- Mam dość dużą rodzinę, wychowałam się w Starogardzie Gd. - pisze pani Kalina. - W domu zawsze było gwarno, miałam troje rodzeństwa i byłam najmłodszym dzieckiem moich rodziców. Z tego też powodu, część opieki nade mną przypadło w udziale moim starszym siostrom. Te raczej nie były zadowolone z tego faktu... – wyjaśnia nasza Czytelniczka.
Wieczne kłótnie i pretensje
Jak dowiadujemy się dalej, zwykłe, codzienne kłótnie i docinki ze strony rodzeństwa były na porządku dziennym. Dopóki jednak żyli rodzice naszej Czytelniczki, wszelkie waśnie i spory udawało się gasić jeszcze w zarodku.
- Dla sióstr nigdy nie byłam wystarczająco dobra, aby mnie zaakceptować i wspierać, miały do mnie żal, że rodzice poświęcali mi więcej czasu niż im, że miałam lepsze zabawki. To zgorzknienie rosło w nich wraz z wiekiem, o wszystko miały do mnie pretensje. O to, że byłam dobrą uczennicą, że miałam hobby, nawet o to, że miałam długie i lśniące włosy. Lata dzieciństwa i szkoły jednak szybko minęły. Poznałam chłopaka, po jakimś czasie oświadczył mi się. Pracował w Skarszewach, dlatego też tam postanowiliśmy zamieszkać po ślubie. To również było kolejnym powodem do jątrzącej się nienawiści pomiędzy siostrami a mną. Wyszłam za mąż jako pierwsza i choć cieszyłam się, że w końcu będę miała własny dom, wiedziałam też, że jednocześnie kontakt z moimi siostrami urwie się niemal całkowicie. Miałam rację... Widywałyśmy się tylko raz do roku, na wigilię Bożego Narodzenia. Ten jeden wieczór i tak wystarczał, byśmy pokłóciły się za cały rok – relacjonuje nasza Czytelniczka.
Impulsem była śmierć męża najstarszej z sióstr
Po śmierci rodziców pani Kaliny, siostry przestały się odwiedzać. Postanowiły, że wspólne święta raz na kilka lat w zupełności wystarczą. Pozostałe trzy kobiety powychodziły za mąż, założyły własne rodziny. Choć rodzinny dom w Starogardzie przypadł najstarszej z nich, nie zamierzała kontynuować rodzinnej tradycji wspólnego celebrowania Bożego Narodzenia. Aż do pewnego momentu...
- Kiedy nagle zmarł mąż mojej najstarszej siostry, została zupełnie sama. Antoni odszedł w wieku zaledwie 38 lat, dostał zawału i nie udało się go już uratować. Niestety nie mieli dzieci, siostra miała trudności z zajściem w ciążę. Duży dom, w którym się wychowywałyśmy zajmowała od tamtego czasu moja samotna siostra. Choć miałam do niej dużo żalu za te wszystkie lata, kiedy zamiast wsparciem była dla mnie wrogiem, było mi przykro, że jest tam sama – opisuje nasza Czytelniczka, pani Kalina.
Więcej przeczytacie w aktualnym wydaniu Gazety Kociewskiej.








Napisz komentarz
Komentarze