piątek, 5 grudnia 2025 07:51
Reklama

Zemsta dorsza, czyli jak prawie zbankrutowałem w smażalni

Nie wiem, czy to kwestia klimatu, czy może jodu w powietrzu, ale nad polskim morzem ludzie tracą rozum. Ci sami, którzy w domu skrupulatnie porównują ceny jogurtów w czterech supermarketach i łowią promocje z aplikacji, nad morzem rzucają się na dorsza za równowartość nowego ekspresu do kawy. Z jakiegoś powodu urlop w Mielnie, Ustce czy Władysławowie działa na nas jak zaklęcie. Mamy wrażenie, że skoro morze szumi, to cena 180 zł za rybę jest całkowicie usprawiedliwiona. A jeżeli jeszcze kelner uśmiechnie się szeroko i poda frytki na talerzu w kształcie ryby – no to przecież jesteśmy na wakacjach, nie będziemy żałować!
  • Źródło: Art. sponsorowany
Zemsta dorsza, czyli jak prawie zbankrutowałem w smażalni

Dzień 1: Zderzenie z gastronomiczną rzeczywistością

Przyjechaliśmy nad morze pełni optymizmu. Plaża, słońce, parawan już ustawiony. Po trzech godzinach walki z wiatrem i sąsiadującym parawanistą (który ewidentnie uważał plażę za swoją działkę geodezyjną), poczuliśmy że ślinka cieknie.

„Słyszałem, że tu mają świetną smażalnię” – powiedziałem, nieświadomy tego, że wypowiadam właśnie ostatnie beztroskie słowa tego wyjazdu.

Weszliśmy do przybytku, który z zewnątrz wyglądał jak wszystko inne nad morzem: drewniany domek z kolorowymi zdjęciami jedzenia. W środku czekało na nas menu pełne marzeń i pułapek.

Filet z dorsza – 12 zł/100 g
Flądra – 10 zł/100 g
Frytki – 15 zł porcja
Surówka – 12 zł porcja

Proste, prawda? Otóż nie. To nie menu, to test matematyczny dla odważnych.

Waga pełna niespodzianek, czyli dorsz gigant z przymrużeniem oka

Zamówiłem dorsza. Kelner spytał, czy chcę większego czy mniejszego. Naiwnie odpowiedziałem: „średniego”.

Kilka minut później przyniósł talerz, na którym spoczywał... dorsz-tytan, który prawdopodobnie jeszcze rano przepływał przez cieśniny duńskie.

Gdy poprosiłem o rachunek, kelner uśmiechnął się szeroko i podał mi karteczkę, na której widniała liczba, której nie spodziewałem się zobaczyć w smażalni.

Dorsz (600 g) – 72 zł
Frytki – 15 zł
Surówka – 12 zł

Razem: 99 zł
Za jeden talerz.

Za dorsza, którego w hipermarkecie kupiłbym za 20 zł i sam usmażył w domu w maselku i ziołach.

Ale tu było morze. Tu był klimat. I tu byłem ja – lżejszy o 99 zł i bogatszy o cenną lekcję.

Psychologia wakacyjnego jedzenia, czyli jak dajemy się nabrać

Dlaczego w ogóle płacimy takie kwoty nad morzem? To proste – działają na nas emocje.

Po pierwsze: wakacje to czas rozpasania. Mówimy sobie: „Trudno, raz się żyje!”.
Po drugie: otoczenie uspokaja naszą czujność finansową. Na tle morza, kolorowych lodów i szumiących fal wszystko wydaje się mniej poważne.
Po trzecie: nie chcemy wyjść na skąpców przed rodziną lub znajomymi. Już widzę minę dziecka, któremu tłumaczysz: „Nie zjemy ryby, bo tata uważa, że 12 zł za 100 g to za dużo”.

No i wreszcie: nie czytamy drobnego druku. Zasada „cena za 100 gramów” to gastronomiczny klasyk. Zaskakuje turystów od lat, ale co sezon działa na nowo.

Dzień 2: Ośmiorniczki na patyku i inne cuda

Następnego dnia byłem już czujniejszy. Obiecałem sobie, że nie dam się drugi raz naciągnąć. Ale gastronomia nadmorska jest jak dobrze zorganizowana sekta – znajdzie na Ciebie sposób.

Spacerując deptakiem, zauważyłem budkę z hasłem: „Prawdziwe ośmiorniczki na patyku! Tylko 18 zł!”

Brzmiało intrygująco. Może coś egzotycznego, może nowa atrakcja?

Dostałem patyk, na którym znajdowały się… trzy mikroskopijne ośmiorniczki, wielkości paznokcia, utopione w tłuszczu i posypane przyprawą typu „sól z Morza Martwego plus papryka”.

18 zł za przekąskę, która nie wystarczyła nawet na wypełnienie połowy żołądka. Ale za to jak wyglądała na Instagramie! No i byłem bogatszy o kolejne doświadczenie.

Czy jest szansa na normalność?

Pytanie, które zadaje sobie co roku tysiące turystów: czy można dobrze i normalnie zjeść nad polskim morzem?

Odpowiedź brzmi: tak, ale trzeba się naszukać.

Są miejsca, które podają pyszną rybę w uczciwej cenie. Są knajpki z prawdziwymi frytkami z ziemniaków, a nie mrożonką z hurtowni. Są nawet lodziarnie, które nie próbują zrobić z gałki lodów towaru luksusowego.

Ale żeby do nich dotrzeć, trzeba porzucić deptak, ominąć budki z neonami i zaufać własnemu zdrowemu rozsądkowi (lub lokalnym mieszkańcom, którzy omijają smażalnie szerokim łukiem). Podczas wizyty w Sopocie koniecznie zajrzyj tutaj: https://www.slinkacieknie.pl/najlepsze-restauracje-sopot/

Podsumowanie: Morze pieniędzy (i dorszy)

Wyjeżdżając znad morza, miałem w portfelu mniej gotówki, ale za to więcej wspomnień i anegdot.

Czy było warto? Oczywiście. Przecież po to są wakacje – żeby potem opowiadać znajomym:

"A wiesz, dałem stówę za dorsza! Ale przynajmniej miałem do niego frytki w kształcie gwiazdek."

W końcu nie samą plażą człowiek żyje. Czasem żyje też historiami o rybie życia.


Podziel się
Oceń

Napisz komentarz

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu portalpomorza.pl z siedzibą w Tczewie jest administratorem twoich danych osobowych dla celów związanych z korzystaniem z serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania.

Komentarze

Reklama
Reklama
Reklama
zamglenia

Temperatura: 3°C Miasto: Gdańsk

Ciśnienie: 1015 hPa
Wiatr: 9 km/h

Reklama
Reklama
Ostatnie komentarze
Reklama