsku i Jacek Matecki – członek zarządu tejże organizacji. Po przejechaniu do hotelu ,,Dvina” omówiliśmy przebieg organizacyjny kolejnych dni wspólnej wyprawy.
Następnego dnia poczyniliśmy ostatnie przygotowania. U Jacka Mateckiego pozostawiliśmy zbędne nam w tajdze rzeczy osobiste. W sklepie zakupiliśmy dodatkowo obuwie gumowe i moskitiery. Po południu wyruszyliśmy pociągiem do miejscowości Karpogory – niewielkiego i liczącego niewiele ponad 4 tyś. mieszkańców miasta rejonowego w Obwodzie Archangielskim.
Lasy, rzeki, bagna, jeziora
Kilkusetkilometrowa podróż trwała niemal siedem godzin. Koleje państwowe przemierzają tutaj niejednokrotnie setki kilometrów bez zatrzymywania się. Wagony są przystosowane do tego tak, aby każdy podróżny mógł nie tylko siedzieć, ale i się położyć. Na podróżnych oczekują materace i poduszki, a za niewielką opłatą można wypożyczyć dodatkowo na czas podróży czystą pościel. U konduktora można również za kilkanaście rubli kupić szklankę wrzątku i zaparzyć sobie herbaty. Większość podróżnych w krótkim czasie od wejścia do pociągu leży i zasypia na przeznaczonych dla nich miejscach.
Siedząc przy oknie wagonu długo wpatrywałem się w mijany krajobraz. Przede wszystkim lasy, lasy i lasy. W nich głównie sosny i brzozy. Co jakiś czas rzeka, bagna lub jezioro. Pól uprawnych nie widać. Patrząc przywoływałem w sobie relacje jadących niegdyś tędy polskich zesłańców. Po przybyciu do Karpogory udaliśmy się do hotelu ,,Karpogorylec”. Budynek przypominał bardziej noclegownię i wcześniej służył robotnikom sezonowym. Byliśmy w nim jedynymi gośćmi.
Nadeszła środa 12 czerwca. Przed nami był najważniejszy dzień. Zaraz po śniadaniu poszliśmy do sklepów Karpogory. Kupiliśmy kolejne niezbędne rzeczy na do pobytu w tajdze, w tym suchy prowiant i paliwo turystyczne. W południe pod hotel podjechał wynajęty już wcześniej samochód. Kierował nim niezwykle sympatyczny i brawurowo jeżdżący Rosjanin Warzumow Gienadij Jurowicz.
Opuszczone i wyludnione wsie, niewielkie cmentarze
Spakowaliśmy bagaże i ruszyliśmy do odległej o półtorej godziny jazdy wsi Szirokoje. Jechaliśmy drogą szutrową i leśnymi duktami. Wokół nas był nieustanny las i grzęzawiska. W trakcie jazdy minęliśmy kilka wyludnionych, bądź w całości opuszczonych już wsi. Widzieliśmy w nich zaniedbane i nierzadko walące się zabudowania. W wielu z nich okna pozostawały zabite deskami. Na ich obrzeżach, już w lasach stały niewielkie cmentarze.
Dojechaliśmy do niegdyś dużej, bo zamieszkałej przez ponad tysiąc mieszkańców, wsi Szirokoje. Powstała na przełomie lat 50. i 60. XX w. Dzisiaj jest wyludniona mieszka w niej niewiele ponad stu, przeważnie starszych już ludzi. Młodzi przenieśli się do odległych i większych skupisk miejskich. Wrażenie jest ogromne, wieś zaprezentowała się niczym z filmu z gatunku fantastyki. Opuszczone w większości gospodarstwa, na głównej drodze tylko co jakiś czas pojawiali się nieliczni mieszkańcy. Gdzieniegdzie widać było pojedyncze psy i koty, a przy niektórych gospodarstwach chowane w nich kozy. Prąd jest we wsi, jest też doprowadzony tu telefon ( nie ma oczywiście zasięgu dla telefonów komórkowych). Zobaczyliśmy tu wiele rzadko spotykanych już obrazów, jak ten, gdy od strony przepływającej obok wsi uroczej w krajobrazie rzeki Jożuga pojawił się mężczyzna. Na przewieszonym na karku nosidle i w uczepionych do nich wiadrach niósł wodę. Może dla pasących się w jego gospodarstwie kilku kóz.
Zabraliśmy: krzyż cmentarny, cement, szpadel, wodę
Od zamieszkującego we wsi Wasyla Pawłonowicza odebraliśmy przetransportowany tu i zdeponowany u niego krzyż cmentarny z nierdzewnej stali, umieściliśmy go w samochodzie. Dodatkowo spakowaliśmy dwa worki cementu, szpadel i dużą konewkę z wodą. Pojechaliśmy dalej. Ze względu na trudne warunki terenowe kilkunastokilometrowa droga samochodem (ok.15-17 km) trwała około półtorej godziny. Przedzieraliśmy się biegnącą wzdłuż rzeki Jożuga drogą. Wyboje, głębokie doły i przecinające ją strumienie, poprzewracane drzewa, aż trudno to wszystko opisać. Jazda wymagała dużego kunsztu i doświadczenia od kierowcy. Siedząc z tyłu samochodu co chwilę podrzucało mnie niemal pod sufit.
Skręciliśmy, droga się skończyła, ostatni odcinek jechaliśmy już między drzewami. Dojechaliśmy do zapomnianego cmentarza. Wraz z Jackiem Mateckim zabraliśmy z samochodu krzyż i przenieśliśmy go wśród drzew na cmentarz. Jacek z Albiną pokazali miejsce, gdzie znaleźli uprzedni drewniany krzyż. Mimo upływu czasu widoczny był jeszcze wyraźny odcisk w mchu, gdzie kiedyś leżał. Mech pokrywa tu niemal cały cmentarz. Miejscowi zwą go ,,jagiel”. Po wysuszeniu robi się bardzo twardy. Mieszkańcom tajgi służył niejednokrotnie do uszczelniania belek w zabudowaniach. Już po wszystkim zabrałem go trochę na pamiątkę.
Tu leży Maria Tipeltowa
W miejscu znalezienia wcześniej starego krzyża, a tym samym w przyjętym miejscu pochowku Marii Tipeltowej wykopaliśmy dół i postawiliśmy nowy krzyż. Jego podstawę umocniliśmy rozmieszanym z piskiem cmentarnym cementem. Na krzyżu rzuca się w oczy zamocowana wcześniej na trwałe tablica z napisem: ,,Śp. Maria Tipeltowa 1856-1942. Krzyż postawiony na miejscu oryginalnego staraniem Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku, Konsulatu Generalnego Rzeczypospolitej w St. Petersburgu oraz Polonii Archangielskiej w czerwcu 2013 r.”. Napis został sporządzony w językach polskim i rosyjskim. W wyprawie miał uczestniczyć ksiądz i Konsul Generalny RP w Sankt Petersburgu. Niestety na krótko przed wylotem z Polski dowiedzieliśmy się, że z niezależnych od nich przyczyn nie będzie ich z nami. Jak postawić krzyż bez modlitwy? Wyciągnąłem przygotowane w związku z tym na tę okoliczność modlitwy. Przy udziale pozostałych osób odczytałem i odmówiliśmy wspólnie stosowne modlitwy poświęcone uroczystości postawienia krzyża i pamięci zmarłych.
Po modlitwach podzieliłem się moimi refleksjami i opowiedziałem historię trzymanego przeze mnie w ręku różańca. Jest związany z historią innej zesłanej na ,,nieludzką ziemię” polskiej rodziny – Weroniki Myłymuch i jej córki Reginy.
Modlitwa, biało – czerwone kwiaty, gorąca herbata
W odróżnieniu od Marii Tipeltowej im się udało. Po wielu trudnościach wyjechali z tworzoną armią gen. Władysława Andersa. Różaniec został zakupiony przez Weronikę w Jeruzalem, widać na nim nazwę miejsca jego zakupu. Różaniec i cmentarny krzyż - dwa symbole wiary, która nie opuszczała zsyłanych w głąb Rosji osób.
Po modlitwach i wspomnianych refleksjach nastąpiło uroczyste złożenie wieńca przez delegatów Polonii Archangielskiej – Albiny Jegorowej i Jacka Mateckiego. Czerwono – biała kolorystyka wieńca doskonale się wkomponowała w szarość i smutek cmentarza. Po jego złożeniu zwiedziliśmy w zadumie pozostałą część cmentarza i wróciliśmy do samochodu. Na przywiezionej kuchence turystycznej próbowaliśmy zagotować wodę na herbatę. Towarzyszący nam kierowca przyglądał się z zaciekawieniem naszym bezskutecznym próbom. W pewnej chwili wziął szpadel i wbił go pod skosem nad rozpalonym ogniskiem. Na nim zawiesił manierkę z wodą. Nie minęło kilka minut i wrzątek (,,kipiatok”) był gotowy. Pijąc herbatę rozmawialiśmy i zastanawialiśmy się, co mamy dalej robić. Ze względu na odczuwalny spadek temperatury i przewidywany nocą w prognozie przymrozek zrezygnowaliśmy z rozbijania namiotu w pobliżu cmentarza i zdecydowaliśmy się na powrót do wsi Szirokoje.
Trudy dnia codziennego, niedźwiedzie i wilki
Po powrocie, za niewielką opłatą dla właściciela, ulokowaliśmy się w jednej z opuszczonych chałup. Przed nadejściem pory na sen spotykaliśmy się jeszcze z wymienionym już i zamieszkującym we wsi Wasylem Pawłonowiczem i jego żoną Wierą. W trakcie wspólnej kolacji gospodarze opowiadali nam o warunkach życia w tajdze i ich osobistych przeżyciach. Słuchaliśmy opowieści o tym, jak lepiej im się żyło w minionych czasach komunizmu. Opowieści dotyczyły również życia w trakcie krótkiego lata i podczas długiej zimy, słyszeliśmy również o stanowiących tu zagrożenie niedźwiedziach i wilkach.
Kolejnego dnia już we wczesnych godzinach rannych do naszej chałupy przybył sołtys wsi Szirokoje. Opowiedział o swojej funkcji i historii wsi. Opowiadał również o odległej o kilkanaście kilometrów wiosce Siuzma, gdzie się urodził. Z jego informacji wynikało, że w roku 1940 przybyła tam spora grupa deportowanych tu rodzin polskich, z których większości udało się wydostać wraz z armią generała Władysława Andersa w 1942 r. O Marii Tipeltowej nie potrafił nic powiedzieć, wspomniał natomiast jej syna, który miał nawet przydzieloną w wiosce funkcję i po wybuchu wojny niemiecko – sowieckiej, chodził od domu do domu i przypominał o nie paleniu światła w godzinach nocnych. Po wyjechaniu większości rodzin polskich w 1942 r. Siuzma została ponownie zasiedlona przez deportowane w 1945 r. rodziny ukraińskie.
Powstała wieś Szirokoje, Suzima zniknęła, ludzie opowiedzieli
Na przełomie lat 50. i 60. zaczęła szybko powstawać wieś Szirokoje na rzeką Jożuga. Wkrótce też przeniosła się tu większość mieszkańców Siuzmy. W latach 60. opuszczona i wyludniona już znacznie Siuzma ostatecznie doszczętnie spłonęła i nikt już we niej nie pozostał. Zaczęto też zapominać o leżącym w jej pobliżu cmentarzu. Ostatnie datowane starymi krzyżami pochówki miały tu miejsce w latach 60-tych. Sporą część jego relacji stanowiły wspomnienia relacji z jego zesłanymi tu rówieśnikami. Przyznał, że nie zawsze były najlepsze, ale to jak stwierdził wynikało głównie z wychowania tutejszych dzieci i kształtowania w nich negatywnych postaw do ,,rodzin panów i burżujów”. Dbał też o to znajdujący się w każdej wsi komendant NKWD.
Po wyjściu z chaty sołtysa przeprowadziliśmy na tle niepowtarzalnych krajobrazów wsi wywiady filmowe z Jackiem Mateckim i Albiną Jegorową. Opowiadali m.in. o tym, jak trafili na zapomniany przez lata cmentarz w Siuźmie. Śladów polskości na terenie Obwodu Archangielskiego poszukują, zresztą z wieloma sukcesami od wielu lat. W ich działaniach wspierają ich polskie instytucje, w tym Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa. O znalezieniu krzyża poinformowali Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku. Dzięki pomocy Konsulatu Generalnego RP w Sankt Petersburgu krzyż został przetransportowany do Gdańska i będzie wykorzystany w ekspozycji stałej muzeum.
Dokumentowaliśmy, ludzie nam sprzyjali
Filmowo udokumentowaliśmy również całą wieś i jej okolicę. Materiały filmowe realizowaliśmy również w ciągu pozostałych dniach delegacji. Warto wspomnieć, że w czasie całego pobytu we wsi spotykaliśmy się z życzliwością zamieszkujących ją mieszkańców. Spostrzeżenie to dotyczy również pozostałych osób spotykanych w w trakcie całej wyprawy. W godzinach popołudniowych powróciliśmy samochodem do miasta Karpogory, skąd krótko przed północą odjechaliśmy pociągiem do Archangielska, gdzie przyjechaliśmy kolejnego dnia już nad ranem. Tym razem w podróży trafiły nam się górne miejsca do spania i trzeba przyznać, że sen nie należał do komfortowych. Były twarde i wąskie, a do tego, co jakiś czas dobiegające z sąsiednich łóżek odgłosy ,,chrapania” nie służyły dobremu wypoczynkowi.
Po przyjeździe ponownie zamieszkaliśmy w hotelu ,,Dvina”. Po zasłużonej kąpieli i wypoczynku, po południu spotkaliśmy się ponownie z Albiną Jegorową i Jackiem Mateckim. Na spotkanie w restauracji ,,Carskaja Ochota” przybyła również Weronika Szechonina – konsultant do spraw mniejszości narodowych przy Gubernatorze Obwodu Archangielskiego z mężem Siergiejem. Przedmiotem sympatycznych rozmów było m.in. określenie prognoz do dalszej współpracy pomiędzy środowiskiem Polonii Archangielskiej a Muzeum w zakresie pozyskiwania zbiorów oraz docierania do świadków historii. Od Weroniki Szachoniny uzyskaliśmy cenne i ciekawe informacje o mniejszościach narodowych w Archangielsku i ich problemach, złożyliśmy deklarację pomocy w sytuacjach tego wymagających.
Mięso renifera, kawior. Białe noce. Spełniona misja
Warto wspomnieć, że Obwód Archangielski liczy 589 000 km2 i ten rozległy teren zamieszkuje zaledwie 1 185 tyś. ludzi. W samym tylko Archangielsku zamieszkuje ponad 100 narodowości i Polonia wcale nie należy do większych (w stowarzyszeniu zarejestrowanych jest około siedemdziesięcioro, z czego do aktywnych należy zaledwie kilkoro.
Nie omieszkam również opowiedzieć o niezapomnianym smaku zjedzonej w restauracji potrawy z duszonego mięsa renifera. Długo pamiętać będę kawior i surowe mięso łososia, które to produkty można najtaniej i w bardzo dobrej jakości nabyć na hali targowej w Archangielsku. Dane nam było doświadczyć niezwykłych wrażeń podczas białych nocy, przez cały okres pobytu nie było nam dane widzieć zmierzchu dnia i następującej po nim nocy.
Z dalekiej wyprawy powróciliśmy do Gdańska samolotami przez Moskwę i Warszawę w niedzielę 16 czerwca. Pozostały niezapomniane wspomnienia i poczucie dobrze spełnionej misji. Postawienie trwałego metalowego krzyża w miejsce uprzedniego, skazanego przez naturę na zniszczenie drewnianego krzyża, na cmentarzu w Siuzmie w tajdze, spotkało się z pozytywnym odbiorem miejscowej ludności i wszystkich zaangażowanych w to osób ze strony rosyjskiej i polskiej. Wydarzenie wskazało na powstające muzeum w Gdańsku, jako na instytucję, która nie tylko pozyskuje historyczne pamiątki, ale i upamiętnia ważne w historii miejsca, ludzi i wydarzenia. Zdarzenie należy pozytywnie rozpatrywać i oceniać w aspektach etyczno - moralnym, religijnym, jak i w pewnej mierze społeczno – politycznym. Pozyskany drewniany krzyż i związana z nim wiedza zostaną wykorzystane w działalności wystawienniczej i edukacyjnej muzeum.
Zdjęcia Dominik Jagodziński








Napisz komentarz
Komentarze