Rozmowa z wójtem gminy Kolbudy dr. Leszkiem Grombalą
- Gmina Kolbudy nie od dziś alarmuje w sprawie konieczności rozwiązania kwestii gospodarki odpadami w województwie. Chcecie się państwo aktywnie w działania włączyć, jak dotąd, bezskutecznie.
- My nie chcemy składowiska takiego, jakim dzisiaj ono jest. Nie jesteśmy szaleńcami, którzy się rzucają pod szaloną, rozpędzoną, lokomotywę. Wiemy, że wszelkie rozwiązania niosą za sobą wiele utrudnień logistycznych, lokalizacyjnych, finansowych. Robimy wszystko, by decyzje podejmowane na wyższym szczeblu szły we właściwą stronę. Żeby powodowały u moich mieszkańców poczucie, że jeszcze trochę, jeszcze może dość długo, ale zmierzamy do szczęśliwego finału.
- Jakie działania gmina podejmuje?
- W bieżącym roku wystosowaliśmy apel do radnych Rady Miasta Gdańska o zajęcie się problemem wysypiska w Szadółkach. Odbyły się dwa spotkania. Radni gminy Kolbudy zawsze stawiają się w komplecie. Radni miasta Gdańska – w liczbie dwóch, trzech. Tak traktuje się mniejszych i słabszych. Jesteśmy zdania, że dyskusja o tak ważnej sprawie, jak wysypisko, nie może się odbywać bez głosu sąsiada. Śmietnisko Szadółki z trzech stron otacza teren gminy Kolbudy.
- Problem niepokojąco narasta.
- Wysypisko śmieci w Szadółkach istnieje ponad trzydzieści lat. Zdecydowaną większość tego czasu funkcjonowało jako wysypisko nielegalne. Do dziś nic się konkretnego nie dzieje w sprawie likwidacji wysypiska. Góry śmieci wyrastają ponad trzydzieści metrów nad poziomem morza. Jak tak dalej pójdzie będzie to drugie pod względem wysokości wzgórze po Wieżycy. Na wiele metrów w głąb, niestety, ziemia jest zatruta. Odcieki płyną w kierunku dolnych dzielnic miasta Gdańska, to znaczy Gdańska – Południe. Gmina Kolbudy jest w o tyle w szczęśliwym położeniu, że 85 proc. wiatrów wieje w kierunku z zachodu ku wschodowi, więc ze strony gminy Kolbudy do miasta Gdańska. Przez teren wysypiska płynie potok Kozacki. Kiedyś była to czysta rzeczka. Zawalone są na skutek nacisku gigantycznej masy śmieci kręgi, przez które potok płynął. Dziś wody gromadzą się przed śmietniskiem.
- Więc po drugiej stronie wypływa zatruta woda?
- Coś co się nazywa odciekiem. Niby – jak się oficjalnie mówi - podczyszczony płynie do Gdańska i wpływa do Raduni. Bardzo się sytuacją martwimy. Truci są mieszkańcy Gdańska, których przegradza od nas tylko granica administracyjna. Sprawa druga – delikatnie mówiąc - zapachy, które roztaczają się szeroko wokół śmietniska. W czasie silnych wiatrów smród czuje się aż w Gdańsku. Nie mówi nikt, ze w wyniku procesów gazowania, fermentacji wydobywają się boiksyny, furany i inne bardzo szkodliwe dla zdrowia, rakotwórcze, substancje. Latają różne resztki, mimo że budowane są zabezpieczenia, siatki. To zbyt wielki obszar, aby wszystko przytrzymać. Uważam, że mój wielki brat, Gdańsk, powinien to monitorować.
- Niewielka gmina myśli o problemach ekologicznych w szerszym kontekście?
- Moją rolą jest by na terenie gminy Kolbudy śmiecie znikały, żeby były drogi, pola i domostwa czyste. Ale to połowa prawdy. Bo nas ogromnie boli to, że na granicy z nami jest zlokalizowane nieuporządkowane wysypisko śmieci, zwane składowiskiem. Nie chciałbym być tajnym agentem, który będzie rzucać panu prezydentowi Pawłowi Adamowiczowi wyniki badań szkodliwości. Od bardzo wielu lat deliberujemy ze wszystkimi by uporządkować sprawę śmietniska w Szadółkach. Zagrożone są w coraz bardziej zapełniające się ludźmi dzielnice południowe Miasta Gdańska.
- Niedawno w tej sprawie zaczęło coś dziać.
- Istotnie w tym roku drgnęło. Podpisano stosowne dokumenty, z których jasno wynika, że prezydent Miasta Gdańska, radni, dostrzegli zjawisko. Wygospodarowano określoną, niemałą sumę pieniędzy - 365 mln zł. - na uporządkowanie gospodarki odpadami. I jest to jeden – pierwszy – krok w bardzo dobra stronę. Ale, powtarzam, pierwszy krok, który problemu nie rozwiąże. Wystarczy popatrzeć na sprawę matematycznie. Dziś na obszar Szadółek wjeżdża około 700 to śmieci dziennie. Z programu wynika, że procesowi utylizacji będzie można poddać – optymistycznie licząc – 50 proc. tej masy. Sądzę, że nie uda się przerobić nawet 30 proc. Zawodowcy tacy, jak dr Pająk, są zdania, że jeżeli uda się przerobić 15 do 17 proc. śmieci to będzie sukces. Nawet gdybyśmy przyjęli nierealny wskaźnik – 50 proc. to otrzymywać będziemy dziennie masę w ilości 350 ton śmieci. I co z tym zrobić? A więc te plany nie przewidują do końca procesu utylizacji śmieci.
- A więc jakie rozwiązanie?
- Niezbędna jest nowoczesna spalarnia. W przeciwnym razie palący problem pozostanie nie tylko dla naszych dzieci, ale i dla wnucząt. Takie zakłady termicznej utylizacji śmieci na świecie funkcjonują. Moi radni i ja oglądaliśmy stare spalarnie w Ołomuńcu w Czechach i nowe, takie, jak w Wiedniu. Rozmawialiśmy z wieloma fachowcami, konsultowaliśmy się z naukowcami z Akademii Górniczo – Hutniczej z Krakowa, jesteśmy w kontakcie z naukowcami siedzącymi w temacie od lat. Wszyscy jednoznacznie potwierdzają – krok zrobiony jest w dobrą stronę. Ale - tylko spalarnia - pomoże nam wybrnąć z palącego problemu. Nowoczesna spalarnia jest w stanie spalać, oczywiście po recyklingu, to, co dzisiaj tworzymy a jednocześnie pomoże powoli odzyskiwać i likwidować co się da z tej gigantycznej góry, która przez trzydzieści lat się nawoziło.
- Wątpi pan w powstanie spalarni?
- Jakoś nie mogę tej pozycji na końcu ciągu przewidzianych działań zobaczyć. Dla nowoczesnego składowiska – 365 mln. złotych na uporządkowanie śmietniska to gigantyczne pieniądze. Ale jak na takie przedsięwzięcie – niewiele. Samo kompostowanie nie wystarczy, bo ono dotyczy tylko odpadów organicznych. A folia? Butelki? Opakowania po mleku itp.? Obawiam się, że z pozyskaniem na budowę spalarni środków z Unii Europejskiej, mogą być poważne problemy. Bardzo się boję, że będzie trudno zdobyć na to unijne pieniądze. Żeby nie powtórzyła się sytuacja, do jakiej doszło w przemyśle stoczniowym. Obiema rękoma podpisuje się pod tym, żeby plany udało się zrealizować. Jestem jednak realistą. Wiem, ile wydatków czeka prezydenta Miasta Gdańska w związku ze zbliżającym się Euro 2012. Ile do zrealizowania jest drogich inwestycji, które są niesłychanie terminowe. Więc się boje, że władze wyprują sobie żyły, a pieniędzy na spalarnię nie starczy. Założenia są piękne, realizacja wstępna pójdzie, ale rychło nastąpi tąpnięcie. I zostaniemy z problemem na kolejne dziesięciolecia.
- Gdzie widziałby pan spalarnię?
- Niekoniecznie w Szadółkach. Może być w Gdańsku tam, gdzie jest oczyszczalnia ścieków, w dowolnym miejscu. Byle by – logistycznie – to się układało w logiczną całość. 700 ton śmieci dziennie przełożona porcjami na ciężarówki stanowi określoną liczbę samochodów na dobę. Ideałem byłoby usytuowania zakładu termicznej obróbki śmieci w rejonie oczyszczalni Gdańsk – Wschód. Bo nie sztuką jest zlikwidować śmieci za dopłatą, ale uzyskać z utylizacji konkretne korzyści. Tymi korzyściami dla aglomeracji trójmiejskiej może być ciepło i prąd. Nie mówię o złomie metali czarnych, metali kolorowych, metali szlachetnych, soli kuchennej, której bardzo dużo się odzyskuje i o wielu innych pierwiastkach z Tablicy Mendelejewa.
- Czy mieszkańcy Kolbudy zamierzają protestować przeciwko inercji?
- Nie. Moi mieszkańcy nie będą palili opon pod śmietniskiem. Nie zamierzają oprotestowywać wjazdu załadowanych odpadami ciężarówek. To skromni, spokojni, ludzie. Kształtuje ich bujna, otaczająca przyroda. Ale oni wiedzą o zagrożeniach wynikających z braku działań w tym kierunku. Czekają całe trzydzieści lat by ktoś podjął radykalną decyzję. W rozmowach dookreślajmy technologie i cezury czasowe. Od lat proponujemy. Podsyłamy najwyższej klasy ekspertów polskich, wychodzimy bowiem z założenie, że eksperci zagraniczni mogą patrzeć przez pryzmat swoich interesów. I eksperci potwierdzają to, co my mówimy. Bijemy na alarm. To jest głos wójta wymuszony przez 17 tysięcy mieszkańców gminy Kolbudy. Za chwilę dołączy do nas kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców Gdańska – Południe. Na przestrzeni paru lat znajdą się oni bezpośrednio w strefie rażenia rzeczonego składowiska. Czy kupując mieszkanie za 5 tysięcy metr kwadratowy będą szczęśliwi? Myślę, że nie. Może teraz jeszcze o tym nie wiedzą. Ale się zorientują. I wtedy szał ich może być jeszcze większy niż teraz mój.
Reklama
Bijemy na alarm
KOLBUDY. Moi mieszkańcy nie będą palili opon pod śmietniskiem. Nie zamierzają oprotestowywać wjazdu załadowanych odpadami ciężarówek. To skromni, spokojni, ludzie. Kształtuje ich bujna, otaczająca przyroda - mówi wójt gminy Kolbudy dr Leszkek Grombala.
- 14.09.2008 00:11 (aktualizacja 01.04.2023 10:41)

Reklama







Napisz komentarz
Komentarze