Oktawia jest pierwszym dzieckiem Brygidy i Mirosława Nowackich. Jak wspomina dziś jej mama, urodziła ją bardzo wcześnie, bo w wieku 20 lat. Nie było łatwo, dziewczynka miała z krótszą nóżkę.
- Gdy urodziłam Oktawię musiałam przerwać na rok szkołę. Później wróciłam do Medyka i zrobiłam dyplom. Nie da się ukryć, że na początku szło nam jak po grudzie. Oktawia miała dysplazję, jedną nóżkę krótszą o 1,5 centymetra. Ja jednak zawsze mówiłam, że z tym dzieckiem wiążę największe nadzieje, że ona mi to odpłaci – wspomina mama medalistki.
Rzeczywiście, mała Oktawia była dzieckiem na medal już od pierwszych dni życia.
- Oktawia zawsze była bardzo grzeczna i ułożona. Nigdy nie musieliśmy jej strofować, zawsze dobrze się uczyła, studia ukończyła z wyróżnieniem. Nie musieliśmy nawet jeździć na wywiadówki, wszystkie lata szkolne kończyła świadectwami z czerwonym paskiem. Od początku była również bardzo samodzielna, mając 14 lat jeździła sama z Warszawy do domu.
Oktawia sport ma w genach
Zamiłowanie do sportu Oktawia wyssała wraz z przysłowiowym mlekiem matki.
- Mój teść był trenerem lekkoatletyki, mąż jest trenerem lekkoatletyki, ja też trochę trenowałam. Gdy urodziła się córka, mąż jeszcze startował, trenował Triatlon. Później pracował w Agro Kociewie i dzieciaki zabierał ze sobą na treningi. Można powiedzieć, że nasze dzieci się z tym urodziły, z zawodami również oswajały się od początku, bo jeździliśmy całą rodziną na zawody, w których startował mąż. Oktawia od początku była bardzo dobrą biegaczką. Mając 13 czy 14 lat zajęła 4. miejsce na 1000 m na Mistrzostwach Polski. W tym samym czasie dostała się do finału również w zawodach pływackich. Wówczas wypatrzył ją trener w Gdyni na zawodach. Zaproponował jej udział w zawodach w dwuboju, pod szyldem Gdyni. Zgodziliśmy się i pojechała. Podczas pierwszego startu zdobyła, zdaje się 4. miejsce, rok później była już 1. Potem wypatrzył ją pan Pytel, dostaliśmy propozycję, by oddać ją do Warszawy... – wyjaśnia Brygida Nowacka.
To była też jedna z trudniejszych decyzji w życiu. Oddać 14 - letnie dziecko do oddalonego o kilkaset kilometrów miasta, w obce środowisko, samą. Jak się jednak okazało, była to słuszna decyzja. Jak tłumaczy pani Brygida, w karierze sportowca nadchodzi taki moment, kiedy dziecko trzeba przekazać gdzieś dalej, gdy w miejscu zamieszkania kończą się możliwości jego rozwoju.
- Oddaliśmy ją z ciężkim sercem, mieliśmy wówczas czwórkę dzieci, w tym dwoje małych. Dużo nas to kosztowało, tym bardziej, że wiązało się to również z kosztami finansowymi. Zdecydowaliśmy się jednak zaryzykować. Gdy zbliżał się czas wyjazdu, sama Oktawia zaczęła się wahać. Wciąż była przecież dzieckiem, przez jej głowę przewijały się różne myśli. Mówiliśmy wówczas, że nie ma się martwić, że jeżeli będzie źle, to nawet w nocy po nią przyjedziemy. Ostatniego dnia sierpnia pojechaliśmy z całym dobytkiem, nawet królikiem Oktawii do wspomnianego ośrodka w Łomiankach. W tym pokoju, który jej przydzielono, została do dziś. Gdybyśmy jej tam nie puścili, na pewno nie miałaby tej szansy rozwoju – dodaje mama pięcioboistki.
Dzień w ośrodku na warszawskich Łomiankach zaczynał się codziennie o 6. rano treningiem pływackim. Po treningu szkoła, potem trening biegowy i szermierka. Dwa razy w tygodniu była też jazda konna.
„Im ciężej przychodzi, tym lepiej smakuje”
Nie dało się jednak uniknąć wzlotów i upadków. Po krótkim pobycie w Warszawie wyszło na jaw, że Oktawia ma wadę kręgosłupa, lekarze nie chcieli podpisać zgody na jej treningi.
- Oktawia zadzwoniła wtedy, że niech się dzieje co chce, że ona może skończyć na wózku, ale ona chce trenować. Znaleźliśmy wtedy profesora w Warszawie, który podjął się leczenia kręgosłupa córki i podpisał zgodę na treningi. Po półrocznej rehabilitacji dostała zgodę na trenowanie całego pięcioboju – tłumaczy pani Brygida.
Oktawia miała też wiele kontuzji. Jak mówi jej mama, nigdy nie można się jednak poddawać.
- Faktycznie, od samego początku szło jej trochę pod górę. Po tym kręgosłupie miała też jedną operację kolana, drugą operację kolana, przed samymi igrzyskami stopa... Jest takim trochę pechowym zawodnikiem, ale zawsze jej mówiliśmy, że im ciężej przychodzi, tym lepiej smakuje. Teraz miała okazję posmakować tego wypracowanego ciężko sukcesu – zaznacza Brygida Nowacka.
Łatwo nie było również pod względem widywania się rodziców z małą Oktawią.
- Na początku, jak trafiła do ośrodka jako mała dziewczynka, zapewniali, że raz w miesiącu będzie przyjeżdżać do domu. Teraz tych przyjazdów jest zdecydowanie mniej, w ubiegłym roku była w Starogardzie trzy albo cztery razy. Jak już bardzo tęsknimy, to jedziemy do niej – zauważa matka.
Tak też było w przypadku wyjazdu na Igrzyska do Rio. Rodzice pojechali pożegnać córkę do ośrodka w Drzonkowie.
- Myśleliśmy najpierw, że pojedziemy do Rio, ale ta inwestycja trochę nas przerosła. Z drugiej strony to dobrze, bo ona by się tam o nas martwiła. Europa to coś innego. Nigdy nie byliśmy w Brazylii. Wielkie lotniska, cały czas zastanawiałaby się pewnie czy się nie zgubimy, czy dojedziemy. A tak była skupiona na sobie i myślę, że to wyszło wszystkim nam na dobre... – dodaje z uśmiechem pani Brygida.
Dalszą część wywiadu z Brygidy Nowacką znajdziecie w aktualnym wydaniu Gazety Kociewskiej!








Napisz komentarz
Komentarze