piątek, 19 grudnia 2025 13:47
Reklama

„Słoiki” wczoraj i dziś. Na przykładzie Gdańska

Prowadzenie życia zawodowego w jednym miejscu, a utrzymywanie rodziny w innym, jest wprawdzie znakiem naszych czasów, ale występowało we wcześniejszych wiekach.
„Słoiki” wczoraj i dziś. Na przykładzie Gdańska

Niedawno w warszawskich mediach przetoczyła się prześmiewcza kampania dotycząca tzw. „Słoików”. Tym dość niemiłym określeniem posługują się warszawiacy wobec osób przyjeżdżających do pracy, wynajmujących mieszkania, ale na weekendy wyjeżdżających po zaopatrzenie do rodzinnych domów.

Prowadzenie życia zawodowego w jednym miejscu, a utrzymywanie rodziny w innym jest wprawdzie znakiem naszych czasów, ale występowało  we wcześniejszych wiekach.

W XVI i na początku XVII w. Gdańsk wysysał siłę roboczą

Dawni gdańszczanie nie wymyślali specjalnych określeń dla obcych przybyszów, zwłaszcza, że w czasach największej prosperiti miasta (XVI - pocz. XVII w), metropolia cierpiała na chroniczny brak rąk do pracy. Miasto wysysało siłę roboczą, tak z bliskiej okolicy, np. z przedmieść, Żuław i Kaszub, jak i było magnesem przyciągającym pracowników nawet z Europy Zachodniej.  Uzyskanie prawa miejskiego ułatwiało prowadzenie handlu, otrzymanie warsztatu, umożliwiało uczestnictwo w życiu społecznym i politycznym miasta.

Dawniej wyróżniano kilka rodzajów obywatelstw. W Gdańsku można było uzyskać go w trzech kategoriach. Najbardziej prestiżowe było obywatelstwo kupieckie, kolejno -rzemieślnicze i robotnicze. Uzyskanie każdego z nich wymagało przejścia różnych procedur, ale dwie rzeczy łączyły je wszystkie - konieczność złożenia dokumentu potwierdzającego pochodzenie z legalnego małżeństwa (prawego łoża) i uiszczenie opłaty. Warto też dodać, że w XVI w. obywatelami mogli zostać wyznawcy trzech wyznań - katolickiego i dwóch protestanckich (kalwinizmu i luteranizmu), co było zjawiskiem rzadkim w dawnej Rzeczypospolitej i podkreślającym specyfikę wielokulturowego Gdańska.

Rzemieślnicy i kupcy, kapitan morski i żeglarz

We wspomnianym okresie, od XVI do początków XVIII w., do prawa miejskiego przyjęto ok. 20 tys. osób,  z czego ponad 13 tys. pochodziło spoza miasta. Najszerszą ławą wlewali się do miasta rzemieślnicy, którzy  przybywali z innych miast, co sprawiło, że przeważającą liczbą osób osiedlających się nad Motławą,  miała pochodzenie miejskie. Odsetek ten zwiększali też kupcy przybywający w 77 proc. z miast. 

   W trudnym dla miasta XVIII wieku (1710 - 1793) liczba nowo przyjętych  wynosiła 10 675 osób, z czego 5 765 pochodziło spoza Gdańska, choć w przytłaczającej większości z jego  najbliższej okolicy (84 proc.) i tu także przeważali rzemieślnicy.

    Były też obywatelstwa, które trudno przyporządkować wspomnianym trzem głównym kategoriom. Jednym z nich było obywatelstwo jako kapitan morski, żeglarz (Schiffer, Seefahrenden Mann). Nie wiązało się ono bowiem ani z prowadzeniem handlu, ani pracą w rzemiośle. Wymagało jednak zgody gildii szyprów i wniesienia szczególnych opłat, oprócz tej zwyczajowej za uzyskanie prawa.

Kapitanowie - jak warszawskie „słoiki”

Kapitanowie byli też jedyną kategorią obywateli, którym można zarzucić życie jak warszawskim „słoikom”. No, może bez dowożenia prowiantu. Ich specyficzne położenie wynikało z uprawianego zawodu i konieczności zdobycia doświadczenia. Gdańsk - jako miasto portowe i posiadające własną flotę - potrzebowało wykwalifikowanych „ludzi morza”, kapitanów i marynarzy, stąd stały napływ chętnych do pracy na statku był widoczny w statystykach.  W XVIII w. do prawa miejskiego przyjęto  528 kapitanów, co stanowiło 9 proc. wszystkich nadanych obywatelstw.

Większość z nich, uzyskując prawo miejskie i stając się członkami gildii, miała już swoje rodziny. Nie wszyscy jednak chcieli porzucać dotychczasowe domostwa, chociażby ze względu na więzy rodzinne, odległość i koszty utrzymania rodziny w mieście. To zjawisko jest szczególnie zauważane dla kapitanów pochodzących z Pomorza, czyli najbliższego zaplecza Gdańska. Wśród członków gildii stanowili oni dość wyraźną, ok.  20 proc. grupę,  spośród wszystkich przyjętych do cechu w XVIII w.

Nie ożenisz się, nie sprowadzisz żony i dzieci – płacisz karę

W archiwaliach gdańskich zachowały się wpisy ich kar za brak gospodarstwa w mieście, (niem. Haushaltung). Była to specjalna opłata wprowadzona dla kapitanów w 1715 r., która miała ich „zachęcić” bądź do ożenku, bądź sprowadzenia żony i dzieci do miasta. Jej wysokość nie zmieniła się przez cały wiek i wynosiła 30 guldenów (10 talarów) rocznie, co było równowartością średnio 2 beczek piwa albo wynagrodzeniem za kilkudniowy rejs. Wielu kapitanów z okolic Słupska płaciło „szyprowe” przez kilka lat. Rekordzistą okazał się Martin Buchmann z Ustki, który przez 40 lat, sumiennie opłacając karę, wzbogacił kasę miejską o 1200 guldenów, za co mógłby już kupić własny, niewielki statek.

Poza „legalnie” wymigującymi się od osiedlenia się w mieście kapitanami, trudno jest określić skalę migracji zarobkowej. Rzesze pracowników dniówkowych, służących, pachołków i praktykantów każdego dnia przyjeżdżało z nadzieją na lepsze życie i wyjeżdżało albo z pełną sakiewką, bądź goryczą w ustach, szukając kolejnych szans w pobliskim Elblągu czy Toruniu, czy też  wracając do rodzinnego domu, gdzie chociaż ludzie byli „swoi”.



Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
bezchmurnie

Temperatura: 6°C Miasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1018 hPa
Wiatr: 15 km/h

Reklama
Reklama
Ostatnie komentarze
Reklama