Po premierze spektaklu „Czarownice z Salem” w Teatrze Wybrzeże. Lawina
To, co na Dużej Scenie zobaczyliśmy - zachwyciło i poraziło, wzruszyło i potrząsnęło oraz utwierdziło w przekonaniu, że teatr żyje i spełnia odwieczną funkcję.
Postacie - wieloznaczne i wielowarstwowe
Rzecz była o podłości, chciwości, zakłamaniu, braku tolerancji, wykorzystywaniu ideologii do prywatnych celów i załatwianiu w jej w imię porachunków oraz interesów. Kto silniejszy i najbardziej bezwzględny - zwycięża, kto pozostaje przy swoim – ginie. Pytania o kondycję człowieka, zawiłości charakterów, postawiono tu mądrze i dosadnie. Stworzono teatr teatralny i magiczny, a forma artystyczna sięgnęła najwyższego lotu. Od momentu, gdy kurtyna poszła w górę, do zakończenia przedstawienia, przez prawie trzy godziny, widz z największą uwagą śledził bieg zdarzeń.
Adama Nalepę w Teatrze Wybrzeże poznaliśmy wcześniej jako twórcę spektakli – wydarzeń: „: „Blaszany bębenek”, „Kamień”, „Nie – boska komedia”. We wszystkich tych trzech przedstawieniach reżyser współdziałał z Jakubem Roszkowskim, dramaturgiem, stało się tak i tym razem. Tekst Artura Millera z lat 50. XX wieku tandem ten, sobie tylko znanymi sposobami, zaadaptował, zachowując język - alegoryczny, soczysty i nadał opisywanym zjawiskom znaczenia aktualne. Nalepa i Roszkowski, scenograf - Maciej Chojnacki, muzyk - Marcin Mirowski,
a wraz z nimi cały, znakomity, zespół aktorski, tworzą wspólne dzieło.
Unikając dosłowności, nie chcą jednoznaczności i pozwalają publiczności na swobodę wyboru interpretacji. Na scenie odsłonięte są zaplecze z maszynerią, przedstawienie powstaje na oczach widzów, aktorzy widoczni są nawet wtedy, gdy nie grają, śledzimy ruchy suflerki, pracownicy w uniformach przesuwają ruchomy podest. Nie możemy mieć więc żadnych wątpliwości, że to jest iluzja, a nie rzeczywistość.
Wirtuozowska kompozycja przedstawienia i konstrukcja scen współgra z muzyką Marcina Mirowskiego, wykonywaną przez niego samego, na żywo. Scenografia i kostiumy nie pozwalają umiejscawiać akcji w jakimkolwiek konkretnym czasie i przestrzeni.
Ale - najważniejsi są aktorzy, to oni tworzą postacie - wieloznaczne i wielowarstwowe, psychologicznie skomplikowane, ciekawe, często mroczne, ale do bólu prawdziwe.
Od winy się wykręcić i „wkopać” kogoś innego
W przedstawieniu Adama Nalepy czarownice nie są najważniejsze – niewinne i „grzeszne” – pląsają, jak upiorne nimfy, na ogół w tle, dramat zaś dotyczy przede wszystkim innych mieszkańców niewielkiego, bliżej nieokreślonego, miasteczka. Społeczność ta żyła spokojnie i zwyczajnie, dopóki dziewczęta nie poszły do lasu w nocy i nie zobaczył ich, tańczących nago, nie wiadomo co tam robiący, miejscowy pastor. Dziewczynki w lesie nie znalazły się z woli własnej, nakłoniła je do tego bogata, nieszczęśliwa i bezwzględna zarazem, żądna zemsty, pani Ann Putnam (gra ją Magdalena Boć), chcąca za wszelką cenę znaleźć winnego śmierci siedmiu swoich świeżo urodzonych córek, może poprzez wywołanie duchów uda się rozwiązać zagadkę. Fakt, iż ta kobieta z twarzą – maską uczciwej, kochającej i nieszczęśliwej matki, wywołuje skandal i pociąga za sobą – jak lawina – coraz większe, tragiczne w skutkach, konsekwencje. Magdalena Boć w swojej grze jest wyniosła, niemal posągowa, epatuje świat własnym nieszczęściem, pod płaszczykiem którego występuje brak zasad i rządza dominacji. To kolejna wyrazista, do głębi przemyślana i dopracowana, rola tej zdolnej, młodej, wybitnej, inteligentnej, aktorki.
Dziewczęta, posądzone o konszachty z siłami nieczystymi, ogarnia strach przed karą, każda szuka innego sposobu, by się od wmawianej „winy” wykręcić i „wkopać” kogoś innego, a przy okazji może i coś „ugrać”. Winny nie może być świętobliwy pastor, który zaczyna oczerniać innych. Pojawia się pastor numer dwa (i, który chce być sprawiedliwy. Ann Putnam, wraz ze swym mężem, Thomasem Putnam (Krzysztof Matuszewski), są pozornie bez skazy.
Kto wątpi w oskarżenia o czary i nie chce przeciwstawić się pastorowi, jako pierwszy – „w imię prawa” - trafia na czarną listę, za nim pójdą inni. Tak dzieje się z doświadczaną matką wielu dzieci - Rebecą Nurse (Monika Chomicka-Szymaniak), która macha ręką na czary i beztrosko rozwiewa bezsensowne podejrzenia. Gra aktorki jest przekonywująca, jej życiowa mądrość i prostota – ujmuje i budzi sympatię widza.
Najważniejszymi postaciami dramatu są jednak Elizabeth Proctor (Małgorzata Brajner) i John Proctor (Mirosław Baka), oni także nie mogą wyjść ze zdziwienia, że miasteczko ulega zbiorowej, szalonej histerii i z tego też powodu małżonkowie stają się jednymi z głównych ofiar procederu. Ona – świetnie zagrana przez Małgorzatę Brajner, postać jednoznaczna, wręcz krystaliczna, kochająca, wierna żona, matka chłopców, niezłomnie tkwiąca w swoich uczciwych, ludzkich zasadach, instytucję małżeńską traktuje jak świętość i swoją kobiecą godność stawia wyżej, niż własne życie.
Rzeź lalek z użyciem nożyczek
Każdy ruch, spojrzenie, najmniejszy gest, słowo, chwila ciszy Małgorzaty Brajner, ma głębokie znaczenie, stworzyła niezwykle autentyczną, piękną, dobrą, wzbudzającą współczucie i zrozumienie, postać kobiecą.
On, zagrał rolę mistrzowsko Mirosław Baka, mężczyzna z krwi i kości, pracujący rzetelnie i uczciwie, widzący przejawy nieuczciwości obok siebie i mówiący o tym głośno, zarabiający godziwie na utrzymanie, mąż, który rzetelnie wypełnia swoją rolę, ale zbacza w życiu, zdradzając Elizabeth z młodą dziewczyną, Abigail Williams (Katarzyna Dałek), która oczywiście również tańczyła w lesie. John, przerażony incydentem, zdaje sobie sprawę z konsekwencji i chce ratować żonę oraz siebie. Ostatecznie jednak – wystawiony przez zimnych i bezwzględnych współmieszkańców na próbę - zachowuje ludzkie zasady i instynkty wiedząc, że będzie to równoznaczne z wyrokiem śmierci. Ta rola zapisze się w biografii Mirosława Baki jako kolejna, wielka, dramatyczna, kreacja.
Spośród dziewcząt postacią najbardziej wyrazistą jest - wykreowana przez Katarzyna Dałek - Abigaile. Aktorka dała popis gry, stworzyła istotę wieloznaczną, piękną i okrutną, bezwzględną, zmysłową i głupią zarazem, samiczkę.
Postać wyjątkową - niemą – reżyser powierzył jej jedynie partie czytane ze scenopisu - stworzyła Krystyna Łubieńska, obsadzona w roli Ruth, jedynej żyjącej, niepełnosprawnej, czternastoletniej córki Putnamów. Ruth, choć też była w lesie, jest inna, niż pozostałe dziewczęta, stoi z boku, ale to ona dokonuje symbolicznej rzezi lalek, z użyciem nożyczek, na tę chwilę wyjmując z buzi lizaka i w jego miejsce wkładając, „jak stara”, papierosa. Za tę maleńką rolę Krystynie Łubieńskiej (w piątek w Nadbałtyckim Centrum Kultury aktorka urządza swój benefis) i reżyserowi należą się oddzielne gratulacje!
Nie chcąc więcej opowiadać o treści sztuki, trzeba koniecznie wyróżnić, po raz drugi, Sylwię Górę-Weber, która wcieliła się również w niepełnosprawną, przesłuchiwana ofiarę - Titubę Hoynami-Nalerros. To aktorka o niepowtarzalnym obliczu świetnie sprawdzająca się w rolach charakterystycznych, bardzo muzykalna, obdarzona talentem wokalnym, która w tworzeniu tego przedstawienia wystąpiła także jako asystent reżysera. Gratulujemy!
I jeszcze na uwagę zasługuje rola, może nieduża, ale ważna, którą gra Maciej Szemiel. Aktor, wcielający się w żandarma, stworzył postać wiernopoddańczą, pracownika – oprawcę, wykonującego na zimno, dla pieniędzy, najokrutniejsze, zlecenia.
Były światła stroboskopowe, ogień, woda i błoto, był prawie striptiz showmenki, która okazuje się…wszystkie środki – uzasadnione.
Przedstawienie doskonałe i ważne. Gorąco „Czarownice z Salem” w reżyserii Adama Nalepy polecam!
Zobacz: Obsada
Zdjęcia: Dominik Werner. Materiały Teatru Wybrzeże







Napisz komentarz
Komentarze