Kundelek Max żył krótko i nie miał łatwego życia.
– Piesek mieszkał z rodziną około 2 lat – opowiada mieszkanka wsi. – W domu oprócz właścicielki psa mieszkał jej partner oraz ich dziecko. Mężczyzna bił tego psa. Dowiedziałam się o tym przez przypadek. Kiedy ich kiedyś odwiedziłam, zdziwiłam się, że pies jest bardzo agresywny. W domu miał założony kaganiec, żeby nie pogryzł domowników. Jeśli pies był agresywny, powinien być wysłany na obserwację, aby znaleźć przyczynę takiego zachowania. Wyglądało na to, że ten niewielki piesek był bity przez partnera kobiety.
Feralny dzień
- W poniedziałek 19 stycznia około godz. 11 – 12 dowiedziałam się, że jedna z mieszkanek naszej wsi oddała Maxa sąsiadowi, aby zaprowadził go do schroniska – mówi druga z naszych Czytelniczek. - W rozmowie telefonicznej ze mną właścicielka cieszyła się, że sąsiad oddał psa do schroniska. Ja wiem, że psa nie można tak po prostu oddać. Postanowiłam jednak zadzwonić do schroniska, aby upewnić się czy ktoś próbował oddać psa, okazało się, że nikogo z takim psem nie było. Następnie zadzwoniłam do Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami, przyjechała do nas przewodnicząca, poszła z nami także właścicielka Maksa i pojechaliśmy do tego sąsiada. Wzięliśmy go „pod włos”. Powiedzieliśmy, że mamy jeszcze dla niego dokumenty Maksa, zapytałam, gdzie jest teraz pies? Odpowiedział, że w schronisku. Powiedziałam, żeby przestał kłamać, bo w schronisku go nie ma. Mężczyzna wziął psa, poprosił właścicielkę o zapłatę 50 zł za odprowadzenie go do schroniska. Jednak jesteśmy praktycznie pewni, że stało się coś złego. Pies miał ciężkie życie a śmierć pewnie jeszcze cięższą.
Kilka wersji wydarzenia
Jak przyznaje jedna z mieszkanek Jabłowa, nie przestawała dochodzić, co się stało tego feralnego dnia. Dalej pytała mężczyznę co zrobił z psem.
– Powiedział, że oddał go do gospodarza – relacjonuje kobieta. – Poprosiłam go o nazwisko gospodarza. Obok mnie stała właścicielka psa, która zaczęła płakać. Przez łzy mówiła, że mu zaufała, że pies miał być zaprowadzony do schroniska nie do żadnego gospodarza, także prosiła o wyjaśnienia, gdzie pies się znajduje. Wtedy mężczyzna powiedział, że jesteśmy pomyleni, odwrócił się i poszedł do domu.
Kobietom ta sytuacja nie dawała spokoju. Postanowiły zdzwonić na policję i poinformować o tych nietypowych wydarzeniach.
– Policja przyjechała około godz. 15.00 – mówi kobieta. Sąsiad powiedział policjantom, że pies znajduje się u gospodarza. Funkcjonariusze poprosili o nazwisko gospodarza, ten nie chciał go podać, bo stwierdził, że jednak do gospodarza go nie oddał.
Skontaktowaliśmy się także z mężczyzną, którego podejrzewają mieszkańcy o zabicie Maxa. Powiedział, że nie zabił psa, a więcej wyjaśnień złożył na policji.
Cały tekst można przeczytać w aktualnym, papierowym wydaniu Gazety Kociewskiej!







Napisz komentarz
Komentarze