Niemiecki plan ataku na Tczew zakładał opanowanie nieuszkodzonych mostów przez Wisłę, co miało zapewnić możliwość szybkiego przerzucenia sił do Prus Wschodnich. Niemcy wiedzieli o ich zaminowaniu, wyznaczyli więc pilotom bombowców nurkujących zadanie zniszczenia stacji odpalania ładunków wybuchowych i kabli prowadzących do komór minerskich na filarach. Same obiekty miały zostać zajęte z zaskoczenia poprzez niespodziewany atak żołnierzy ukrytych w przejętym polskim pociągu towarowym. W nocy z 31 sierpnia na 1 września planowany był pociąg tranzytowy nr 963, który według obowiązującego prawa międzynarodowego miał być prowadzony przez polską załogę. Po przybyciu do Malborka została ona aresztowana, a parowóz obsadzony niemieckimi kolejarzami w polskich mundurach. Podczepiono do składu wagony towarowe, w których ukryli się saperzy. O 4 rano wyruszył on w drogę, realizując plan „Dirschau".
Czy Polacy wysadzili swoich żołnierzy?
O godz. 4:26 przeznaczone do precyzyjnego bombardowania bombowce nurkujące Junkers 87B-1 "Stuka" wystartowały z lotniska w Elblągu. Doleciały nad Tczew o 4:34 (lub 4:37 według innych źródeł) i rozpoczęły nalot okolic dworca. Nieco później zbombardowano również koszary. Już w trakcie nalotu, o godz. 4:42, do mostu podjechał pociąg nr 963. Niemcy, nie mogąc wjechać na most, wybiegli z wagonów i rozpoczęli atak. Polska obrona dowodzona przez ppor. Walentego Faterkowskiego otworzyła ogień, skutecznie powstrzymując napastników. W tym czasie polscy saperzy na drugim brzegu Wisły naprawiali zerwane kable prowadzące do komór minerskich. O godz. 5:18 w okolice mostu podjechał niemiecki pociąg pancerny, który został znacznie opóźniony poprzez wcześniejszy wjazd na ślepy tor za sprawą kolejarzy z Szymankowa. Otworzył ogień ze swoich dział i karabinów, niszcząc jeden z polskich cekaemów. Do kolejnego ataku poderwała się niemiecka piechota, jednak i ona załamała się w celnym ogniu polskich żołnierzy. Wydano rozkaz odwrotu ze wschodniego przyczółku. Ostatni żołnierze, wycofując się pod osłoną gęstej kratownicy, dotarli na zachodni kraniec mostu przed godziną 6 rano.
Około 6.10 por. Norbert Juchtman wykonał rozkaz i wysadził wschodni przyczółek mostu wraz ze starą bramą wjazdową, a pół godziny później wysadzono filar nurtowy i zachodni przyczółek. Po zakończeniu walk niemiecki oficer walczący na wschodnim brzegu Wisły miał rzekomo widzieć wysadzenie przyczółku wraz z żołnierzami w środku. Rewelacje te po wojnie rozwiewał dowódca polski ppłk. Janik: "Fakt, że na przyczółku wschodnim pozostawili wycofujący się obrońcy kilku zabitych, rower i motocykl, Niemcy wykorzystali w swojej propagandzie, twierdząc, że Polacy wysadzili most razem z jego załogą - co oczywiście było absolutnym kłamstwem". Najprawdopodobniej to właśnie wysadzenie przyczółku wraz z ciałami martwych żołnierzy niemiecki oficer wziął za wysadzenie żywych obrońców mostu.
Dlaczego artyleria nie strzela?
Wsparcie natarcia wojsk niemieckich zapewniała artyleria zgromadzona na wschodnim brzegu Wisły (4 działa piechoty 75 mm) oraz kilka baterii dział 75 mm i 105 mm w okolicach Miłobądza. Polacy mogli im przeciwstawić jedynie pluton artylerii uzbrojony w 2 armaty wz. 1902 kalibru 76,2 mm. Działa tego typu znalazły się na uzbrojeniu Wojska Polskiego w spadku po armii carskiej i jako zdobycz na bolszewikach w latach 20 tych. Z racji nietypowego kalibru postanowiono je przekalibrować do standardowego wymiaru 75 mm. Do wybuchu wojny na stanie polskiej armii pozostało jedynie 89 dział do przerobienia. Niestety dwa z nich były na wyposażeniu tczewskiego batalionu. W trakcie bitwy okazało się, że brakuje do nich amunicji. Prawdopodobnie nasi artylerzyści oddali próbne strzały, ale prowadzenie ognia nieodpowiednią amunicją było bardzo niebezpiecznie i mogło doprowadzić do eksplozji działa. Jak mogło dojść do takiego zaniedbania nie sposób dziś ustalić, ale brak odpowiedniej amunicji wyłączył nasze działa z walki.
Zaginiony oddział
Sporadycznie wspomina się wkład w obronę Tczewa, który wniosła 2 Kompania Obrony Narodowej w ogromnej większości złożona z mieszkańców Tczewa. Zebrania dotychczasowej wiedzy na jej temat podjął się dr Michał Kargul. W artykule opublikowanym w 6 numerze „Tek Kociewskich” przedstawił swoje ustalenia. Obrona Narodowa powstała jako uzupełnienie wojska regularnego. Składała się z lokalnych szeregowych, którzy z różnych względów nie podlegali mobilizacji, a dzięki znajomości terenu mieli za zadanie na wypadek wojny ochronę ważnych celów strategicznych przed dywersją i osłonę mobilizacji. Uzbrojenie, słabsze od jednostek liniowych, było adekwatne do realizacji tego zadania. Tczewska kompania podlegała pod batalion ON w Starogardzie Gdańskim, jej dowódcą był kpt. Juliusz Tarnawski. Została ona zmobilizowana 24 sierpnia i skoszarowana w budynku dzisiejszego I LO. Jej stan osobowy stanowiło ponad 200 żołnierzy. Według pierwotnych planów miała dozorować brzeg Wisły, ale 1 września została wysłana do innych zadań.
Jak wspominał żołnierz 2 kompani ON Jan Mrozek, po bombardowaniu żołnierze kompani wymaszerowali w okolice Rokitek. Ze swego stanowiska obserwacyjnego zauważył kolumnę samochodów nadjeżdżającą od wsi Dąbrówka. Zostały one ostrzelane przez pluton 2 Batalionu Strzelców broniący pozycji na skraju dworca kolejowego we wsi Suchostrzygi. Kolumna niemiecka była powstrzymana do godz. 10. Potem hitlerowcy wzmocnili atak. „(...) Około godziny 11-tej w nasze pozycje zaczęła się wstrzeliwać zza Wisły ciężka artyleria niemiecka. W kompanii padali pierwsi ranni - strzelcy Przybył i Zander. Ten ostatni otrzymał całą serię z broni maszynowej. Ranny został także ppor. Jan Cybula. Po chwili na polu został trafiony w nogę dowódca 2 plutonu.(...)".
Nie zdały egzaminu służby sanitarne. Dwaj sanitariusze, którzy odprowadzili rannego żołnierza do szpitala, już nie wrócili i pozostałych rannych uratował cywil, dr Cymbrowski, który pomimo ostrzału umieścił ich na swoim powozie i zawiózł do szpitala. Walka ulegała natężeniu. „(...) Po południu nadleciało kilka sztukasów, które zaatakowały z powietrza nasze pozycje. Zaczęło się piekło, bo znaleźliśmy się w potrójnym ogniu. Z przodu nękała nas kolumna nacierających Niemców, z tyłu zza Wisły waliła artyleria i z góry te sztukasy. Posiłki nie nadciągały, a nasza artyleria milczała - zrozumieliśmy, że jej po prostu nie ma. Około godz. 15 ppor. Ostrowski zameldował dowództwu, że trudno mu utrzymać pozycję. W odpowiedzi otrzymał wyraźny rozkaz do wycofania się. Pozycję utrzymaliśmy aż do wieczora (...)". Po zapadnięciu ciemności 2 Kompania Obrony Narodowej wycofała się przez Gniszewo i Waćmierek do Swarożyna.







Napisz komentarz
Komentarze