Rozmowa z Emilią Maćkowiak, prezesem Gdańskiej Rodziny Katyńskiej
- 13 kwietnia 2011 roku obchodzić będziemy Dzień Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej.
- Warto przypomnieć, że 3 kwietnia 2011 roku, była rocznica pierwszej wywózki Polaków na rozstrzelanie – to był początek Zbrodni Katyńskiej. Natomiast 13 kwietnia 1940 roku sowieci rozstrzelali najwięcej Polaków w trzech obozach – Katyniu, Miednoje i Charkowie. Po raz czwarty rocznicę zbrodni obchodzimy oficjalnie od ustalenia Uchwałą Sejmu w 2007 roku Dnia Pamięci Ofiar Zbrodni Katyńskiej. Wcześniej też obchodziliśmy - ale z własnej inicjatywy. W różnej formie, przede wszystkim mszą świętą, modlimy się za ofiary. Obchody mają oprawę wojskową, organizujemy apel poległych, ponieważ to byli wojskowi. Włączamy do uroczystości młodzież. Przez cały rok, zwłaszcza w kwietniu, jako członkowie Gdańskiej Rodziny Katyńskiej, zapraszani jesteśmy do szkół. Opowiadamy o losach naszych rodzin, uczniowie biorą udział w konkursach historycznych. Staramy się, jak możemy, przybliżyć katyńską tragedię.
- Poświęca pani wiele energii na pracę w Gdańskiej Rodzinie Katyńskiej.
- Od dwudziestu dwóch lat cały swój czas poświęcam na działalność, przede wszystkim – na dochodzenie do prawdy. Moje pokolenie i ci, co ze mną działali, doprowadziło do tego, że powstały trzy cmentarze – w Katyniu, Miednoje i Charkowie. Z tego jesteśmy bardzo zadowoleni, ofiary, naszych bliskich, godnie pochowano. Na ich groby ludzie jeżdżą, nie tylko rodziny poległych, organizowane są rajdy na motocyklach do Katynia itp. Ile trzeba było zmagań, żeby dojść i do osób i urzędów i wojska i policji, nawiązać z nimi kontakt, żeby przekonać o tym nawet, że to była zbrodnia popełniona przez Związek Radziecki, przez NKWD. Do tej pory jeszcze się zdarza spotkać Polaków, którzy nie bardzo wiedzą, czy to był to mord popełniony przez Niemców, czy przez Sowietów. Naszą intencją jest dojście z wiedzą o tym, co się wtedy wydarzyło, do wszystkich! Żeby – kiedy nas nie będzie – trwała pamięć.
- Z jakiego obszaru pochodzą członkowie Gdańskiej Rodzinie Katyńskiej?
- Są to osoby nie tylko z Gdańska, Gdyni i Sopotu, z całego województwa pomorskiego, z różnych krańców Polski, byli nawet członkowie z Anglii, z Niemiec.
- Do niedawna siedzibę mieliście państwo w budynku dawnych koszar przy ul. Słowackiego we Wrzeszczu, gdzie działa już deweloper.
- Spotykamy się teraz w pomieszczeniach w budynku przy ul. Do Studzienki 43 we Wrzeszczu, które przydzielił nam wojewódzki Sztab Wojskowy.
- Pojawiają się w państwa stowarzyszeniu ludzie młodzi?
- Jest nam, co oczywiste, coraz trudniej. Wielu choruje, odchodzi. Wstępują do nas nie tylko dzieci, ale i wnuczęta pomordowanych. Ale nie powiedziałabym, że znacznie najmłodsi nas wspierają. Chcielibyśmy przekazać pałeczkę, to skomplikowane, młodzi się uczą, pracują, a wiadomo, pracy w Gdańskiej Rodzinie Katyńskiej wiele. Nie obawiamy się już jednak, jak było jeszcze niedawno, że katyńskie mogiły będą niszczone, dewastowane, że nie będzie komu w przyszłości się nimi opiekować. Szczególnie po tragicznym wypadku samolotu rządowego 10 kwietnia 2010 roku w Smoleńsku zbrodnia katyńska utrwali się chyba w pamięci świata na zawsze.
- Nie wszystko w sprawie zbrodni katyńskiej wyjaśniono.
- Niepokojące jest, że nie możemy dowiedzieć się niczego o tych siedmiu tysiącach zamordowanych, nie wiemy, gdzie są pochowani. Istnieją przesłanki, że leżą w Bykowni, w Kuropatach pod Mińskiem. W Bykowni jest potwierdzone, że są groby, ale wciąż nie możemy doprowadzić do zorganizowania uroczystości. Żal mi bardzo rodzin i współczuję, bo wielu już odeszło, nie dowiedziawszy się prawdy. Nie zdążyli położyć kwiatów, zapalić zniczy na grobie męża, ojca. Niedawno zadzwonił do mnie z Niemiec Polak, którego babcia umierając zobowiązując, żeby, gdy się dowie, gdzie leży jego dziadek, pojechał i oddał mu hołd. On ciągle szuka.
- Proszę opowiedzieć swoje wojenne losy.
- Mieszkaliśmy – rodzice, brat i ja - w Brześciu nad Bugiem, przy twierdzy. Tata, z zawodu policjant, w pierwszych dniach wojny został zmobilizowany, pojechał do Pińska, myśmy zostali. Z tatą nie żegnaliśmy się w poczuciu, że rozstajemy się na dłużej. Ale ja, zakochana w tatusiu, może coś przeczuwałam, rozpaczałam. Płakałam, prosiłam mamę, żebyśmy się udali do Pińska, by się z nim zobaczyć. W międzyczasie sowieci napadli na Polskę. I myśmy do Pińska się udali. Miałam pięć lat. Widziałam, jak z pociągu, którym jechaliśmy, Sowieci wyciągają polskich oficerów, którzy – zgodnie z rozkazem, jechali w kierunku Rumunii, żeby walczyć dalej – i tych oficerów rozstrzeliwują. Do Pińska nie dojechaliśmy. Z tatą się już nigdy nie spotkaliśmy. Wróciliśmy do Brześcia. Nasz dom stał tak, że widać go było z mostu od strony dworca. Gdy po wyjściu z pociągu stanęliśmy na moście – zamiast domu zobaczyliśmy ruiny! Mama zemdlała, ktoś się od razu nami zainteresował, sąsiedzi przygarnęli nas do siebie. Zaczęły się wywózki na Sybir. Byliśmy na liście. Mama jako dziecko przeżyła rewolucję, wywiezieni zostali na Syberię dziadkowie, wiec dobrze wiedziała, co to znaczy. Zabrała nas na wieś na Polesie. Co dwa – trzy dni zmienialiśmy lokum. Ludzie, ryzykując życiem, przyjmowali nas do siebie. Mieszkaliśmy u Polaków, raz u prawosławnych, Poleszuków i tak żeśmy się uratowali przed wywózką. Mama u tych ludzi pracowała – w gospodarstwie, szyła kożuchy, wyszywała, robiła na drutach, myśmy też pomagali. W 1941 roku w czasie ostatniej wywózki byliśmy naszykowani na pewny wyjazd na Sybir. Ale - ponieważ znajdowaliśmy się w Brześciu na granicy i Niemcy właśnie uderzyli na Sowietów, szczęśliwie do tego nie doszło. Mieszkaliśmy blisko Bugu. Byłam trochę już większą dziewczynką, obserwowałam z innymi dziećmi, jak wojsko niemieckie gromadzi się po drugiej stronie Bugu. Sowieci się ataku nie spodziewali. I tak nie uniknęliśmy wywiezienia na Sybir.
- Mieliście kontakt z tatą?
- Wiedzieliśmy, że dojechał do Pińska, co dalej się z nim działo, nie wiedzieliśmy. Dopiero w 1940 roku przychodzić zaczęły listy od tatusia. Z Kozielska, następnie z Ostaszkowa. Przychodziły na adres sąsiada, profesora gimnazjum, prawosławnego, który nam te listy przekazywał. Tata pisał, że jest zdrów, wszystko będzie dobrze, tylko żeby mama sobie jakoś radziła, o nas dbała. Oni do końca nie wiedzieli, nie przewidywali, co się stanie. Ostatnie listy miały datę: marzec, kwiecień 1940 roku. W punkcie kontaktowym akowskiej partyzantki dowiedzieliśmy się, że w okolicach Kozielska i Smoleńska Sowieci rozstrzeliwali polskich oficerów i pochowali ich w masowych grobach. Na okupowanej przez Niemców Rosji w taborze na kolei pracowali pod okiem Niemców przywiezieni z robót na terenie Rzeszy Polacy. Doniosła im miejscowa ludność, że sowieci urządzali w tym miejscu masowe egzekucje. W trakcie robót groby odkopano. Niemcy się sprawą zainteresowali i zaczęła się już wtedy historia ujawniać. Przez wiele lat przypuszczaliśmy, że tata tam zginął. Korespondencję od taty mama po wojnie zniszczyła, trzeba się było wyzbyć wszystkiego, co ze zbrodnią katyńska związane.
- Kiedy dowiedziała się pani o miejscu zamordowania i pochówku taty?
- Wszystko wyszło na jaw dopiero w latach 90. Dostaliśmy z Rady Ochrony Pamięci tzw. listy śmierci przekazane przez prezydenta Gorbaczowa. Zaczęłam przeglądać te 14, 5 tysiąca nazwisk. I trafiłam na imię i nazwisko taty – Wojciech Malinowski! Dowiedziałam się, że został rozstrzelany i leży w Miednoje. Nic nie znaleziono, żadnych jego rzeczy osobistych, które by świadczyły, gdzie konkretnie spoczywają jego zwłoki. Ale pół wieku prawie po jego śmierci wiedziałam – na pewno zginął w Miednoje.
- Co czuła pani odnajdując na liście imię i nazwisko taty?
- To było straszne przeżycie. Pojechałam wkrótce potem w Miednoje i zobaczyłam miejsce, gdzie tatuś został rozstrzelany. Mama tego nie doczekała. Traumatyczne przeżycia krążą mi po głowie w dzień i w nocy.
Emilia Maćkowiak, prezes Gdańskiej Rodziny Katyńskiej, uhonorowana 4 kwietnia 2011 roku w Belwederze przez prezydenta RP Bronisława Komorowskiego za działalność na rzecz sprawy katyńskiej
Reklama
Tata pisał z Kozielska, że jest zdrów i żeby mama o nas dbała
Z tatą nie żegnaliśmy się w poczuciu, że rozstajemy się na dłużej. Ale ja, zakochana w tatusiu, może coś przeczuwałam, rozpaczałam. Korespondencję od taty mama po wojnie zniszczyła, trzeba się było wyzbyć wszystkiego, co ze zbrodnią katyńska związane.
- 15.04.2011 02:35 (aktualizacja 01.04.2023 12:39)

Reklama








Napisz komentarz
Komentarze