Informację o zgonie ppor. Jana Leleja przekazał mediom Maria Gałus, dyrektor olsztyńskiego Domu Pomocy Społecznej "Kombatant".
Jan Lelej był jednym z dwóch ostatnich żyjących Westerplatczyków. Z ponad 200-osobowej załogi Westerplatte pozostał jedynie 96-letni Ignacy Skowron z Kielc.
Mieszkający po wojnie w Ostródzie (woj. warmińsko-mazurskie) Jan Lelej od kilku lat obłożnie chorował, nie wstawał z łóżka. Ostatnie tygodnie życia spędził w ciężkim stanie zdrowia pod opieką pielęgniarek z DPS "Kombatant" w Olsztynie.
Jan Lelej urodził się 10 maja 1917 r. w Ugłach koło Wołożyna (obecna Białoruś), w rodzinie rolniczej. W 1938 r. dostał powołanie do odbycia zasadniczej służby wojskowej w 86 Pułku Piechoty w Mołodecznie. Rok później zgłosił się do szkoły podoficerskiej.
Jako elew kompanii szkolnej trafił do II baonu Strzelców Morskich w Gdyni, skąd 13 sierpnia 1939 r. oddelegowano go do służby w Wojskowej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte. Z 31 sierpnia na 1 września pełnił wartę nocną. Podczas obrony walczył w wartowni nr 5, a po jej zbombardowaniu w składzie placówki "Tor kolejowy". Odniósł niegroźne rany od wybuchu pocisku artyleryjskiego.
Po kapitulacji trafił do stalagu w Prusach Wschodnich, skąd pod koniec wojny zbiegł z kolumny ewakuowanych jeńców. Po wojnie osiedlił się w Ostródzie, gdzie w latach 1946-1954 pracował jako intendent w Milicji Obywatelskiej i Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego. Od 1955 r. był tokarzem w zakładach naprawczych taboru kolejowego. W 1977 r. przeszedł na emeryturę.
W 1989 r. Jan Lelej został awansowany na stopień podporucznika i odznaczony Srebrnym Krzyżem Orderu Virtuti Militari. (Interia.pl)
Fragment pamiętnika ppor. Jana Leleja
21 marca 1939 roku nastąpił ten wymarzony dzień. Zostałem żołnierzem 86 Pułku Piechoty w Mołodecznie. Inne otoczenie, inne zajęcia, początkowo było to trochę kłopotliwe. Jednak po przysiędze w maju, gdy zostałem przeniesiony do kompanii szkolnej szkoły podoficerskiej bardzo się ucieszyłem, że zostanę zawodowo w Wojsku Polskim. Pomimo nawału zajęć przyszłego podoficera dawałem sobie radę i nie miałem powodów do narzekań . I tak życie upływało aż do 20 lipca 1939 roku. Tego dnia na zajęciach sportowych rozgrywaliśmy mecz piłki nożnej między kompaniami . Muszę nadmienić, że nie bardzo doceniałem sport. Około godziny 18 zostałem powiadomiony przez podoficera służbowego o stawieniu się do raportu do dowódcy kompanii, kapitana Wasilkowskiego. Szybko udałem się do koszar, żeby przebrać się w mundur, ale jak się okazało kapitan przyjmie mnie w stroju sportowym. Zbliżając się do kancelarii kapitana z zapartym tchem zapukałem w drzwi. Po usłyszeniu komendy "wejść", stanąłem przed kapitanem meldując swoje przybycie. Ale kapitan dość łagodnym głosem pozwolił na przyjęcie pozycji swobodnej i powiedział, że porozmawia ze mną jak ojciec z synem. Bez żadnych słów wstępnych powiedział, że rozkazem pułkownika Peszka zostałem odkomenderowany do II Baonu Strzelców Morskich w Gdyni. Odpowiedziałem tylko "Rozkaz Panie Kapitanie ". Po chwili kapitan dodał, że skoro nie mam nic więcej do powiedzenia to jestem zwolniony ze wszystkich zajęć służbowych łącznie z rozkazem wieczornym. Moim jedynym obowiązkiem było: rozliczenie się w magazynie broni i w magazynie mundurowym oraz pobranie ubrania cywilnego i czegoś na podróż do Gdyni.
Około godziny 23 zostałem powiadomiony przez podoficera służbowego aby stawić się na placu zbiórek. Na placu był już oficer pułku i 20 żołnierzy, najwyżej po jednym z każdej kompanii. Po sformowaniu całej dwudziestki i przy dźwiękach orkiestry odprowadzono nas na stację kolejową. Z Mołodeczna odjechaliśmy do Wilna, gdzie połączono 20 żołnierzy 86 p.p Mołodeczno, 20 żołnierzy 85 p.p Nowa Wilejka i 20 żołnierzy 57 p.p Lida. Razem było nas 60 żołnierzy 19 Dywizji Piechoty. Do Gdyni przyjechaliśmy 21 lipca około godziny 11 i zameldowano nas w II Baonie Strzelców Morskich. Następnego dnia zebrano nowoprzybyłych na placu apelowym i ustawiono w dwuszeregu. Wtedy zbliżył się do nas człowiek w cywilnym ubraniu szarego koloru, którego oficer służbowy tytułował "Panie Majorze". Po przyjęciu raportu cywil zbliżył się do naszej grupy i rozmawiał życzliwie z każdym z nas o przebiegu dotychczasowej służby. Po tej ceremonii powitalnej dowiedzieliśmy się, że ten cywil jest dowódcą Wojskowej Składnicy Tranzytowej "Westerplatte" major Henryk Sucharski. Kolejne dni upływały dosyć spokojnie.
Na niedzielnej zbiórce z naszej 60 wywołano 20 żołnierzy i rozkazano przemundurowanie w przywiezione mundury w różnych stopniach podoficerskich i oficerskich. Nieważny był stopień żołnierza, ale czy mundur pasował rozmiarem. Tak na Westerplatte odjechała pierwsza 20. W następną niedzielę sytuacja się powtórzyła. Moja kolej przyszła w trzecią niedzielę, kiedy to na Westerplatte odjechała ostatnia dwudziestka żołnierzy. Przypadł mi mundur w stopniu porucznika, z czego bardzo się ucieszyłem, że będę oficerem chociaż parę godzin. Odprowadzono nas do portu, załadowano na nieduży statek i odpłynęliśmy w kierunku Gdańska. O zmroku przybyliśmy na Westerplatte. Byłem pod wrażeniem otoczenia. Duże drzewostany, wszędzie zieleń i kwiaty. Byłem zachwycony urokiem tego miejsca. Po wylądowaniu przywitała nas załoga Westerplatte, a z daleka dał się słyszeć głos szefa kompanii, chorążego Pełka, że jesteśmy na wolnej polskiej ziemi na półwyspie Westerplatte.
Powracając do moich wspomnień chciałbym wyjaśnić dlaczego przewożono nas po 20 żołnierzy. Na Westerplatte pełniło służbę 60 żołnierzy przed ostatnią załogą. Byli to żołnierze 4 pułku Kielce i część 6 pułku legionistów z Wilna. To właśnie ci żołnierze przyjeżdżali po nas do Gdyni, oddawali nam swoje mundury, a sami w cywilnych ubraniach wracali w poniedziałki na Westerplatte jako robotnicy. W taki sposób uzupełniano załogę w tajemnicy przed hitlerowcami.
Po przybyciu do jednostki przemundurowano nas i rozpoczęła się służba, trochę inna niż w macierzystych jednostkach. Główne nasze zajęcie to była służba wartownicza, fortyfikacje terenu, łączenie dołów strzeleckich, montowanie zasieków z drutu kolczastego oraz obowiązkowa nauka pływania w dni sztormowe. Robiliśmy wszystko, żeby nie być widzianym, ale wszystko widzieć i słyszeć. Panowała wesoła atmosfera wśród całej załogi. Najbardziej cieszył się stary rocznik, gdyż uzyskali miano rezerwistów i w niedługim czasie po odbyciu służby na tej polskiej ziemi mieli wrócić do domów i spotykać się z rodzinami. Młody rocznik dumny był z tego, że dostąpili zaszczytu obrony tego pięknego skrawka Rzeczypospolitej Polskiej. Nie narzekałem nigdy na uprawianie sportu. Każdy mógł uprawiać dyscyplinę jaką chciał, ale wszyscy musieli pamiętać żeby nie gromadzić się w dużych zespołach na otwartym terenie. Na Westerplatte były piętrowe koszary do zakwaterowania i pięć wartowni. Służba wartownicza odbywała się co trzy dni. Ostatni rozkaz służby wartowniczej ogłoszony był 31 sierpnia 1939 roku. Zostałem przydzielony do wartowni nr 5, ze zmianami co dwie godziny. Trzecią zmianę objąłem 1 września od 4 do 6 rano. Po jakimś czasie, pełniąc służbę przed wartownią, usłyszałem wystrzał z pistoletu na terenie Gdańska. Nie miałem wtedy zegarka, ale dochodziła 5 rano. Nie zdążyłem zawiadomić dowódcy warty, bo posypały się trzy wystrzały armatnie na teren naszej wolnej ziemi, wojska niemieckie przekroczyły naszą granicę. Szturm wojsk nieprzyjaciela, ogień z pancernika, pierwsi ranni i zabici, samozapalające się pociski. Piekło. Rozkazem dowódcy jednostki nasza załoga na wartowni nr 5 została podzielona na dwie grupy. Jedna grupa wraz z dowódcą pozostali na wartowni , a druga grupa (w tym ja) poszła ubezpieczać plażę. Dowódcą mojej grupy był mat Rygielski. Trzeba było ubezpieczać teren od strony plaży przy pomocy działa. Było tam dwóch żołnierzy, pozostali obrali siedzibę w schronie podziemnym niedaleko plaży i wartowni nr 5. Wieczorem otrzymałem rozkaz aby wyczołgać się w stronę bramy kolejowej na czujkę, a na wypadek nagłego ataku nieprzyjaciela powiadomić swoje gniazdo oporu. Zapadła ciemna noc , która na zawsze pozostała w mojej pamięci. Po zajęciu wyznaczonego stanowiska nie musiałem długo czekać na powiadomienie swojego gniazda obronnego o natarciu, gdyż Niemcy przy pomocy reflektorów zaczęli ze wszystkich stron napierać na nasze pozycje obronne. Nie mogłem powiadomić swoich za pomocą pistoletu, bo zdradziłbym swoją pozycję. Użyłem do tego granatu wyrzucając go dość daleko. Wtedy posypały się pociski w obrębie wybuchu granatu. Walka zmogła się z obu stron, leżałem przykuty do ziemi, czekając na swoją zmianę. Kiedy ogień zaczął ucichać, Niemcy zaczęli się wycofywać, postanowiłem czołgać się w stronę powrotną wyrzuciwszy resztę granatów w stronę cofających się Niemców.
Po powrocie, było już 2 września o świcie, po wymianie krótkich przyjacielskich rozmów otrzymałem kolejny rozkaz udania się do koszar z meldunkiem i przyniesienie posiłku kolegom. Wyprawa do koszar nie obyła się bez przeszkód. Niedaleko koszar stała drewniana szopa, w której garażował samochód dowódcy jednostki. Kiedy tamtędy przechodziłem w szopę trafił pocisk armatni i tak padłem ranny w prawe kolano. Czołgałem się dalej jak mogłem, i chyba bardziej byłem oszołomiony wybuchem niż rannym kolanem. W koszarach okazało się, że rana wcale nie jest groźna i wieczorem po opatrzeniu rany lekarz wyraził zgodę na powrót na pozycję. Przed wieczorem byłem z powrotem wśród swoich kolegów z prowiantem. Godzina 17.30 atak lotniczy 47 nurkowców hitlerowskich na Westerplatte. Łuny ognia, smugi dymu, ogromne drzewa wyskakujące z ziemi jak buraki cukrowe spod kombajnu. Wartownia nr 5 przestaje istnieć. Część załogi pozostała tam na wieczny spoczynek, tylko jednego udało się wyciągnąć spod zwału gruzów. Po nalocie kolejne natarcie wroga, ale i tym razem zostało odparte.
3 września spada kolejna lawina ognia, i znów po ciężkim wysiłku załogi atak został odparty. 4 września nad ranem znów pod obstrzałem artylerii i baterii lądowych, do ognia dołączono miotacze min o dużym kalibrze. A pomoc wciąż nie nadchodziła.
5 września od rana niemal nieprzerwany nawał ognia artyleryjskiego. Załoga jest coraz bardziej wyczerpana.
6 września od rana huraganowy ogień pancernika i baterii lądowych, wieczorem próba spalenia Westerplatte żywcem. Ogień nieprzyjaciela powoduje coraz większe zniszczenia.
7 września nad ranem przestaje istnieć wartownia nr 2, jako punkt oporu. O godzinie 10.15 z uwagi na ogólną sytuację na frontach w całym kraju jak i na wyczerpanie załogi i brak jakiejkolwiek pomocy następuje kapitulacja. Tak zakończyła się obrona Westerplatte, z mojego stanowiska obrony wartowni nr 5.
(Wspomnienia i zdjęcie por. Jana Leleja zostały udostępnione przez wnuczkę Katarzynę Wiktorzak i pochodzą ze strony internetowej www.generacja-westerplatte.org)
Reklama
Zmarł ppor. Jan Lelej - przedostatni obrońca Westerplatte
POMORZE. W czwartek nad ranem w wieku 94 lat zmarł w Olsztynie ppor. Jan Lelej, obrońca składnicy tranzytowej na Westerplatte we wrześniu 1939 r. Był jednym z dwóch żyjących Westerplattczyków. Ostatnim żyjącym z ponad 200-osobowej załogi bohaterów obrony Westerplatte jest 96-letni Ignacy Skowron z Kielc.
- 13.10.2011 15:18 (aktualizacja 18.07.2023 04:30)

Reklama







Napisz komentarz
Komentarze