Nikt tego nie mówił, ale chyba wszyscy czekali na ten potężny, „kibolski” okrzyk Pana Prezydenta: „Czołem, żołnierze”. Tym razem krzyknął: „Czołem żołnierze i funkcjonariusze”! Zrobił to tak, że policjantka na koniu omal z niego nie spadła, bo klaczka, na której siedziała, dosłownie przysiadła, a mnie się przypomniał okrzyk Zyndrama z Maszkowic przed bitwą pod Grunwaldem (według Sienkiewicza), tak potężny, że „konie w pierwszym szeregu przysiadły na zadach”... Ludzie na placu Piłsudskiego razem z żołnierzami krzyczeli: „Czołem, Panie Prezydencie”! Przemówienie było porywające, nieustannie przerywane oklaskami i okrzykami. Prezydent upominał rządzących niemal otwartym tekstem; przypominał wszystkim, że niepodległości trzeba bronić nieustannie, każdego dnia, bo nie jest dana raz na zawsze. Europa tak, ale nie za cenę suwerenności. Mówił to wszystko, co czuł tłum ludzi. Mówił za nas! Jeszcze raz pokazał swój niezwykły dar, jakim jest umiejętność nawiązania kontaktu – i z poszczególnymi ludźmi, i z tłumem na placu. W pewnym momencie Karol Nawrocki, też odczuwający tę niezwykłą więź, zapytał: „Narodzie, jesteś?” I naród na placu natychmiast mu odpowiedział.
Pani prowadząca ceremonię zapowiedziała ministra Kierwińskiego (wręczał nominacje dla policjantów). Rozległy się potężne gwizdy i okrzyki, których tu nawet nie mogę zacytować… Kiedy do mikrofonu podszedł wicepremier „Tygrysek”, nikt nie chciał go słuchać. Zaczął się ruch i plac po kilku minutach prawie opustoszał. Tak odbył się na oczach wszystkich błyskawiczny sondaż w dniu Święta Niepodległości…
Marsz trwał kilka godzin, choć mieliśmy do przejścia raptem 3-4 kilometry. Dwa kroki do przodu, krok w tył. Nieprzebrany tłum. Z czasem tworzyły się grupy i grupki z lokalnymi liderami. Młody ksiądz z pięknymi młodymi chłopcami i dziewczętami odmawiał różaniec za Ojczyznę, za nimi kibice z nieśmiertelnym okrzykiem „Tusk, ty…”, z tyłu ktoś intonuje po raz kolejny hymn narodowy. Obok młodzi gniewni: „Jeb.. TVN!”. Z głośników słyszę „Przysięgę” Andrzeja Kołakowskiego, prawie się popłakałem. Dzwonię szybko do Ani Kołakowskiej: „Aniu, jestem w Warszawie, słyszę Andrzeja, jakby żył i szedł razem z nami”… Ania odpowiada wzruszona: „Piotrze, ja też idę w tym Marszu, ale chyba się nie odnajdziemy”… Patrzę na ludzi i próbuję zrozumieć fenomen Marszu i nienawiść, jaka go otacza u kosmopolitów naszych czasów. Wydaje mi się, że znalazłem klucz. To idą ludzie niezamożni, nie z pseudoelit, ludzie nauczeni patriotyzmu przez ojca i matkę, kochający swoje dzieci, którym zakupili biało-czerwone chorągiewki i pokazują je z dumą miastu i światu. To jest ta Warszawa przeniesiona jakby z roku 1944, z godziny „W”. Można ją oskarżać o „faszyzm” (cóż za podłość!), ale nie da się ją pokonać nawet największym politycznym macherom.
Pod koniec Marszu, już w pobliżu Stadionu Narodowego, wyłączają nam nagle światła uliczne. Awaria czy złośliwość? Kibice odpalają race, żeby przyświecić. Trzeba uważać, żeby po ciemku nie złamać nogi na torach tramwajowych, bo idziemy całą szerokością. Ludzie cierpią, bo nigdzie na trasie nie ma toalet. Jeszcze jedna złośliwość. Tojtoje stały na marszu papierowych serc, dla „faszystów” nie ma. Sikamy pod płotem stadionu, nikt się nie dziwi, humory dopisują. Starszy mężczyzna po wypróżnieniu dowcipkuje: „Dla takich chwil warto żyć”…
Wracamy późno, totalnie zmęczeni, ale usta się nie zamykają, ludzie mają świadomość, że uczestniczyli w czymś niezwykłym, czują potrzebę podzielenia się wrażeniami. Proszą, żeby jeszcze raz puścić im tę pieśń, która 11 Listopada rozbrzmiewa w całej Polsce:
„Polsko, proszę nie umieraj.
Nie gaśnij w sercach tych, którzy Cię kochają.
Nie pozwól, by Twoje imię brzmiało jak wspomnienie.
Nie pozwól, by Twoja historia skończyła się w odmętach Brukseli.
Bo przecież jesteś, żyjesz, oddychasz w nas!”
„Prezes Wszechczasów”
Daniel Obajtek – twórca potęgi Orlenu i poseł do Parlamentu Europejskiego – usłyszał zarzuty od prokuratorów ministra „Drwala”, w związku ze zleceniem usług detektywistycznych w czasie, gdy kierował spółką.
Dziwny to zarzut. Koncerny tej wielkości co Orlen wydają miliony euro na wywiad gospodarczy i przeciwdziałanie wrogim ruchom konkurencji. Prezes Obajtek wydał… 380 tys. złotych, czyli ułamek procenta rocznych zysków Orlenu, które obecnie stopniały z ponad 20 miliardów do miliarda!

Ważne jest jednak nie „przestępstwo”, lecz jakikolwiek pretekst, który pomoże poniżyć prezesa Obajtka i zdyskredytować jego osiągnięcia jako menedżera Orlenu. W tych działaniach Koalicję 13 Grudnia wspiera Unia niemiecka. Parlament Europejski, w ramach tego „wsparcia”, pozbawił europosła Obajtka immunitetu [!], by łatwiej go upokarzać i ciągać po prokuratorach, ku uciesze niemieckiej konkurencji. Bo po co nam silny polski Orlen, skoro niedaleko jest wielka niemiecka rafineria Schwedt. To ona chciała kupić Orlen, ale się udławiła za dużym kąskiem. Czerpała ropę z dostaw „radzieckich”, z rurociągu „Przyjaźń”. Teraz ma problemy, ale sobie radzi. Gdyby rząd niemiecki chciał ją potraktować jak rząd Koalicji 13 Grudnia Orlen (natychmiastowe wycięcie miliardów kapitału spółki do budżetu państwa), wyleciałby w powietrze. Rząd niemiecki „załatwił” rafinerii Schwedt specjalne „pozwolenie” na emisję dwutlenku siarki, nie przejmując się swoimi propagandowymi bredniami o „redukcji” emisji tego, co mu aktualnie pasuje. Tam gdzie zaczyna się niemiecki interes, kończy się „ekologia” i ratowanie świata przez Niemców. „Złowieszczy” dwutlenek węgla, którego emisją handluje europejska szulernia, i inne sztuczki są dla krajów słabszych w Unii, by trzymać je w ryzach.
Nie zapominajmy o tej zbrodni
Patriotyzm pomorski w naszych czasach musi się wspierać na historii, bo inaczej niczego nie zrozumiemy. Nie zrozumiemy poranionej duszy i odżywających w kolejnych pokoleniach lęków Polaka z Pomorza. „Historia magistra vitae est” (historia jest nauczycielka życia) pisał Cicero. Jeśli tak, to pamięć musi być w nas. W dziejach pomorskich Polaków nie było czegoś tak podłego jak Niemiecka Zbrodnia Pomorska 1939 roku. Tysiące mężczyzn i kobiet zamordowanych za wierność Polsce, po lasach, ściganych jak zwierzęta. Ścigani „besonders die Lehrer und die Pharrer” („szczególnie nauczyciele i księża” – z wytycznych Alberta Forstera). Słucham jak młodzi historycy spierają się o to, ile było ofiar tej zbrodni. Niektórzy mówią, że „walczą z wielkimi liczbami”, bo to jednak nie 30 tysięcy, jak napisano na tablicy ad memoriam na murze starogardzkiego więzienia. Mówią, że trzeba do tego podejść „naukowo”, „bez emocji”. No pewnie. Można „bez emocji” opowiedzieć, jak bandyci przywieźli do Lasu Szpęgawskiego 30 księży, kazali im się położyć w dole, twarzą do ziemi, i strzelali im w tył głowy. Można „bez emocji” opowiedzieć jak przywieźli młodą nauczycielkę i zamordowali ją, po czym ściągnęli złotą obrączkę, bo coś im się należało za tę robotę…
W niedzielę 23 listopada w Rozmowach niedokończonych w TV Trwam i w Radio Maryja Niemiecka Zbrodnia Pomorska 1939 roku. Zachęcam do kontaktu telefonicznego, część radiowa trwa od 21.40 prawie do północy.





Napisz komentarz
Komentarze