Rozmowa z Romanem Gałęzewskim, przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Stoczni Gdańskiej
- Czy pracownicy Stoczni Gdańskiej są zadowoleni z prywatyzacji zakładu?
- Przewrotnie odpowiem, że oczywiście nie. Nasze zadowolenie jest bowiem przyćmione obietnicą zarządu ISD, które mniej więcej półtora roku temu w Sali BHP ustami panów Litwinowa i Filipienki zapowiedziało, że będzie tutaj najnowocześniejsza stocznia na świecie. Dzisiaj, kiedy zdajemy sobie sprawę, że jest to w zasadzie jedyna stocznia budowlana, która pozostała w Polsce, to z jednej strony powinniśmy się cieszyć, ale z drugiej strony, oczekiwaliśmy przecież bardziej zdecydowanego rozwoju Stoczni. Ale droga do momentu, w którym się znajdujemy obecnie, była długa i trudna. Udało się bowiem w zrobić coś wręcz niemożliwego.
- Wiele osób nie wierzyło w „wyciągnięcie” Stoczni Gdańskiej z problemów.
- Pamiętam jak w Radiu Gdańsk, redaktor Agnieszka Michajłow, pytała mnie, czy uda się oddzielić Stocznię Gdańsk od Gdyni, nie mówiąc już o dalszych planach naprawczych – kiedy odpowiadałem, że tak, że jestem o tym przekonany, patrzyła na mnie - mówiąc delikatnie - z niedowierzaniem. Zdawałem sobie sprawę, że nie chodzi tutaj – jak sądziła Pani Redaktor – o budowę kolejnego „żywego pomnika”, ale o to, że Stocznia Gdańska nie była zadłużona. Wiele osób dostrzegało wtedy szansę wykorzystania doskonałej, światowej koniunktury i przekształcenia Stoczni Gdańskiej w dobrze prosperujący, zreformowany zakład. Wiedzieliśmy o tym my, związkowcy, wiedział również Waldemar Bartelik, prezes Energi. Podkreślam, że związkowcy zawsze mówili tylko i wyłącznie o aspektach ekonomicznych, a nie historycznych czy politycznych, jak się nam często zarzuca. Wtedy w Stoczni pojawił się Andrzej Jaworski, który jako prezes Zarządu musiał wykorzystać szanse, którą dawała koniunktura i ogólne pomysły restrukturyzacji, o których mówiło wielu specjalistów z branży stoczniowej. Już wtedy oddzielenie Gdańska od Gdyni było ekonomicznie uzasadnione, tym bardziej, że prywatyzacja Gdyni leżała w kręgu zainteresowania zbyt wielu polityków – my zaś nie interesowaliśmy się, czy logo inwestora jest poprawne, ale czy jego plan biznesowy jest logiczny i uzasadniony. A przede wszystkim ile wkłada do stoczni.
- Nie mieliście długiej listy oczekiwań?
- Oczekiwaliśmy jedynie o polityków zapewnienia, że Stocznia będzie przejęta na drodze podniesienia kapitału zakładowego, czyli podniesienia majątku firmy, umożliwienia procesów inwestycyjnych. Dzięki takiej postawie, rozmowy z inwestorami były bardziej czytelne i przyjazne. Związkowcy głośno mówili, że zależy nam na inwestycjach, a nie osłonie socjalnej. Wiele osób może nawet nam to zarzucać, szczególnie w czasach kryzysu. Ale wybór był realny – albo wejście inwestora, albo rozmowy bez końca o pakietach socjalnych. Prezes Litwinow powiedział później wyraźnie, że gdyśmy ostro stawiali kwestie socjalne zamiast inwestycji, ISD nie zdecydowałby się na wejście do Stoczni. Biznes stoczniowy jest bowiem bardzo trudny, a Stocznia wymagała inwestycji. Ze swej strony deklarowaliśmy maksymalne zaangażowanie w proces zmian i rozwoju.
- Jak wygląda więc zabezpieczenie socjalne pracowników?
- W zasadzie jest tylko przewidziane przepisami prawa pracy. Zobowiązania inwestora podpisane z Agencją Rozwoju Przemysłu dotyczyły utrzymania minimalnej produkcji i załogi. Jednak nikt nie spodziewał się konieczności zmian planów biznesowych w związku z kryzysem. Wiedzieliśmy, że okres dekoniunktury nadejdzie, wiec chcieliśmy jak najszybciej przygotować się do tego czasu – inwestując i restrukturyzując zakład.
- Skąd pomysł na podwyższenie kapitału? Dzisiaj rząd mówi tylko o wręcz atrakcyjnych cenach za zakup majątku Gdyni i Szczecina?
- Podwyższenie kapitału wyraźnie określało nasze oczekiwania. W przypadku sprzedaży – pieniądze nie wchodzą do firmy. Dzisiaj możemy zadać sobie pytanie, co byłoby gdyby w tych czasach – w tym trudnej sytuacji finansowej na Ukrainie, inwestor dysponował zakładem który kupił, środki wpłynęłyby do budżetu, a nadal istniałaby konieczność znalezienie dodatkowych środków na produkcję i rozwój stoczni. Nasze rozwiązanie sprawiło, że inwestor wpłacił środki na konto Stoczni. Mimo trudnej sytuacji rynkowej mamy około 300 milionów złotych na inwestycje w kasie firmy.
- Prywatyzacja uratowała więc firmę.
- Jeśli ktoś pyta, czy to dobra prywatyzacja, spójrzmy, że za podobną kwotą sprzedano dwie, nowocześniejsze stocznie w Gdyni i Szczecinie. ISD kupiło za te kwotę Stocznie z długiem, wymagająca znacznych inwestycji i zmian restrukturyzacyjnych. Inwestor z Kataru zastanawia się, czy kupić nieobciążony długami majątek, a losy załogi to zupełnie inna bajka – pracownicy nie wiedzą, jakie będą ich losy.
- Jednak kwestia zwrotu pomocy publicznej stała się problemem, który pokrzyżował ambitne plany?
- ISD wiedział kupując Stocznię, że pomoc publiczna dla zakładu wynosiła około dwudziestu kilku milionów złotych, zweryfikował przez własnych audytorów. Rzeczywistość, okazała się jednak zaskakująca dla nas wszystkich. Stocznia Gdynia księgowała pomoc dla „grupy” na konta Gdańska, nawet nas nie informując. Długopis, który się pod tym „podpisywał”, był w Gdyni. Nikogo nie interesowały szczegóły, bo był to jeden zakład. Zwracaliśmy uwagę, że przez to dwóch pacjentów było chorych. Dlatego chcieliśmy wydzielić zdrowy majątek Gdańska i rozwijać go. Jednak pracownicy Gdyni nie chcieli pokazać, że Stocznia Gdańska jest „zdrowa”. Było to działania bardzo szkodliwe w skutkach.
- Ale na szczęście pomocy w kwocie około 150 milionów zł nie trzeba zwracać…
- Straciliśmy jednak dużo czasu. Dwa lata temu prezes Litwinow miał możliwość wzięcia kilkuset milionów kredytu na budowę nowoczesnej stoczni. Oprócz tego chciał zainwestować około 600 milionów złotych, nie zrobił tego, ponieważ burza wobec tak zwanej pomocy publicznej sprawiła, że zablokowano mu kredyty. Przespaliśmy okres koniunktury, a w dobie dekoniunktury i trak, się cieszymy z obecnej sytuacji. Zabawa w księgowanie i przerzucanie pomocy publicznej sprawiła, że Stocznia straciła w praktyce około 1 miliarda złotych możliwych środków inwestycyjnych.
- Czy poprzedni zarząd wykonał dobrze swoje zadania?
- To właśnie Jaworski uratował stocznie. Jaworski nie zabezpieczał - tak jak wielu innych prezesów - interesów swoich, a stoczni. Czy można pokazać innego prezesa, który po udanej prywatyzacji stracił pracę? Wielu biznesmenów nie może uwierzyć, że nie zawarto jakiegoś układu po biurkiem, co jest przecież bardzo często praktykowane. Prawda jest taka, że inwestor zdał sobie sprawę, że Stocznie można było kupić taniej, jednak rożne zabiegi Jaworskiego sprawiły, że tak duże pieniądze pojawiły się w stoczni, to realizacja interesu Polski.
- Jednak władze PO straszą między innymi ministra Jasińskiego Trybunałem Stanu i określają czas poprzedniego rządu jako stracony dla stoczni…
- Nigdy tego nie rozumiałem. Zresztą zawsze starałem się być daleko od polityki, więc dlatego być może niektóre działania liderów Platformy są dla mnie zdumiewające. Jednak Aleksander Grad który chce podać Jasińskiego do Trybunału za de facto sprzedaż przez podwyższenie kapitału Stoczni Gdańskiej, a równolegle wydaje 1 miliard złotych podatku na podtrzymanie Gdyni i Szczecina i chce sprzedać ich majątek za 300 milionów złotych - sam powinien rozważyć zgłoszenie się do Trybunału i poprosić o skazanie za wiele bardzo dziwnych zdarzeń gospodarczych.
- Jednak w mediach funkcjonuje dziwny obraz stoczni – żywych pomników, do których trzeba dokładać środki publiczne, pełen związkowców, z ustami pełnymi żądań płacowych. Stocznie pokazywane są jako problem, a nie korzyść narodową.
- Przemysł okrętowy sam w sobie zyskuje najmniej – najwięcej zyskuje otoczenie. Władze i wiele ośrodków opiniotwórczych zapominają, że na całym świecie państwa zabezpieczają i dbają o stocznie jako efekt końcowy prac wielu zakładów produkcyjnych, tworzących miejsca pracy i płacących ogromne podatki. Na rzecz stoczni pracują firmy w całym kraju, ba, nawet uczelnie mają określone kierunki techniczne. Dzięki stoczniom kilkadziesiąt tysięcy osób płaci podatki i żywi swoje rodziny. Nawet najbardziej liberalne gospodarki świata dopłacają do stoczni. Stocznia jest opakowaniem, w którym znajdują się efekty prac wielu innych firm. Dzisiaj patrzmy od końca, zapominając od wcześniejszych elementów tej biznesowej układanki – fabryki kabli, silników, wyposażenia, dywanów i wielu, wielu innych. Kto tego nie rozumie, powinien malować kominy, bo na tym się zna, a nie wypowiadać się o ekonomii. Dlatego wiele krajów, które chce się rozwijać pielęgnuje sektor stoczniowy. Jeśli stracimy stocznie, stracimy je na zawsze, a przy okazji zamkniemy wiele innych zakładów. Szczególnie w momencie światowej dekoniunktury polityka państwa w tym zakresie powinna być niezwykle przemyślana, długofalowa i odpowiedzialna.
- Skąd wiec problemy stoczni?
- To kwestia finansowania budowy statku. Zanim deweloper sprzeda mieszkania, musi wybudować blok. Dzisiaj pół kraju buduje stadion, warty 100 mln zł, a to wartość co najwyżej średniego statku, stocznia buduje ich jednoczenie kilka. Konsorcja finansowe, wymagają pomocy – gwarancji państwa. Te jednak są określane przez Unie Europejska jako pomoc publiczna… Podatnik nie ponosi kosztów, jednak przepisy UE są tutaj bezwzględne. Fakt, że nie uregulowaliśmy tego w traktacie akcesyjnym jest wielkim błędem polskiej polityki zagranicznej, Mimo tego, musimy wałczyć o stocznie, to jest to realizacja naszego interesu narodowego, oparte na ekonomicznych przesłankach.
Gałęzewski: To Jaworski uratował Stocznię Gdańską
GDAŃSK.- To właśnie Jaworski uratował stocznie. Nie zabezpieczał - tak jak wielu innych prezesów - interesów swoich, a stoczni - powiedział Roman Gałęzewski, szefem „Solidarności” Stoczni Gdańskiej. - Czy można pokazać innego prezesa, który po udanej prywatyzacji stracił pracę? Wielu biznesmenów nie może uwierzyć, że nie zawarto jakiegoś układu po biurkiem, co jest przecież bardzo często praktykowane.
- 03.08.2009 20:00 (aktualizacja 19.08.2023 14:29)

Reklama








Napisz komentarz
Komentarze