Nieopodal starogardzkiego Rynku, przy ul. Basztowej znajduje się niewielka kamienica. Mieszka w niej łącznie 7 rodzin. Do naszej Redakcji trafiły cztery osoby, z trzech różnych rodzin. Wszystkie jednym głosem twierdzące, że są zastraszane i gnębione przez złośliwego sąsiada.
- Mamy sąsiada, który nas gnębi – mówi jedna z rodzin zamieszkujących w kamienicy przy ul. Basztowej. – Nic mu nie pasuje, mamy sprawy w sądach co chwilę – dodają nasi Czytelnicy.
Ja nie pamiętam, ale sąsiad wie wszystko
Jak twierdzi inna rodzina, najgorsze w tej całej sytuacji jest to, że powody są zmyślane przez sąsiada.
- Sąsiad wymyśla sobie, że rzucamy butelkami z okien i zakłada nam sprawę w sądzie, a sąd automatycznie te sprawy robi... – mówi kobieta w średnim wieku, przedstawicielka drugiej rodziny. – Nikt nie weryfikuje tego, czy to prawda czy nie. Ten pan ma rodzinę, ma dzieci, ma wnuki, każdy się dziwi dlaczego on się nami tak zajmuje. Wie o sąsiadach wszystko. Kto do nas przychodzi i o której godzinie – słyszymy.
Jak zauważa inna kobieta, nawet podczas rozpraw sądowych potrafi dochodzić do kuriozalnych momentów.
- Mieliśmy sprawę w sądzie i sędzia zapytał czy wie pani gdzie była tego i tego dnia o godzinie 13? Sąsiadka odpowiedziała, że nie. Ona nie wie, ale nasz sąsiad oczywiście wie i pamięta wszystko – zaznacza jedna z mieszkanek ul. Basztowej.
– On wszystko wie. Wie nawet kiedy my się z żoną kochamy – wtrąca małżeństwo.
Mieszkańcy pilnowani?
Kobieta, która mieszka w tej kamienicy od 46 lat zaznacza, że z powodu ciągłych prób ustawiania wszystkich, mieszkańcy czują się nękani psychicznie. Niektórzy się wyprowadzają
– Ja tam mieszkam od urodzenia – 46 lat. Miałam już kilka konfliktów z tym panem i byłam w sądzie, jako świadek. Mieszkała tu też moja dobra sąsiadka, ale nie wytrzymała i się wyprowadziła. U mnie wystarczyło, że przeklęłam i już była policja. Na dzieci 12-letnie wzywał policję, że się bawiły na podwórku czy tam kartonami rzucały dla zabawy – mówi nasza Czytelniczka.
Jak wspominają mieszkańcy ul. Basztowej, w zeszłym roku, doszło do tego, że latem dostali zakaz wychodzenia na podwórze od swojego dzielnicowego.
- Nie możemy we własnych mieszkaniach włączyć muzyki, nie możemy rozmawiać. Niech sobie pani wyobrazi, że rozmawia pani przez telefon z przyjaciółką. Nagle znikąd dokąd przyjeżdża policja i zakładają za to pani sprawę – informuje jedna z przybyłych do Redakcji Czytelniczek.
Zdaniem mieszkańców, policjanci stali pod domem i ich pilnowali. Tak... na zapas.
- To jest jakaś patologia. Nie byliśmy nigdy skazani, nie mieliśmy żadnych spraw... – słyszymy od oburzonych rodzin.
Więcej na ten temat znajdziesz w aktualnym wydaniu Gazety Kociewskiej!
Napisz komentarz
Komentarze