Drżała o niego, tak czujna, jakby był nie z ciała, ale z bardzo cienkiej porcelany. Bo chorował, bo miał pisarskie przypływy i odpływy, humory, niespełnione marzenia. Bo znała go na wylot, a pozostawał dla niej ciągle zagadką, problemem. Bo miała z nim interesujące i prawdziwe życie.
W ostatnią niedzielę byłam u Skutników na obiedzie. Opalałyśmy się z Grażyną na hamaku w ogródku, a w kuchni Tadeusz kroił warzywa na surówkę, według jej instrukcji. W czwartek wieczorem byliśmy razem na koncercie ku czci Miłosza w św. Janie. Siedzieliśmy w czternastym rzędzie. Tadeusz ożywiał się, kiedy wiersze czytała Anna Seniuk, poza tym jakby się wyłączał. Grażyna obserwowała go zaniepokojona.
Często w ostatnim czasie wydawał się być nieobecny duchem. Martwiła się: ciekawe o czym on myśli, jak tak milczy?
Odpowiedziałam na to pół żartem, pół serio, że o życiu i śmierci, jak każdy myśliciel, ale nie doceniła żartu, bo dodała szybko: w gruncie rzeczy on zawsze był milkliwy, jak jego ojciec, Mateusz też taki jest.
Syn Mateusz i córka Dominika - ich dzieci, oboje utalentowani gdańscy artyści. Kibicował im powściągliwie: jeśli są zdolni, sami do czegoś dojdą. I doszli.
Nie korzystał ze swojej popularności. On by sobie albo dzieciom coś załatwił? - mówiła Grażyna trochę z pretensją, ale raczej z dumą. - W życiu!
Wstydziłby się czegoś takiego jak protekcje, koneksje, reklama czy autoreklama. Był niedzisiejszy, pryncypialny i honorowy, w najlepszym tych słów znaczeniu. Wierny w przyjaźni. I całkowicie bezinteresowny.
Ojciec Tadeusza był murarzem. On także w stanie wojennym, gdy go wyrzucono z wydawnictwa, między innymi dziwnymi zajęciami imał się murarki. Imponowało nam to. Że jest nie do zdarcia.
W piątek o szóstej rano zbudził mnie jej telefon. Głos Grażyny bardzo cichy: Tadeusz nie żyje.
Jeszcze miałam go w oczach z wczoraj: w jasnym letnim garniturze, chodzi sobie w przerwie koncertu po kościele i wita się z kolejnymi znajomymi. Grażyna skomentowała: chce, żeby go wszyscy lubili, dlatego chodzi i się wita.
Tę niewidzialną linię, która oddzieliła powitanie od pożegnania przekroczył nad ranem w sposób najbardziej dyskretny, jaki sobie można wyobrazić - prawdopodobnie w czasie snu. Obrał jabłko, zrobił sobie herbatę, usiadł w fotelu. Nawet nie obudził żony.
Chciałoby się powiedzieć słowami wiersza - "innego końca świata nie będzie".
Sądzę jednak, że był przygotowany. Robił przymiarki. Dlaczego tak myślę? Bo głęboko poruszały go odejścia jego zmarłych przyjaciół, pisarzy, dziennikarzy, artystów. I pięknie o nich pisał. W krótkich esejach, często bardzo poruszających. Pięknie i czule, co odsłaniało nieoczekiwaną podszewkę jego mrukliwej szorstkości.
Będzie go nam bardzo brakowało.
Reklama
CZUŁOŚĆ. Grażynie Skutnikowej w dniu pogrzebu Tadeusza
GDAŃSK. We wtorek odprawiono mszę żałobną w kościele św. Jana w Gdańsku. Urna z prochami ś.p. Tadeusza Skutnika została złożona na cmentarzu Srebrzysko (w grobowcu rodzinnym) w Gdańsku-Wrzeszczu. Zmarł nagle, siedząc w swoim domowym fotelu. Wybitny dziennikarz, publicysta - osobowość środowisk twórczych Wybrzeża. Przeżył 64 lata. - Jeszcze miałam go w oczach z wczoraj: w jasnym letnim garniturze, chodzi sobie w przerwie koncertu po kościele i wita się z kolejnymi znajomymi - wspomina Henryka Dobosz-Kinaszewska.
- 06.07.2011 00:00 (aktualizacja 01.04.2023 12:40)
Reklama






Napisz komentarz
Komentarze